Proszę o przeczytanie mojego dopisku pod rozdziałem i wypowiedzenie się w komentarzach ;)
Nagle zrobiło się przeraźliwie zimno i… mokro. Właśnie
to zaalarmowało ospały mózg Sabrine o zagrożeniu. Jednak nim zdążył wysłać
jakikolwiek impuls do jej ręki, bo złapała za różdżkę i oczu, by się otworzyły,
leżała już na ziemi z obolałym ramieniem. Kolejną rzeczą, którą sobie
uświadomiła było to, że ktoś wrzeszczał. Zmusiła więc swoje opuchnięte oczy do
otworzenia się. Nie było to łatwe, gdyż zaschnięte łzy skleiły jej powieki. Kiedy
już jej się to udało, nieco zamglonym wzrokiem, popatrzyła na wściekłego
Doriana, który właśnie odnalazł jej różdżkę pod poduszką i wsadził ją do
tylniej kieszeni spodni.
– Wstawaj!
Doskoczył do niej w dwóch krokach i brutalnie złapał
za ramię, szarpiąc i zmuszając do wstania. Jak się okazało chwilę później, był
to bardzo zły pomysł, gdyż zupełnie zdezorientowanej i oszołomionej Sabrine nie
udało się utrzymać równowagi i uderzyła z impetem o róg szafki, który wbił jej
się boleśnie w bok. Gdyby nie refleks mężczyzny, ponownie upadłaby na podłogę.
Coś uderzyło w drzwi, które z trudem to wytrzymały.
Sabrine popatrzyła na nie nieprzytomnym wzrokiem, nie do końca świadoma tego,
co się z nią działo. Usłyszała jednak dźwięk kruszącego się szkła, co bardzo ją
zaciekawiło. Dzięki temu, że podtrzymujący ją w pasie Dorian, obrócił ją w
stronę okna, zobaczyła, iż mężczyzna chwilę wcześniej je wybił. Niesamowicie ją
to rozbawiło, więc zaczęła chichotać i nawet trzask wywarzanych drzwi nie był w
stanie przywrócić jej do porządku.
– Drętwota!
Sabrine poczuła, że Dorian rzucił ją w kierunku okna,
a sam błyskawicznie obrócił się i odparował zaklęcie. Uderzyła o parapet,
jednak nie poczuła bólu. Ponownie rozbawiła ją sytuacja, w której się znalazła,
więc znowu zaczęła się śmiać, niebezpiecznie wychylając się zza krawędź. Dorian
w ostatniej chwili zdołał złapać ją za szatę i uratować przed wypadnięciem.
– Oszalałaś?! Co się z tobą dzieje?
Zaklęcie uderzyło w ścianę tuż obok jej głowy,
rozkruszając cegły na drobny mak. To też spowodowało u niej salwę śmiechu.
Kątem oka dostrzegła słup ognia wypływający z różdżki Doriana i uderzający w
dwóch mężczyzn, stojących w drzwiach. Nie zobaczyła jednak efektu ataku swojego
przyjaciela, gdyż ten stuknął w nią różdżką i popchnął w stronę dziury w
ścianie. Bezwiednie przeleciała przez nią, śmiejąc się i ciesząc na spotkanie z
ziemią. Nie uderzyła w nią jednak, ale delikatnie nań spłynęła, co ani trochę
jej nie zdziwiło.
Prawie natychmiast spróbowała wstać, jednak nie była w
stanie zapanować nad własnym ciałem. Poderwała się jedynie i upadła na
nadgarstek, który wykrzywił się pod dziwnym kątem. Ponieważ nadal nie czuła
bólu, chciała oprzeć się na nim i ponownie wstać. Zaskutkowało to tym, że
straciła równowagę i przewróciła się na plecy, uderzając głową o leżący w
pobliżu kamień. Ostatnie, co zobaczyła, to przerażoną twarz Doriana.
***
Obudził ją okropny ból głowy. Skrzywiła się i z trudem
otworzyła oczy, by zobaczyć oszałamiający błękit. Natychmiast skojarzył jej się
z kolorem sufitu jej sypialni w domu Painów. Obróciła głowę w bok, co było
trudne przez ból i sztywność karku. Jej wzrok napotkał Doriana opartego o
ścianę. Jednak jej uwagę bardziej przykuły zdobienia na tej ostatniej niż
mężczyzna. Przedstawiały bowiem łany pszenicy pełne chabrów i maków, a to
uzmysłowiło jej, że naprawdę znajdowała się w domu Painów.
– Jak się tu znalazłam? – Skupiła wzrok na Dorianie,
ignorując narastający ból głowy.
Ten jednak nie odezwał się ani słowem, a jedynie
świdrował ją wzrokiem.
– Co się stało? – I to pytanie pozostało bez
odpowiedzi, co bardzo zirytowało dziewczynę.
Podparła się ręką, by wstać, jednak paraliżujący ból
nadgarstka zmusił ją, by ponownie upaść na miękkie poduszki. Sycząc cicho,
popatrzyła na zabandażowaną cześć ciała, nie mogąc sobie przypomnieć, kiedy ją
uszkodziła.
– Dorian, na Merlina, co się stało?
Mężczyzna odepchnął się od ściany i z założonymi
rękoma powoli do niej podszedł. Na pozór wydawał się opanowany, jednak w jego
oczach dostrzegła furię, która jeszcze bardziej ją zdezorientowała. Nie mogła
sobie przypomnieć, czym zasłużyła sobie na takie traktowanie. Uporczywy ból nie
pozwalał jej skupić się wystarczająco, by odnaleźć w pamięci brakujące
wspomnienia.
Otworzyła usta, by zadać kolejne pytanie, jednak
Dorian uprzedził ją.
– Brałaś coś. – Jego głos był tak zimny i pozbawiony
wszelkich uczuć, że Sabrine obleciał dreszcz. Nadal jednak nie rozumiała, o co
mu chodziło.
Olśnienie przyszło po chwili, kiedy uświadomiła sobie
sens wypowiedzi przyjaciela. Przypomniała sobie kłótnie z matką, pub i
wściekłość oraz rozpacz, które sprawiały, że przez całą noc płakała i nie mogła
usnąć. Postanowiła wtedy sięgnąć po dość mocny eliksir nasenny i wypiła go
zdecydowanie zbyt wiele.
– Nie ćpałam – syknęła, ponownie próbując usiąść, tym
razem pamiętając, by nie opierać się na obolałej ręce. – Wypiłam za dużo
eliksiru na sen.
Powątpiewający wzrok Doriana nieco ją uraził. Nie
przywykła jednak do udowadniania swojej prawdomówności, więc milczała, czekając
na jego reakcję. Gniew w jego spojrzeniu stopniowo malał, aż w końcu mężczyzna
westchnął i usiadł koło niej na łóżku. Domyślając się, że dziewczyna nic nie
pamięta, pokrótce streścił jej wydarzenia minionego poranka. W ten sposób
Sabrine dowiedziała się, że ludzie z Zakonu wtargnęli do domu Doriana, szukając
jej.
– Gdy wszedłem do domu, akurat przepytywali wuja.
Uciekłem zanim mnie zobaczyli. – Mówiąc to, postawił przed nią szklankę wody z
domieszką eliksiru przeciwbólowego.
– Skąd wiedziałeś, że jestem w Dziurawym Kotle?
– To było pierwsze miejsce, które przyszło mi na myśl.
Zakonowi pewnie też.
Sarbine opróżniła zawartość szklanki kilkoma łykami.
Na chwilę zamknęła oczy, pocierając nasadę nosa z zamyśleniem. Nie miała
pojęcia, o co chodziło Dumbledore’owi.
Przecież nie musiał szukać jej po domach jej przyjaciół. Wiedział, gdzie
mieszkała. Od powrotu przebywała w domu swoich rodziców. Wystarczyło, że
przyszedłby ich odwiedzić. Mógłby wtedy bez problemu ją zabić.
– Łatwiej zrzucić winę na śmierciożerców za zabójstwo
kogoś, kiedy nie ma się świadków – stwierdził mężczyzna, kiedy Sabrine
podzieliła się z nim swoimi przemyśleniami. – Gdyby zaatakował cię w domu, twoi
rodzice na pewno rozpowszechniliby prawdę.
– Twój wuj i ty też, gdyby zabili mnie u was –
zauważyła.
Dorian wzruszył ramionami.
– Już od dawna jesteśmy podejrzewani o sympatyzowanie z
Voldemortem. A twoja rodzina jest czysta jak łza – dodał z przekąsem.
Sabrine skinęła powoli głową, jednak argumenty
przyjaciela nie do końca do niej trafiały. Zachowanie dyrektora Hogwartu nie
miało sensu.
– Moi rodzice uznaliby moją śmierć za konieczność, nie
zależy im na mnie – powiedziała po chwili.
W jej głosie Dorian usłyszał nutkę goryczy, którą
dziewczyna za wszelką cenę próbowała ukryć. Wiedział, że jej obojętność
względem rodziny nie jest do końca prawdziwa. Często mówiła, że ich nienawidziła
i nie obchodził jej ich los, jednak tak naprawdę, świadomie czy nie, pragnęła
ich akceptacji. Co prawda jej upór i duma nie pozwalały na żebranie u nich
uwagi i miłości oraz spełnianie wszystkich ich zachcianek, jednak nie zmieniało
to faktu, że cierpiała za każdym razem, gdy okazywali jej jak mało dla nich
znaczy.
– Poza tym Dumbledore to mistrz manipulacji. Z
łatwością mógłby zmodyfikować im wspomnienia – dodała po chwili, wytrącając
Doriana z rozmyśleń.
– Dlaczego z nimi mieszkasz, skoro wiesz, że w każdej
chwili ten drań może cię tam dopaść?
Sabrine popatrzyła na niego dziwnym wzrokiem. Zobaczył
w nim coś, czego nigdy nie spodziewał się ujrzeć. Czysty, autentyczny ból oraz
łzy. Dziewczyna zagryzła wargi i zacisnęła powieki, starając się nie wybuchnąć
płaczem. Jej ciałem wstrząsnął hamowany szloch. Ten widok tak bardzo nie
pasował do jej wizerunku potężnej, twardej, zimnej, wiecznie opanowanej
kobiety, że w pierwszej chwili Dorian poczuł się oszukany. Wiedział, ze
dziewczyna często ukrywa emocje, mimo to nie był przygotowany na coś takiego.
Potem zrobiło mu się smutno. Momentalnie zaczął jej
współczuć. Nawet nie umiał sobie wyobrazić, jak ciężko było jej utrzymać maskę
kogoś pozbawionego uczuć. Zapragnął ją przytulić, jednak odepchnęła go od
siebie, próbując się uspokoić. Nie mogła pozwolić sobie na słabość. Nie w
obecności kogokolwiek.
Z trudem udało jej się zapanować nad emocjami. Kiedy
ponownie otworzyła oczy, w jej zielonym spojrzeniu nie było śladu
wcześniejszych odczuć, a jedynie wściekłość. Szybko otarła nieliczne łzy, które spływały jej
po policzkach, wykrzywiając ust w grymasie niezadowolenia. Znowu stała się
zimną, opanowaną sobą.
– Nie mam dokąd iść, jakbyś nie zauważył – warknęła.
Poderwała się z łóżka i ignorując uporczywy ból głowy
i nadgarstka, zatrzasnęła się w przylegającej do salonu łazience. W małym,
ładnie umeblowanym pomieszczeniu poczuła się bezpieczna i wolna od intensywnego
wzroku przyjaciela. Mężczyzna był inteligentny i dociekliwy, dzięki czemu
dobrze wypełniał zadania, które zlecali mu inni, jednak czasami te cechy bardzo
ją denerwowały. Przy nim zawsze trudniej było jej zachować swoje uczucia dla
siebie. Nie umiała, albo też nie chciała, go oszukiwać.
Przemyła twarz wodą, zastanawiając się, co powinna mu
powiedzieć, gdy w końcu przestanie tchórzyć i wyjdzie z łazienki. Oboje zdawali
sobie sprawę, iż to, że nie ma dokąd iść jest tylko tanią wymówką. Miała co
najmniej dwie możliwości do wykorzystania: zamieszkanie u Painów albo
znalezienie własnego mieszkania. Każda z
nich była dobra i o wiele bezpieczniejsza niż wrócenie do domu rodziców.
Powód, dla którego zaryzykowała, nie był jej do końca
znany. Być może miała nadzieję, że dzięki temu coś się zmieni, a może wybrała
najbardziej niebezpieczne dla niej miejsce, bo podświadomie chciała, by
Dumbledore ją dopadł i odesłał tam, gdzie byli jej przyjaciele. Nie wiedziała
tego i obawiała się prawdy, dlatego się nad tym nie zastanawiała, co
przychodziło jej z łatwością. Miała dużo poważniejsze problemy na głowie,
którymi musiała się niezwłocznie zająć.
Kiedy w końcu zyskała pewność, że nie rozklei się, jak
tylko zobaczy mężczyznę, wyszła z łazienki. Siedział na łóżku, patrząc
nieobecnym wzrokiem na tapetę. Ostatnie promienie zachodzącego słońca wpadające
przez okno oświetlały go od tyłu, tworząc malowniczy efekt. Wyglądał, jakby
siedział w załamaniu światła i cienia, częściowo spowity ciemnością.
Przypominał mitycznego boga, dumającego nad losem świata.
Ten widok wydał się Sabrine tajemniczy i pociągający. Hipnotyzujący.
Uwielbiała takie scenerie. Wiedziała, że mogłaby wpatrywać się w niego
godzinami, jednak zamiast tego machnęła ręką i zasłony zasunęły się, zagradzając
drogę promieniom słonecznym. Pokój pogrążył się w nieprzyjemnej szarości, a
Dorian stracił swą tajemniczość i niebywałe piękno.
Usiadła koło niego, próbując odgadnąć, o czym myślał.
Już miała o to spytać, kiedy mężczyzna odezwał się:
– Byliście jak te maki i chabry.
Popatrzyła na niego zaskoczona.
– Co ty pleciesz?
Przeniósł swoje zamyślone spojrzenie na nią, patrząc
jej głęboko w oczy. Przez chwilę miała wrażenie, że mężczyzna spoglądał jej w
duszę i widział wszystkie jej emocje i uczucie, że szukał w niej prawdy o niej.
Siedząc naprzeciwko niego, czuła się nieswojo, nago, jednak nie odsunęła się,
nie zerwała kontaktu wzrokowego. Sama nie wiedziała czemu, ale potrzebowała
tego. Potrzebowała pokazać komuś swoją prawdziwą twarz.
To on pierwszy odwrócił wzrok i przeniósł go ponownie
na tapetę. Zrobiła to samo, czując nutkę zawodu ale też ulgi. Była jednak
ciekawa, co miał na myśli, mówiąc o wzorze na ścianie.
– Ty, Crucio i Imperio byliście jak te chwasty.
Wyróżnialiście się na tle zwykłych czarodziei swoją potęgą, tak jak maki i
chabry wyróżniają się na tle łanów zbóż. Jednak mimo swego piękna te kwiaty
przez wszystkich uważane są za chwasty, za szkodniki. Tak ja wy. Moglibyście
uczynić wiele dobrych rzeczy, ale ludzie woleli was zniszczyć.
– Chwasty to chwasty, nie ma z nich pożytku.
– Można z nich zrobić bukiety, wianki, ozdoby. Na pewno
miałyby też zastosowanie w eliksirach.
Sabrine nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc
tylko wzruszyła ramionami. Głowa strasznie jej ciążyła i nadal niemiłosiernie
bolała. Miała ochotę znowu się położyć i pójść spać, jednak zamiast tego wraz z
Dorianem zeszła na dół, przywitać się z gospodarzami.
***
– Spóźniłaś się. – Rosier obrzucił ją
karcącym spojrzeniem.
Sabrine odetchnęła z ulgi na jego widok. Wyglądało na to, że to właśnie on dowodził
misją, co bardzo odpowiadało dziewczynie. Przez
ostatni miesiąc zdążyła polubić mężczyznę. Był jednym z nielicznych członków Wewnętrznego
Kręgu, który akceptował pomyłki i nie donosił o nich od razu Czarnemu Panu.
Jego wyrozumiałość nieraz oszczędziła Sabrine kilku Cruciatusów.
– Przepraszam.
Pomimo tego, że Sabrine od niedawna również należała do Wewnętrznego Kręgu,
nic się nie zmieniło i nadal była uważana za zwykłego, podrzędnego
śmierciożerce. Nie prowadziła misji, nie zaproszono jej na dwa z trzech
spotkań, o niczym nie mówiono i w niczym nie ufano. Przez to coraz częściej
zadawała sobie pytanie, po co była tamta szopka.
W przeciwieństwie do niej Dorian zyskał wszystkie przywileje związane z byciem członkiem Wewnętrznego Kręgu. Miał już
za sobą przeprowadzenie mniej ważnej akcji, wzywano go na każde spotkanie (to
od niego Sabrine wiedziała, że takowe się odbyły), a ponadto zyskał szacunek i
uznanie innych ważniejszych śmierciożerców. Ona o tym ostatnim mogła sobie co
najwyżej pomarzyć. Z niewiadomych jej przyczyn nikt z popleczników Voldemorta
jej nie lubił, za to każdy traktował z nieufnością i poniewierał nią.
Czekali w ciszy, ukryci za gęstymi i wysokimi krzewami odgradzającymi park
od reszty miasta. Znajdowali się gdzieś na obrzeżach Londynu, jednak dokładna
lokalizacja nie była Sabrine znana. Zbliżał się wieczór i robiło się coraz
ciemniej i chłodniej. Mimo ciepłej kurtki Avada dostała gęsiej skórki. Miała
wielką ochotę wyczarować ogniki, by się nieco ogrzać, jednak nie chciała wyjść
w oczach innych śmierciożerców na mięczaka.
Ich misja polegała na złożeniu wizyty pewnemu ważnemu urzędnikowi. Ich
zadaniem było nakłonienie go do przyłączenia się w szeregi Voldemorta lub też
rzucenie na niego Imperiusa. Po wszystkim rozkazano im stawić się w gabinecie
Czarnego Pana.
Zegar na ratuszu wybił pełną godzinę. Był to znak do rozpoczęcia misji,
jednak nagły trzask teleportacji zatrzymał ich. Sabrine obróciła się, by
napotkać parę czerwonych oczu, które zdawały się lśnić w zapadającej ciemności.
Momentalnie poczuła panikę, a strach zacisnął swoją żelazną rękę na jej żołądku.
Szybko ukłoniła się, jak reszta jej towarzyszy, jednak dalej czuła żar jego
spojrzenia na sobie. Kiedy się wyprostowała, natychmiast patrzyła w bok, byle
znowu nie napotkać jego wzroku.
– Rosiere, wykonacie powierzone wam zadanie później. Jesteś mi potrzebny
gdzieindziej.
Czarny Pan mówił coś jeszcze, ale uwagę Sabrine całkowicie pochłonęła
trójka ludzi, idąca chodnikiem. Tamci nie mogli ich widzieć, bo śmierciożercy
wraz ze swoim panem stali dobrze ukryci zza rozłożystymi krzewami. Dzięki
takiemu położeniu dziewczyna mogła dokładnie przyjrzeć się przechodniom przez
szparę między gałęziami.
Szli w trójkę. Rudowłosa kobieta i chłopak w okrągłych okularach na pewno
byli Potterami. Mężczyzna obejmował swoją żonę w pasie i rozmawiał z ich towarzyszem,
idącym po jego prawej stronie. To właśnie trzecia postać najbardziej zainteresowała
Sabrine.
Był to mężczyzna średniego wzrostu, o pokaźnej posturze. Prawy policzek
przecinała mu świeża blizna, a na jego skroni widniało kilka niewielkich szram.
Miał brązowe, szpakowate włosy, niechlujnie zaczesane na jeden bok. Idąc, co
jakiś czas rozglądał się czujnie na boki, jakby szukając zagrożenia.
Sabrine pamiętała go ze szkoły. Był od niej trzy lata starszy i nigdy nie
przepadał za Niewybaczalnymi, jednak nie wchodzili sobie wzajemnie w drogę. Aż
do pewnego pamiętnego wieczoru we Francji. Owy mężczyzna był bowiem jednym z
osiemnastu zamachowców, którzy zaatakowali Crucio i Imperio.
– Grich? – Zlekceważyła zaniepokojony głos Rosiera i
ruszyła w stronę ulicy.
Już prawie wyszła zza zasłony liści, kiedy coś z całej siły uderzyło ją w
plecy, a po jej ciele rozlała się fala obezwładniającego bólu. Upadła na
ziemię, wrzeszcząc i prężąc się pod wpływem klątwy. Czuła, jakby jej ciało było
rozrywane na miliony drobnych kawałków, które zaraz sklejały się ze sobą tylko
po to, by za chwilę ponownie ulec destrukcji.
– Panie!
– Milcz, głupcze.
Rosiere posłuchał. Bez słowa, jednak z widocznym współczuciem w oczach, patrzył
na wijącą się kobietę, której jedyną winą było to, że na chwilę
zdekoncentrowała się i nie usłyszała rozkazu Czarnego Pana. Voldemort nakazał
wszystkim, prócz Rosiera, wracać, skąd przyszli. Wszyscy od razu wypełnili wolę
swojego pana. Niestety Sabrine zbyt mocno pochłonęli członkowie Zakonu Feniksa,
by nakaz do niej dotarł.
Trójka przechodniów zaniepokojona nagłym wrzaskiem zmieniła kierunek marszu
i podbiegła do okolicznych krzewów. Jednak, gdy tylko ujrzeli torturującego
swego sługę Voldemorta, pożałowali swojej ciekawości. Czerwone oczy popatrzyły
na nich, a z ich wyrazu od razu dało się poznać, że wie, kogo ma przed sobą.
Zaklęcie zostało zwolnione, a Sabrine poderwała się na nogi, chcąc zaatakować
towarzysza Potterów. Powstrzymały ją zawroty głowy i nagły atak mdłości. Gdyby
nie silne ramiona Rosiera, zapewne upadłaby prosto w krzaki.
– James i Lili Potter oraz Alastor Moody, cóż za spotkanie – odezwał się Voldemort typowym dla siebie, oziębłym tonem.
Wspomniani skrzywili się na dźwięk jego głosu i mimowolnie sięgnęli po
ukryte różdżki. Voldemort nie powstrzymał ich. Wiedział, że nawet z nimi są
praktycznie bezbronni w obliczu jego niezmierzonej potęgi. Oni także musieli
zdawać sobie z tego sprawę, mimo to nie chcieli uciekać.
James postąpił kilka kroków, by zasłonić swoim ciałem Lily. Wywołało to na
twarzy Voldemorta szyderczy grymas. Po raz kolejny był świadkiem tego, jak
miłość mogła ogłupić ludzi.
– Miło że wpadliśmy na siebie – kontynuował, nie reagując na ich nienawistne i pełne obrzydzenia
spojrzenia. – Zaoszczędziło mi to czasu i fatygi.
– Czego od nas chcesz? – warknął Moody.
W jego głosie nie było strachu, co zdziwiło czarnoksiężnika. Wydawał się
jedynie podirytowany, że musiał tracić swój cenny czas. Voldemort nie lubił
takich ludzi. Sprawiali zbyt wiele kłopotów. Zdecydowanie bardziej wolał
przerażone bądź całkowicie mu oddane i uległe osoby. Dzięki temu mógł
realizować swoje cele dużo szybciej i nie musiał fatygować się oswajaniem swych
niepokornych sług.
– Chyba się domyślacie, czego chcę. – Ponieważ w żaden sposób mu nie odpowiedzieli, kontynuował,
umiejętnie maskując swoje rozdrażnienie: – Nie kryję, że od dawna widzę w was potencjał. Zgodzicie się ze mną, że
warto byłoby doskonalić swoje umiejętności.
Leniwie obrócił swoją różdżkę pomiędzy palcami, nie spuszczając z nich
spojrzenia. Z zadowoleniem obserwował ich zdezorientowane miny. Wiedział, że z
całą pewnością nie spodziewali się pochwał z ust czarnoksiężnika.
W tym samym czasie Sabrine doszła do siebie. Tylko świadomość silnej ręki
Rosiera zaciśniętej na jej ramieniu oraz słabe, tlące się z tyłu głowy
wspomnienie o zamordowanej sąsiadce, która nie zdążyła pomścić swojej rodziny,
utrzymywało ją na miejscu i nie pozwalało przerwać Czarnemu Panu wywodu atakiem
na trójkę. Za coś takiego na pewno nie groziłby jej jedynie Cruciatus, a coś
znacznie poważniejszego. Nadal w pamięci dziewczyny pozostały tortury na dworze
czarnoksiężnika, których skutki musiała leczyć przez kilka kolejnych dni.
– Czego chcesz? – Moody jako pierwszy
ocknął się zaskoczenia i warknął zniecierpliwiony.
– Może trochę grzeczniej? – syknął Voldemort, a
dłoń z różdżką niebezpiecznie drgnęła.
Alastor skrzywił się z obrzydzeniem. Chciał coś odpowiedzieć, jednak do
rozmowy wtrąciła się Lily.
– Spokojnie, Alastorze. – Zacisnęła swoją delikatną dłoń na ramieniu
przyjaciela i patrząc prosto w czerwone tęczówki Czarnego Pana, powiedziała: – Czyżbyś proponował nam dołączenie
do grona swych sług?
Sabrine była pełna podziwu dla jej opanowania. Mimo że nie lubiła
dziewczyny, jak każdego członka Zakonu Feniksa, musiała przyznać, że niemal
idealnie maskowała strach. Niemal, bo zdradzały ją nieco za bardzo otworzone
oczy i zbyt szybki oddech. Te subtelne oznaki strachu nie umknęły również
Czarnemu Panu, który uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Otóż to.
Sabrine w ostatniej chwili powstrzymała się przed lekceważącym
prychnięciem.
Serio, Voldemort? Chyba nie jesteś taki głupi, by wierzyć, że się do ciebie
przyłączą?
To samo musieli pomyśleć i oni, bo Moody wybuchnął szyderczym śmiechem,
Lily gapiła się w Czarnego Pana w osłupieniu, a James wyglądał, jakby nie
wiedział w czyje ślady pójść - żony czy przyjaciela.
– Nigdy nie dołączymy do mordercy. – Młody Potter prawie wypluł te słowa.
Sabrine przemknęło nagle przez myśl, że w zasadzie już służą mordercy, a Moody
mógł być tym, który posłał w stronę jej przyjaciół śmiercionośne zaklęcie. Zachowała
to jednak dla siebie i z rosnącym zniecierpliwieniem czekała na dogodny moment,
by wymierzyć Alastorowi sprawiedliwość.
Tym czasem to Voldemort roześmiał się szyderczo.
– Podzielacie jego zdanie? – Posłał w stronę Moody’ego i Lily pytające
spojrzenie. W odpowiedzi skierowali w jego stronę różdżki, w każdej chwili
gotowi do ataku. – Głupcy - syknął. – Avada kedavra!
Zaklęcie miało trafić w młodego Pottera, ale refleks Moody’ego pozwolił
ocalić chłopakowi życie. Sabrine, nie czekając na pozwolenie, rzuciła się w
stronę Alastora. Nie obchodziło ją, co dzieje się z resztą. Liczyło się tylko
to, by ten bezczelny gówniarz zapłacił za wszystko, co jej zrobił.
Nie spodziewał się ataku z jej strony i dał się zaskoczyć. Omal nie
przypłacił tego życiem. Jedynie bardziej instynktowny niż zamierzony skok w bok
ocalił go od niechybnej śmierci. Natychmiast wykonał kontratak i tym razem to
Sabrine musiała ratować się unikiem. Upadając na ziemię posłała w jego stronę
kilka białożółtych kul, po czym natychmiast wstała. Odbił cztery z
nadlatujących pocisków. Piąta ugodziła go w nogę i rozległ się trzask łamanej
kości. Wrzasnął, ale jakimś cudem utrzymał równowagę i nie upadł. Z jego
różdżki wystrzelił słup niebieskiego ognia, który pomknął w stronę dziewczyny.
Zasłoniła się tarczą, ale impet zaklęcia zwalił ją z nóg. Już miało polecieć w
jej stronę kolejne, ale Rosier kątem oka dostrzegł, co się dzieje i wystrzelił
w stronę przeciwnika Sabrine klątwę. Ugodziła go w oko i powaliła na ziemię,
dając dziewczynie czas na podniesienie się.
Voldemort walczył z Potterem, jednocześnie uważnie obserwując pojedynek
dziewczyny. Był pod wrażeniem jej umiejętności, jednak widział, ile w niej
niedoskonałości. Użyła zbyt słabej tarczy, bo nie doceniła umiejętności
przeciwnika. Zgubiła ją duma i pewność siebie. Dawno, dawno temu też taki był,
chociaż z trudem przyznawał to sam przed sobą, a na pewno nigdy przed innymi.
Również lekceważył przeciwników, pewny swojej wyższości nad nimi. Teraz
wiedział, że to duży błąd, ale stosunkowo łatwy do wyplenienia.
Omal nie przegapił pędzącego w jego stronę zaklęcia Jamesa. Odbił je w
ostatniej sekundzie i to nieco go zdekoncentrowało. Potter to wykorzystał.
Wrzasnął do Alastora, by się deportował, co tamten zrobił bez wahania. Nawet on
wiedział, że nie jest zdolny do dalszej walki. Sam James, odparowując klątwę
Voldemorta, złapał Lily i razem z nią zniknął, nim ktokolwiek mu przeszkodził.
Czarny Pan ryknął rozwścieczony. Jednym ruchem różdżki wzniósł w górę
przejeżdżający obok samochód i cisnął nim w drugi, wyjeżdżający właśnie z
zakrętu. Rozległ się ogłuszający dźwięk giętego metalu, a po chwili wieczorną
ciemność rozświetlił blask eksplozji.
Sabrine patrzyła na to z przerażeniem, po raz kolejny żałując, że oddała
się na służbę takiemu potworowi. Było już jednak za późno.
***
Sabrine siedziała w jednej z
nieużywanych sal lekcyjnych w Hogwarcie
na lekko chwiejącej się ławce i wymachiwała nogami, śmiejąc się z kolejnego
żartu Imperio. Karmelowa grzywa chłopka opadająca mu na jedno oko podrygiwała
rytmicznie wraz z kolejnymi spazmami śmiechu, targającymi jego ciało. Na
podłodze tuż obok ławki, na której siedział, leżała Crucio, trzymając się za
brzuch.
– Nie wierzę, że Slughorn nie dał ci za to
szlabanu – zaśmiała się ta ostatnia, unosząc się na łokciach. – Widać, że jesteś jego ulubieńcem.
Nie zdążył jej nic
odpowiedzieć, bo ktoś załomotał do
drzwi. Jak jeden mąż poderwali się na równe nogi, wyciągając różdżki. Crucio
machnęła swoją i drzwi stały się przeźroczyste. Ich oczom ukazał się Dorian,
rozglądający się niespokojnie. Nie mógł ich zobaczyć, gdyż po jego stronie
drzwi wyglądały normalnie.
Uspokojeni cofnęli zaklęcie i otworzyli
mu. Gdy tylko znalazł się w środku, natychmiast zabarykadował drzwi zaklęciem i
upewnił się, że nikt ich nie podsłucha.
– Co się stało? – Sabrine z powrotem usiadła
na swoim miejscu, jednak cały jej dobry humor wyparował.
– Dumbledore gadał o was z profesor Vin.
Popatrzyli na niego zdziwieni.
Profecor Nicolletta Vin była nauczycielką wróżbiarstwa – starą oszustką, którą
trzymano w Hogwarcie jedynie z litości i braku innych kandydatów. Ubierała się
w kolorowe szaty, a na ramiona zawsze zarzucała pstrokate chusty. Często nosiła
także dziwaczne kapelusze bądź tiary oraz mnóstwo kolorowej, tandetnej
biżuterii. Dodatkowo pachniała starymi, duszącymi perfumami, przez które nikt
nie chciał siedzieć w pierwszej ławce przed jej biurkiem.
– Czego od niej chciał?
- Pytał ją, czy potrafiłaby
wywróżyć czyjąś przyszłość – odpowiedział Dorian, siadając na parapecie. –
Konkretnie twoją – dodał, wbijając wzrok w Sabrine.
Avada otworzyła szerzej oczy,
wpatrując się w niego z rosnącym zainteresowaniem. Nie sądziła, że ktoś taki
jak Albus Dumbledore wierzył w przepowiadanie przyszłości. Poza tym każdy w
szkole wiedział, że Vin pozbawiona jest jakiegokolwiek daru jasnowidzenia. Nie
miała nawet zwykłego przeczucia.
Imperio zwerbalizował jej myśli, na
co Dorian wzruszył ramionami.
– Mówię, co widziałem. Vin powiedziała, że
musiałaby się odpowiednio do wszystkiego przygotować i odprawić jakiś rytuał.
To chyba wystarczająco go zniechęciło, bo miał minę, jakby w myślach planował
wywalenie jej ze szkoły.
– Wyświadczyłby tym wszystkim nie lada
przysługę – mruknęła pod nosem Crucio.
Avada przytaknęła skinieniem głowy,
zastanawiając się, czego dyrektor od niej chciał. Od dawna ingerował w jej
przyszłość. Wiedział, że jego rodzice pytają go o wszystko. Czy posłać ją do
Hogwartu, czy pozwolić przyjaźnić się z resztą Niewybaczalnych, czy znaleźć jej
męża. Od zawsze Dumbledore był obecny w jej życiu, co niesamowicie ją
denerwowało. Nie miała pojęcia, dlaczego tak jest i co więcej nie była w stanie
się tego dowiedzieć, co jeszcze bardziej wyprowadzało ją z równowagi.
Zastanawiało ją, czy dyrektor w
końcu się poddał i nie chciał już ingerować w jej przyszłość, a jedynie ją
poznać, by móc przygotować się na jej nadejście. Z jednej strony miała
nadzieję, że tak właśnie było, bo to oznaczało uwolnienie się od niego, z
drugiej bała się tego. Gdyby jej los mu się nie spodobał, mógłby zawczasu ją
zabić.
Sabrine wróciła myślami do rzeczywistości.
Siedziała w miękkim fotelu przy oknie w domu Painów. W dłoni obracała swój
medalion z feniksem, przyglądając się, jak blask księżyca odbija się od
miniaturowych rubinów. Ze wspomnień wyrwał ją przeszywający ból lewego
przedramienia. Popatrzyła na nie. Na skórze pojawił się ledwo widoczny Mroczny
Znak. Wyglądał, jakby znajdował się pod skórą dziewczyny i przebijał przez jej
cienką warstwę.
Nie
miała ochoty odpowiadać na wezwanie swojego pana. Wolała ten wieczór spędzić na
wspominaniu i użalaniu się nad sobą, jednak palący ból jej na to nie pozwalał.
Z mocno bijącym ze strachu sercem wstała i zabrawszy różdżkę z szafki nocnej,
teleportowała się wprost do gabinetu Czarnego Pana. Spodziewała się zastać tam
pozostałych członków Wewnętrznego Kręgu, jednak w pomieszczeniu znajdowała się
tylko ona i siedzący za biurkiem naprzeciwko niej Lord Voldemort.
Czarnoksiężnik lustrował ją swoim czerwonym wzrokiem. Po chwili skrzywił usta w
dziwnym grymasie i machnął różdżką.
---
Naprawdę przepraszam za tak długą nieobecność. Mam kilka rzeczy na swoje usprawiedliwienie, ale pewnie nikogo one nie obchodzą, więc ograniczę się do "bardzo, bardzo, bardzo przepraszam".
Mam dwie koncepcje na to opowiadanie i w sumie nie wiem, co wybrać. Nie będę Wam tu spojlerować, dlatego jedynie zapytam, czy wolelibyście, gdyby te opowiadanie było jak najbardziej kanoniczne czy też nie. Jeden z pomysłów zakłada, że kanon serii Rowling nie zostanie zmieniony. Czyli blog będzie trwał do zniknięcia Voldemorta, wydarzenia i fakty z książek nie będą w większości zmienione, a fanfiction rozpocznie się ponownie dopiero podczas bitwy o Hogwart. Natomiast drugi z pomysłów zachowa większą część fabuły z pierwszych pięciu książek wymyślonej przez pisarkę, jednak pojawią się zmiany np. Harry nie będzie mieszkał z Dursley'ami. Natomiast 6 i 7 część nie będzie raczej brana pod uwagę.
Piszcie w komentarzach, którą wersję byście woleli. Postaram się także utworzyć ankietę dla tych, którzy nie lubią komentować.
Życzę miłej lektury :)
Wii wylądowałam! Jejuuu ale teksnilam za tym blogiem *.*
OdpowiedzUsuńSo... Początek, a ty już nas wrzucasz na głęboką wodę. To takie dziecko, zwane mną, miało kompletne WTF na twarzy, ale ogarnęłam.
O Jezu Dorian. Jak ja uwielbiam tą postać i sposób w jaki go ukazujesz *.* Czy mój wielki ship ma szansę stać się kanonem?? ^^ (oczywiście ten obok Maleca, bo Malec to życie, szczególnie serialowy xd)
Lubię też to jak przedstawiłaś Roseira. Jedno z niewielu światełk w tunelu śmiercioźercow z tego co widzę... Ale no cóż wszędzie się taki znajdzie i mi się to podoba, tak samo jak ten pojedynek z Potterami i Moody'm. Flashback też z kolei mnie zainteresował, ale... Jak ty mnie mogłaś zostawiać w takim momencie?! Przysięgam, jeśli będę musiała czekać kolejne dwa miesiące...
Odpowiadając na twoje pytanie... Nwm. Sama wiesz, że ja piszę coś co jest jakby dodatkiem do kanonu, zmieniam tylko niewielkie rzeczy, co jest jednocześnie pomocne jak i złe. Może napisz sobie rozdział próbny z każdego kanonu i sprawdź w czym czujesz się lepiej, na co masz więcej weny?
Btw składały się gdzieś dwie literówki, ale no już tak długo czekałam, że nie chce mi się ich wypisywać, bo też całkiem mało ich było, ale jedna prawie całkowicie mi zmieniła zdanie i nie wiedziałam o co chodzi... Mianowicie: "Wiedział, że jego rodzice pytają go o wszystko." Coś mi tu nie pyklo...
W każdym razie... Życzę duuużoo weny i czasu!! ^^
Sonia
P. S. W odległej przyszłości zajrzyj jeszcze czasem do mnie, co? :c
A właśnie się zastanawiałam, co robić, żeby się nie uczyć. XD Odpowiedź nadeszła jak z nieba. XD
OdpowiedzUsuńHmm, to może najpierw odnośnie notki od autora, zawsze to czytam na samym początku. Ja bym chyba wolała większe odstępstwo od kanonu. Z czysto prozaicznego powodu — sama idę niemalże równo z fabułą z książek, więc już trochę mi się przejadło. No i to zawsze ciekawiej (Harry nie mieszka u wujków! To już konkretna zmiana, chcę ją poznać). A gdybyś szła równo z kanonem, Voldzio i śmierciożercy pożegnaliby się ze światem? Bo końcówka już taka wiadomo. Na granicy kanonu, bo nic po niej nie ma.
Epilog się nie liczy, jest mega rakowy, a Harry nazwał swoje dzieci, jakby był psychofanem „Harry'ego Pottera”. Lockhart miał rację, ego Harry'ego jest przeogromne. XD
A teraz wkraczam w rozdział, bo jestem cholernie ciekawa, co to za scena, która zagięła czasoprzestrzeń, dzięki czemu w miesiącu mieliśmy tylko jeden wtorek.
Myślałam, że wydarzyła się jakaś straszliwa bitwa, pojedynek na śmierć i życie, ale Sabrine po prostu... przyćpała. XD
„Domyślając się, że dziewczyna nic nie pamięta” — nie pamięta. Czas teraźniejszy, a powinien być przeszły.
Mówiłam już, jak się cieszę, że piszesz nie tylko o niecnych czynach śmierciożerców, ale i Zakonników? Wiadomo, nie ma co przesadzać i zwalać wszystko na Dumbledore'a, ale to oczywiste, że podczas wojny wszystkie chwyty są dozwolone. Wątpię, żeby Zakonnicy byli tak kryształowo czyści, brali wszystkich na żywca i wzdragali się przed porwaniami, torturami albo uważali, żeby przypadkiem nie drasnąć jakiegoś śmierciożercy Diffindem. Dlatego dobrze, że pokazujesz Zakonników nie w pełnym blasku światła, ale trochę przybrudzonych. Jak to na wojnie. To jest super i nie mam co do tego żadnych zastrzeżeń.
Wydaje mi się, że po tym, co odwalili Zakonnicy, Sabrine i Dorian nie mają już wątpliwości, po której stronie staną, jeśli przyjdzie im wybierać. Zastanawia mnie tylko jedno: co Dumbledore i spółka chcą osiągnąć, łapiąc ich? Chcą ich zabić? A może są na tyle bezczelni, żeby spróbować ich przekonać do dołączenia do Zakonu? O, np. Imperiusem albo czymś innym.
Już Ty wiesz, co ja chcę tu teraz wkleić. XD
„– Byliście jak te maki i chabry.
Popatrzyła na niego zaskoczona.
– Co ty pleciesz?” — <3
Minę Sabrine wyobraziłam sobie właśnie taką:
http://i0.kym-cdn.com/photos/images/newsfeed/000/173/576/Wat8.jpg?1315930535
Tak, wiem, podniosła scena, chwila na retrospekcję i poważną rozmowę o przeszłości i uczuciach, ale to Dorian zabrzmiał, jakby podczas łazienkowego posiedzenia Sabrine coś przyćpał. XD
Eliksir z Sabrine. Zgniłam. XD
Chociaż w sumie... eliksir wielosokowy to niejako eliksir z człowieka, jeśli zawiera jego włos...
ROSIER. <3 Jezu, nareszcie. *O*
Ja tez tak sobie wyobraziłam jej minę xd wsumoe ta scena miala wyjść bardziej zabawnie niż podniośle xd
UsuńZastanawiam się, czy przywileje Doriana (i analogicznie brak przywilejów Sabrine) nie wiązał się z dyskryminacją płciową. To w końcu nie XXI wiek, a śmierciożercy i ogólnie czarodzieje (a ci czystokrwiści to już w ogóle) byli raczej tradycjonalistami, możliwe, że jeszcze coś z uprzedzeń im zostało. Zwłaszcza w kwestii zaufania. Gdzieś czytałam, że za czasów Henryka VIII kobiety traktowano jako totalnie niegodne zaufania. Że niby natychmiast wszystko wypaplają. XD
OdpowiedzUsuńMała poprawka. Ich zadaniem było nakłonienie I rzucenie Imperiusa na urzędnika. XD Po co się pierdolić?
A tak baj de łej... To wszystko dzieje się jeszcze przed upadkiem Voldka (no woooow XD), w sumie podczas jego największej w tamtych czasach potęgi... Jak on właściwie wygląda? Okej, ma czerwone oczy, to już wiemy. Ale co z resztą? Bo wiadomo z kanonu, że nosa pozbył się dopiero po odrodzeniu, ale zanim pofatygował się do Potterów, jego rysy twarzy już się zmieniały. Był już łysy? Chyba tak, nie chciał zostawiać włosów, które mogłyby zostać użyte do eliksiru wielosokowego. Ale już był taki biały? Miał żyłki na łepetynie? Swoją drogą... Fiennes miał cholernie jajowatą głowę, to się bardzo rzucało w oczy. Zwłaszcza w HP5.
Sabrine taka urocza, pomyślała, że Voldek jest na tyle ślepy, żeby nie zauważyć, że wyrwała się do ataku, burząc ich szyk. XD
Ooo, czyli to Moody. Onieonieonie, czy to będzie chwila śmierci Rosiera? ;_; Za to Moody ze swoim pytaniem cholernie błyskotliwy, wygląda na to, że dopiero utrata części nosa, oka i nogi w przyszłości nauczy go, że takich pytań nie zadaje się Czarnym Panom czy innym szwarc charakterom. XD
„Nie obchodziło ją, co dzieje się z resztą” — działo.
Aha, czyli tak Moody stracił nogę. Taką mam nadzieję, bo zapachniało mi kanonem. XD Ale podobała mi się akcja z samochodem, typowo w voldkowym stylu. Aż przypomniała mi się scena z filmu HP7 cz. I, kiedy Harry w ostatniej chwili zwiał z Hagridem, a Voldek się wkurwił i powywalał wszystkie słupy wysokiego napięcia. Dość spektakularnie. ;>
Okej, zgaduję. Czy najtrudniejszą sceną była ta pisana kursywą? Na drugim miejscu stawiam pojedynek z Moodym i Potterami.
Podobają mi się takie wstawki z przeszłości. A najbardziej z czasów szkolnych, zwłaszcza kiedy główna oś fabuły jest osadzona w wojnie. Nie muszą być stricte retrospekcjami, wystarczą same krótkie wstawki, ale takie skoki w przeszłość czynią postacie bardziej wielowymiarowymi, pokazują, że bohaterowie nie żyją tylko tu i teraz, ale mają jakąś przeszłość, a my nie poznajemy ich jako białe kartki czekające na zapisanie.
I na koniec formalnie: „przyglądając się, jak blask księżyca odbija się” — odbijał.
No to żeś skończyła. W idealnym momencie. Taak, ja pewnie też bym tu urwała. Ale mam nadzieję, że na kolejny rozdział nie będziesz kazała tyle czekać. 11 listopada i 30 stycznia? Serio? Nawet ja nie mam takich przerw. XD Zwłaszcza że urwałaś w bardzo... hmm... NIEDOGODNYM dla czytelnika miejscu. XD
*ciche westchnienie*
Czy nastanie taki dzień, kiedy zmieszczę się w jednym komentarzu?
Mialam Ci napisac zebys wpadla na nowy rozdzial w wolnej od nauki chwili a odciagnelam Cie od ksiazek calkowiecie xd
UsuńRosier byl specjalnje dla Cb bo wspomnialas kiedys o nim w komentarzu xd
Najgorzej mi sie pisalo scene gdzie Voldek gada z potterami i moodym. Poczatkowo cala 4 wyszla na kretynow. Na szczescie w ostateczniej wersji tylko moody jest malo kapliwy.
Czemu ja zawsze nachrzanim w tym terazniejszym? A czytalam przed publikacja i sprawdzlam tekst pod tym wzgledem...
Tez mam ochote na cos poza kanonem. Co prawda wole bardziej kanoniczne opowiadania ale chyba juz mi sie troche znudzily.
Zawsze mam cos dodac o tym czemu voldek wyglada jak wyglada i zapomne. Nadal nie wyjasnilam czemu raz jest wezowaty a raz przypomina Toma. Musze sb zapisac zeby to wyjasnic xd
Nie no postaram sie dodawać rozdziały przynajmniej raz w miesiącu. Mam wielkie plany na ferie obejmujące napisanie kilku rozdziałów na zapas.
OdpowiedzUsuńW sumie ten blog miał byc tez takim dodatkiem bo jestem zwolenniczką "kanonicznych" fanfikow ale ostatnio strasznie mam ochote calkowicie zmienic fabule dwoch ostatnich ksiazek serii. No ale zobaczymy co mi sie urodzi xd
Zajrzę! Jak znajde czas na zycie xd
Pozdrawiam ;*
Rozdział bardzo mi sie podobał. Trochę wrzuciłaś czytelników na głęboką wodę, ale to jest dobra cecha tego tekstu. Zaciekawiłaś mnie jak przedstawiłaś Śmierciożerców. Liczę na dalszą część opisu zwolenników Czarnego Pana.
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o twoje pytanie, to sama nie wiem. Może wybierz wersję, którą lepiej ci się pisze.
Pozdrawiam i życzę weny.
All the love xxx
http://queen-of-life-and-deathff.blogspot.com
Bardzo dziekuje za komentarz :)
UsuńCześć ! :D
OdpowiedzUsuńDziękuję za powiadomienie, od tego zacznę na wstępie. Czekałam na ten rozdział, a jednym z powodów była ciekawość, dotycząca relacji Avady z Dorianem. Według mnie, pasują do siebie. On troszczy się o nią, na swój własny sposób i to właśnie mi się podoba. Ogólnie bardzo lubię jego postać :D
Rozumiem, że prowadzenie bloga, nie bywa łatwe. Wiem to sama po sobie. Nie każdy z nas, piszących, ma po 14, 15, czy 16 lat i oprócz zadań domowych nic innego do roboty. Blogerzy to także my, ludzie dorośli! Mamy swoje obowiązki, pracę, dom.., a pisanie jest dla nas niczym odprężające hobby. NIE CHCĘ NIKOGO OBRAŻAĆ! Nie, po prostu bądźmy wyrozumiali! Jeśli ktoś długo zwleka z rozdziałem, to nie musi od razu oznaczać, że porzucił bloga. Chyba każdemu autorowi zależy na tym, by dać czytelnikowi dobrze napisany rozdział, od deski do deski sprawdzony. Szanujmy się nawzajem! :D :D :D
Moja droga, rozdział bardzo przypadł mi do gustu. Czekam na kolejny epizod. Pozdrawiam :* !
Dziękuję za komentarz i wyrozumiałość :)
UsuńDorian w odpowiednim momencie przyszedł po Sabrine. Nie wiadomo czy w takim stanie mogłaby walczyć, a dzięki niemu udało jej się uciec. W ogóle podoba mi się opis relacji Doriana i Sabrine. Myślę, że dobrymi przyjaciółmi mogliby być.
OdpowiedzUsuńSabrine i Dorian są w Wewnętrznym Kręgu, ale śmierciożercy bardziej jemu ufają niż jej. Ciekawe czym to jest spowodowane.
Nie dziwię się Sabrine, że zaatakowała Moody'ego. Może miał to być początek zemsty za śmierć przyjaciół. I czy w tej walce Moody straci nogę i oko? Bo na to mi wygląda.
Sabrine chciała sobie powspominać lata szkolne, ale Voldemort jej w tym przeszkodził. Ciekawe dlaczego ją wezwał.
Czekam na kolejny rozdział.
Dziekuje za komentarz :)
UsuńPierwsza część - nie spodziewałabym się, że po przedawkowaniu eliksiru snu można mieć takie efekty uboczne. Dobrz,e że Dorian pojawił się w takim momencie. Jak dla mnie to on pewnie od dawna nie czuje wobec Sabrine jedynie przyjacielskich uczuć (wlaściwie to pewnie i w szkole już tak było... a ten fragment z przeszłości tylko to potwierdza moim zdaniem). podejrzewam, że o ona zaczyna czuć cos innego, ale raczej nie chce się do tego przyznać. wiadomo, co uważa o ukazywaniu uczuć. tutaj i tak wiele ich pokazała... To, co ona przezywa, jest przerażajace i naprawdę nikt nie powinien... Najlepiej by było, jakby nie stała po żadnych ze stron, prawda? James i ludzie mu podobni - rozumiem go, ale prawdą jest, że on prawdopodobnie nie widzi pewnych rzecyz. NIe widzi, że zło nie zawsze jest złe, adobro dobre. Nie chodzi mi bynajmniej o wybielanie kogoś takiego jak Voldemort, który jest po prostu okrutny i którego trzeba powstrzymać, ale bardziej o to, ze ani nnie można powiedzieć, by Zakon był nieskazitelny (to nie byłoby wręcz mozliwe) czy o to, ze nie wszyscy smierciożercy są z gruntu źli. Chciałabym, aby Sabrine mogła od niego odejść, serio, i Dorian też; podejrzewam, że Dorian jest tam tylko,aby ją chornić, może rodzinę tez; raczej nie jest zainteresowany niszczeniem szlam i mugoli. Co do Twojego pytania ja ogólnie lubię kanon i chyba bardziej byłabym własnie za nim, ale z drugiej strony bardzo mni intruguje, jak zmieniłabyś wydarzenia i chyba jednak to drugie wygrywa :D:D
OdpowiedzUsuńZapraszam serdecznie na niezaleznosc-hp.blogspot.com Jestem ciekawa Twojej opinii
Bardzo dziekuję za komentarz! Los Sabrine i Doriana jest juz zaplanowany przeze mnie i ...no coz... nie bedzie im latwo :P
UsuńZajrze do Ciebie. Nie mam pojecia kiedy ale zajrze jak tylko znajde chwile :D
Łojoj, rozdział niemal walentynkowy. XD
OdpowiedzUsuńChyba jestem za drugą opcją - czyli niekanonicznie :-D
OdpowiedzUsuńAhhhh... chcę więcej!
Lecę łapać kolejny rozdział bo mnie rozsadzi z niecierpliwosci xD