Cztery długie,
czarne peleryny ciągnęły się po chodniku. Cztery czarne jak noc, która ich
otaczała postacie sunęły bezszelestnie wśród mroku. Na twarzy miały srebrne
maski, a na głowę zarzucone kaptury. Zdawały się zlewać z ciemnością. Ktoś, kto
wtedy szedłby ulicą mógłby ich nie zauważyć. Gdyby jednak ich dostrzegł,
wystarczyło jedno zaklęcie, by zabrał pamięć o nich do grobu.
Odbieranie życia
było takie proste, kiedy już raz się tego zasmakowało. Trzeba było jedynie
odciągnąć od siebie wyrzuty sumienia. Sprawa stawała się jeszcze łatwiejsza,
gdy sumienia się nie miało. Dwa słowa a taka wielka moc. Jeden ruch różdżką dający
taką potęgę nad wszystkimi a szczególnie tymi bezbronnymi. Postać sunąca z tyłu
miała świadomość owej wielkości i nigdy nie wahała się jej wykorzystać. Jednak
teraz szła nie po to, by zabijać, ale żeby obserwować.
Stanęli przed
posesją niczym niewyróżniającą się spoza innych. W ciemności wszystkie
wyglądały identycznie. Tak samo zwyczajnie. Jednak wokół tego domu czuć było
magiczną aurę zaklęć ochronnych. Niestety, one nie mogły ochronisz mieszkańców
domostwa. Nie przed nimi.
Wystarczyło
kilka potężnych, czarnomagicznych zaklęć, by ochrona pękła jak mydlana bańka.
To było niezwykle naiwne ze strony tych ludzi. Naprawdę sądzili, ze coś tak
nikłego ich powstrzyma?
Jedynie postać
czająca się z tyłu wiedziała, że to tylko prowizorka. Bariera nie miała ich
zatrzymać. Jej celem było zmylenie przeciwnika.
Furtka
skrzypnęła, kiedy ją otworzyli. Zganili się w myślach za tę nieostrożność,
jednak nie mogli już nic z tym zrobić. W głupi sposób pozbawili się elementu
zaskoczenia. Nikt jednak nic nie powiedział i cała czwórka podeszła do drzwi.
Na nich też znajdowały się zaklęcia zabezpieczające, równie nietrwałe jak
poprzednie. Szybko się z nimi uporali i weszli do środka.
Podłoga
skrzypiała pod ich stopami. Na wprost nich znajdowały się uchylone drzwi, z
których sączyła się strużka światła. Gospodarz oczekiwał ich w ciszy. Nie
pozwolili mu długo na siebie czekać. Przemierzyli korytarz nie zwracając uwagi
na wspaniały wystrój wnętrza. Liczył się cel, w jakim tu przyszli.
Gdy tylko
otworzyli drzwi zasypał ich grad zaklęć. Jedynie dzięki doskonałemu refleksowi
dwójki stojącej z tyłu, udało się odeprzeć atak. Posłali wrogów na ziemię
paroma ruchami. Wykorzystał to trzeci z niechcianych gości. Dwa zielone
promienie opuściły jego różdżkę nim ktokolwiek zdołał podnieść się z podłogi.
Zostało
czterech, którzy poderwali się z ziemi i przystąpili do kolejnego ataku. Jeden
z zamaskowanych przybyszów przepchnął się przed resztę towarzyszy. Bił od niego
gniew i chęć mordu. Zaczął ciskać klątwami we wszystkie strony. Jeden z jej
przeciwników padł niemal od razu. Pozostali utrzymali się na nogach nieco
dłużej. Ich przerażenie rosło z każdą chwilą. Osoba, z którą teraz walczyli nie
potrzebowała pomocy w starciu z nimi. Reszta jej towarzyszy stała za nią, nic
nie robiąc. Jeden z nich zdawał się spokojny. Pozostali byli niemniej
przerażeni od przeciwników zamaskowanej postaci.
Żółte światło
uderzyło w tarczę jednego z walczących mężczyzn i odbiło się od niej trafiając
w sufit. Potężny, kryształowy żyrandol zachwiał się i już po chwili leciał w
dół prosto na atakowanych przez zakapturzoną postać ludzi. Popatrzyli w górę.
To był błąd. Zaklęcie uderzyło w brzuch jednego z nich. To zdekoncentrowało
ostatniego. Żyrandol spadł na niego, nim zdążył pomyśleć o ucieczce.
Pojedynek
zakończył się. Po chwili drobna postać zachwiała się i opadła na ziemię. Była
wyczerpana nie magicznie czy fizycznie ale psychicznie. Przez chwilę pozostali
przerazili się, że dziewczyna nie żyje. Czarny Pan surowo nakazał jej strzec.
Na szczęście dziewczyna oddychała. Kiedy chcieli do niej podejść, ta nagle
wystrzeliła w górę i rzuciła się w stronę drzwi. Zniknęła w mroku nim
ktokolwiek zdołał zareagować.
~*~
Dźwięk
rytmicznych uderzeń o szybę wyrwał Sabrine z rozmyśleń. Machnęła ręką i okno
otworzyło wpuszczając razem z brązową sową chłodny, jesienny wiatr. Ptak usiadł
na oparciu fotela i z gracją wyciągnął przed siebie nóżkę, do której przyczepiono
mu niewielki zwitek pergaminu.
Gdy tylko Sabrine
pozbawiła sowę balastu ta, nie czekając na odpowiedź, wyleciała przez nadal otwarte okno. Jednym
machnięciem ręki dziewczyna zamknęła je. Odkąd omal nie zabito jej w parku
zaczęła ćwiczyć magię bezróżdżkową. Proste zaklęcia wychodziły jej bez trudu,
ale nie pokona nikogo otwieraniem okien.
Nie miała jednak
warunków do ćwiczeń. Rodzinny dom nie nadawał się do tego. Dotychczas ćwiczyła
na świeżym powietrzu. Polany w środku lasu, górskie jaskinie, dzikie plaże
doskonale chroniły ją i resztę Niewybaczalnych przed mugolskimi i
czarodziejskimi spojrzeniami. I tu pojawiał się kolejny problem. Nie mogła
ćwiczyć z drzewami. Potrzebowała towarzyszy, a teraz ich nie miała. Poza tym
Czarny Pan ciągle zlecał jej nowe zadania, a za najmniejszy błąd - bez względu
na rezultat misji – bezlitośnie ją karał. Musiała być bezbłędna, by nie otrzymać kilku cruciatusów.
Głównie jej
zadaniem była ochrona ważniejszych śmierciożerców, kiedy ci wykonywali rozkazy
Czarnego Pana. Na przykład kilka dni
temu wraz z Rookwoodem, Averym i trzecim śmierciożercą, którego tożsamości nie
poznała, musiał odwiedzić dom nieznanego jej, aczkolwiek wpływowego urzędnika
Ministerstwa Magii. Miał zdeklarować się, po której stronie stoi. Niestety
zamiast mężczyzny powitała ich seria zaklęć wypływająca z różdżek aurorów. Jak
później się okazało, najlepszy przyjaciel urzędnika był zastępcą szefa Biura
Aurorów. Oczywiście pracownik Ministerstwa poprosił znajomego o pomoc.
Do tej pory
zastanawiała się czy Czarny Pan był na tyle głupi, by wierzyć, że tego nie
zrobi, czy też po prostu nie wiedział o ich znajomości. Istniała też trzecia
możliwość. Ona i trójka towarzyszących jej śmierciożerców mogła zwyczajnie
znudzić się Voldemortowi i wysłał ich na pewną śmierć. Pewną w jego w
mniemaniu, bo Sabrine i nieznajomy poplecznik Czarnego Pana natychmiast odparli
atak kilkoma machnięciami różdżek i posłali szóstkę aurorów na ziemię.
Kosztowało ją to mnóstwo energii, ale kupiło czas i zwiększyło szansę na wygraną.
Rookwood co prawda zamarł zaskoczony i stał jak słup soli, ale Avery
wykorzystał przewagę i zabił dwójkę zanim ktokolwiek zdążył wstać z ziemi.
Rookwood w końcu
otrząsnął się z zaskoczenia, jednak nie miał zbyt wiele do zrobienia. Sabrine
miotała zaklęciami na lewo i prawo w rezultacie w pojedynkę pokonując pozostałą
czwórkę. Dwójka śmierciożerców patrzyła na nią z przerażeniem, kiedy rzucała
klątwy, o których oni nawet nie słyszeli. Nie wiedzieli, co wywołało u niej
taką zaciętość i złość, ale nie chcieli być jej ofiarami. Nigdy. Trzeci
natomiast zdawał się jedynie lekko zdziwiony i nic poza tym.
Po zakończonym
pojedynku Sabrine uciekła z domu. Atak z zaskoczenia przywołał do niej niemiłe
wspomnienia innej zasadzki, o której starała się za wszelką cenę zapomnieć.
Musiała oddalić się od tamtego miejsca najszybciej, jak to było możliwe. Nie
obchodziło ją, że najpewniej zostanie za to ukarana przez Czarnego Pana. W
tamtej chwili nawet strach przed nim nie wygrał z narastającą w niej rozpaczą i
gniewem.
Oczywiście za
jawną samowolkę zgodnie z przypuszczeniami otrzymała należytą karę. Dziwiła
się, dlaczego czarnoksiężnik poświęca jej tyle uwagi. Zazwyczaj inni, a
szczególnie Bellatrix Lastrange, zajmowali się karaniem pomniejszych
śmierciożerców. Jednak gdy chodziło o nią, miał na to wyłączność.
Zastanawiające.
Rozwinęła
niewielki pergamin, który przyniosła jej sowa. Szybko przeczytała kilka linijek
tekstu i uśmiechnęła się z zadowoleniem.
Mam to, o co prosiłaś. Dziś o północy tam, gdzie
ostatnio.
Jeżeli on się o tym dowie, zabije i mnie, i Ciebie.
Bądź ostrożna.
D.
Pergamin zapłonął. Spokojnie
patrzyła jak ogień powoli trawi papier. Ciekawy czy bez pomocy różdżki udałoby
się jej równie łatwo podpalić budynek. Oczywiście
czysto hipotetycznie. Wrzuciła niedopałek do kominka i wyszła z pokoju. Z dołu
dobiegły ją głosy z salonu. Mieli gości.
Błyskawicznie dotarło do
niej, że jest czwartek. To oznacza, że jej były narzeczony, a właściwie w
dalszym ciągu narzeczony, bo nigdy oficjalnie z nim nie zerwała, i jego rodzina
siedzi w salonie i czekają na obiad. W czwarty dzień tygodnia Grichowie
zapraszali ich do siebie w nadziei, że uda się ponownie zeswatać córkę.
Kiedy Sabrine nie pojawiła się na ślubie, rodzice
niedoszłego pana młodego próbowali wytłumaczyć nieobecność dziewczyny zwykłym
nieporozumieniem. Po tym jak okazało się, że nie ma jej w kraju i nikt nie wie,
dokąd się udała rozpuścili plotkę, że pozwolili młodej kobiecie zaszaleć przed
ustatkowaniem się. Narzeczony Sabrine ponoć był w niej naprawdę zakochany, więc nie protestował.
Zastanawiała się, czy to
prawda. W ciągu swojej znajomości rozmawiali raptem kilka razy. Nie znali się,
więc jak mężczyzna mógł obdarzyć ją tak silnym uczuciem? Dla niej było to
niepojęte, wręcz niemożliwe.
Od powrotu Sabrine jej rodzice
zapraszali na czwartkowe obiady rodzinę chłopaka. Spotkania zawsze przebiegały
według schematu: wymiana uprzejmości, krótka rozmowa, podczas której próbowano
wyciągnąć z Sabrine jej plany na przyszłość, kilka pochwał dla skrzatów
przygotowujących posiłek, próby zaproszenia na spacer czarnowłosej, jej coraz
bardziej niegrzeczne odmowy, pożegnanie się i ponowna próba zaproponowania
randki. To było strasznie nużące.
Swoją drogą Sabrine
ciekawiło, jakby zareagowali, gdyby w końcu zaspokoiła ich ciekawość informując
o jej planach. Wyobraziła sobie ich wszystkich siedzących przy stole i ją,
mówiącą z obojętnością i spokojem:
– Zamierzam odebrać
Dumbledore'owi wszystko, na czym mu zależy i co kocha, następnie zmusić go, żeby
patrzył jak to niszczę. Chcę, by błagał mnie o śmierć. Na końcu spełnię tę
prośbę. W realizacji celów pomoże mi dostanie się do Wewnętrznego Kręgu
Czarnego Pana. Potem jeszcze nie wiem. Rozważam powracającą avadę, bądź skok z
wieży Astronomicznej. To tak w dużym skrócie.
Uśmiechnęła się wyobrażając
sobie ich minę. Szkoda że to nigdy nie będzie mieć miejsca.
Wycofała się z powrotem do
pokoju. Czuła się jak dziecko, ale nie miała ochoty na konfrontację z rodzicami
i niedoszłymi teściami. Zabezpieczyła pokój, by na pewno nikt do niego nie
wszedł, porwała różdżkę z biurka i wyskoczyła przez okno. Jednym zaklęciem
zamknęła je za sobą, a drugim zamortyzowała upadek.
Dzień był chłodny. Zimny
wiatr niósł ze sobą pożółkłe liście i uliczne śmieci. Mimowolnie zadrżała pod
wpływem mocniejszego podmuchu. Zapomniała zabrać ze sobą kurtki, nie miała
jednak zamiaru po nią wracać.
Idąc nierównym, pełnym
ubytków chodnikiem przyglądała się otoczeniu i mijanym ludziom. Grupka
roześmianych, kilkunastoletnich chłopaków obrzucała się liśćmi na podjeździe
jednego z wielu domów. Patrząc na nich Sabrine poczuła nutkę zazdrości. Ona nie
miała tak beztroskiego dzieciństwa. Arystokratom takie ekscesy nie wypadały.
Starsze małżeństwo
trzymające się pod rękę szło naprzeciwko niej. Wydawali się tak pochłonięci
sobą, że nawet nie zauważyli dziewczyny. Szeptali, patrząc sobie w oczy.
Sabrine doskonale znała to spojrzenie. Crucio i Imperio często tak na siebie
zerkali. Czule, z troską i przede wszystkim z ogromną miłością.
Po drugiej stronie ulicy
matka prowadziła za rękę dwie córki. Pierwsza z nich nie mogła mieć więcej niż
pięć lat. Uśmiech nie schodził z jej drobnych ust. Ciągnęła rodzicielkę za
rękę, wesoło o czymś szczebiocząc. Druga była starsza. Musiała chodzić już do
szkoły. Była bardziej dystyngowana od siostry, ale zachowała w sobie dziecięcą
radość. Również się uśmiechała i z zaciekawieniem przysłuchiwała się paplaninie
siostry. Twarz ich matki wyrażała pobłażanie, a w oczach błyszczały iskierki
rozbawienia.
Czarny samochód zaparkował
na podjeździe pomalowanego na kremowo domu. Na ten widok młodsza z dziewczyn
wyrwała się mamie i pobiegła w stronę mężczyzny, który zdążył wysiąść już z
auta. Wbiegła na podwórko i z wesołym okrzykiem rzuciła się mu na szyję. Złapał
ją i obrócił z nią wokół własnej osi,
śmiejąc się wesoło. Kobieta wraz ze starszą pociechą szybko do nich dołączyły.
Sabrine przypatrywała się
temu stojąc skulona przy rozłożystym drzewie, po drugiej stronie drogi. Było
jej zimno. Nie miało to jednak nic wspólnego z niską temperaturą. Czuła chłód w
sercu. Ani ona, ani jej przyjaciele nigdy tego nie doświadczą. Oni nie żyli, a
Sabrine nie była zdolna do takiej miłości. O ile w ogóle do jakiejkolwiek była.
Ruszyła dalej nie oglądając
się za siebie. Nogi zawiodły ją do mugolskiej kawiarenki kilka przecznic od jej
domu. Usiadła przy najbliższym wolnym stoliku i popatrzyła na zegar. Wskazywał
jedenastą.
Drzwi otworzyły się i
chłodne powietrze wpadło do środka. Sabrine nie musiała się odwracać, by
wiedzieć, kto wszedł.
Jak zwykle punktualnie – przemknęło jej przez myśl.
Przybysz usiadł naprzeciwko
niej i uśmiechnął się smutno. Miał zapadniętą twarz, wory pod oczami i wyraźnie schudł od ich
ostatniego spotkania. Jego oczy, zazwyczaj radosne i pełne życia, przygasły i
Sabrine zdawało się, że wyblakły. Zrobiło jej się żal mężczyzny, mimo że
wiedziała, iż sama nie wygląda lepiej.
– Witaj, Sabrine – przywitał
się głosem wypranym z emocji.
– Dzień dobry, panie Pain –
odpowiedziała grzecznie.
Widok ojca jej najlepszej
przyjaciółki wywołał u niej ból. Patrzył na nią oczami Crucio. Mieli ten sam
łagodny charakter i ten sam wyraz twarzy, kiedy byli smutni. Nie mogła dłużej
tego znieść, więc spuściła oczy na menu. Wpatrywała się w nie uporczywie, jakby
za chwile miało się zamienić w rozwiązanie jej wszystkich problemów.
Przedłużająca się cisza
stawała się coraz bardziej krępująca. Sabrine chrząknęła i nadal nie podnosząc
wzroku spytała:
– Po co chciał mnie pan
widzieć?
Gołąb wylądował na parapecie
okna i uderzył dziobem w szybę. Przechylił głowę, jakby chciał lepiej widzieć
siedzących przy stole czarodziei. Zagruchał i zaczął spacerować w tę i z
powrotem.
Patrzyli na niego w
milczeniu. Sabrine nagle poczuła nutkę żalu, że nie jest nim. Był głupi,
kierował się pierwotnym instynktem, jadł ze śmietnika, nie panował nad swoim
układem wydalniczym, ale był wolny. Nieświadomy swej marnej egzystencji na swój
ptasi sposób był szczęśliwy. Nie musiał martwić się tym, co dzieje się wokół.
Potrzebował jedynie gałęzi do spania i kilku dokarmiających go przechodniów.
– Moja żona jest zdruzgotana
– odezwał się niespodziewanie mężczyzna.
Jego głos był pusty, bez
żadnych emocji. Jakby należał do kogoś zupełnie innego. Nie pasował do
człowieka, który zawsze stanowił duszę towarzystwa, zarażał wszystkich dobrym
humorem i rzucał żartami na lewo i prawo. To przerażające jak strata kogoś
bliskiego może zmienić człowieka w jego wrak.
– Nie tylko ona – mruknęła.
Skrzywiła się. Nie chciała
zabrzmieć niegrzecznie. Już miała naprawić swój błąd, ale zauważyła, że mężczyzna
nie przejął się jej słowami. Albo ich nie dosłyszał. To drugie było bardziej
prawdopodobne, gdyż nagle oddalił się, zamyślił.
– Panie Pain? – podniosła na
niego wzrok.
Przeraziła ją zmiana, jaka w
nim nagle zaszła. Złapał ją gwałtownie za rękę, a jego oczy zapłonęły. Ścisnął
jej dłoń zbyt mocno, by mógł ten gest uchodzić za przyjacielski. Jego wyprany z
emocji głos zmieniła się na pełen determinacji.
– Znajdź ich. Dowiedź się,
kto to zrobił i dlaczego. Tylko to może pomóc się jej pozbierać. Nam wszystkim.
Sabrine otworzyła usta, by
powiedzieć, że doskonale wie, kto stoi za zbrodnią, ale w tym samym momencie
podeszła do nich kelnerka pytając czy może przyjąć zamówienie. Ojciec Crucio
natychmiast oswobodził dłoń dziewczyny.
Obrzucił pracownicę kawiarenki przelotnym spojrzeniem i wyszedł szeleszcząc
połami płaszcza.
Sabrine uśmiechnęła się
przepraszająco i wybiegła za nim. Nie dostrzegła go na ulicy, ale chwilę
później usłyszała cichy trzask teleportacji. Westchnęła ciężko i ignorując
narastające zimno ruszyła w stronę centrum. Nie mogła wrócić jeszcze do domu.
Zapewne Grichowie nadal podejmowali swoich gości.
~*~
– Tom…
– Zabroniłem ci tak do
siebie mówić! Crucio!
Gabinet Czarnego Pana
rozbrzmiał krzykiem torturowanej nastolatki. Voldemort z satysfakcją obserwował
wijącą się po podłodze dziewczynę.
Przerwał tortury i z
cynicznym uśmiechem obserwował, jak dziewczyna próbuje wstać. Cała się trzęsła
i wyglądała, jakby zaraz miała z powrotem upaść. Zdołała jednak utrzymać się na
nogach, a nawet podejść do krzesła.
– Pozwoliłem ci usiąść? –
spytał z przyjemnością obserwując grymas bólu na jej twarzy.
– Proszę… – jęknęła
opierając się na oparciu mebla.
Machnął różdżką i krzesło
zniknęło, a zaskoczona dziewczyna upadła na podłogę, obijając sobie boleśnie
kolana. Czarny Pan okrążył biurko i stanął nad nią. Gdyby starczyło jej odwagi
do tego, by podnieść na niego oczy, dostrzegłaby jedynie malująca się na jego
obliczu pogardę. Jednak męstwo całkowicie ją opuściło, więc klęczała ze
wzrokiem wpitym w podłogę.
– Cornelia… – wysyczał z
niesmakiem, jakby sam dźwięk jej imienia był dlań obrazą. – Jesteś taka głupia
i naiwna. Gdybym tylko mógł cię zabić…
Kolejna klątwa uderzyła w
nią i ponownie zwijała się z bólu. Nie wiedziała, za co tym razem spotkała ją
kara. Prawdopodobnie był to zwykły kaprys Voldemorta.
Ból ustał, ale jego echo pozostało
jeszcze na długo w ciele dziewczyny. Było jej niedobrze, trzęsła się. W uszach
nieprzyjemnie jej szumiało, a oczy zaszły mgłą. Wiedziała, że jest słaba.
Zdawała sobie sprawę, że zasłużyła na pogardę ze strony czarnoksiężnika. Miała
również świadomość, że Czarny Pan znosi jej obecność jedynie z przymusu. Kiedy
tylko skończy określony wiek, zabije ją.
– Wybacz, panie – wyszeptała
w stronę podłogi.
Skrzywił się z zadowoleniem.
Dużo łatwiej było manipulować uległymi, przerażonymi ludźmi. Sprawiają wtedy
mniej kłopotów, a on nie potrzebował dodatkowych problemów. Planowanie
przejęcia władzy nad czarodziejskim światem wymagało jego całkowitej uwagi. Nie
miał czasu zajmować się rozbrykaną nastolatką.
Na szczęście dziewczynę
przerażał sam jego widok. Czasami czuła się bezkarna i pozwalała sobie na
łamanie jego rozkazów, ale dotkliwa kara temperowała ją na pewien czas. Nie
mógł jednak wyplenić z niej wszystkich buntowniczych zapędów. Nie tyle nie
potrafił, co wolał zrzucić to na barki kogoś innego, a samemu zająć się
ważniejszymi sprawami. Przydałoby się także nauczyć ją kilku zaklęć obronnych.
Łatwiej byłoby ją chronić, gdyby nie pozostawała bierna pod wpływem ataku. Nie
była jednak godna, żeby to on ją uczył.
– Po co mnie wezwałeś? –
spytała szeptem, wyrywając go z rozmyśleń.
– Doszły mnie słuchy, że
włóczysz się po Zakazanym Lesie, zamiast grzecznie siedzieć w dormitorium. To
pierwszy tydzień, a już łamiesz szkolny regulamin, szlamo?
Zaskoczona podniosła na
niego wzrok. Widziała szyderstwo i nutkę rozbawienia na jego gadziej twarzy.
Skąd on to wie?
– Mam swoje sposoby –
odpowiedział, jakby czytając w jej myślach.
Przerażona ponownie wbiła
wzrok w posadzkę. Wiedziała, co teraz nastąpi. Czarny Pan wyraźnie zabronił jej
wychylania się poza obszar chroniący Hogwart. Szkoda, że była na tyle głupia i
naiwna, żeby go nie posłuchać.
Następnego dnia z trudem
zwlokła się z łóżka, które zajmowała w dormitorium Wieży Gryfindoru. Bolało ją
całe ciało, miała liczne siniaki i zadrapania. Wszystko dokładnie zamaskowała
zaklęciami, a pomniejsze urazy wyleczyła. Nie zmieniło to jednak jej
samopoczucia. Pół nocy Czarny Pan dawał jej nauczkę, pilnując przy tym, by nie
zemdlała zbyt szybko. Miała prawo czuć się wykończona.
Nie zważając na ból, zawroty
głowy i ogólne osłabienie postanowiła uczestniczyć w dzisiejszych lekcjach. Jej
nieobecność mogła zwrócić na nią uwagę profesorów, a tego nie życzyła sobie ani
ona, ani Czarny Pan.
~*~
Chłód dawał o sobie znać
coraz bardziej, a smród był jeszcze większy niż ostatnio. Stojąc w umówionym
miejscu, czekała, aż zegar wybije północ. Chciała mieć już to spotkanie za
sobą.
,,Dom” bezdomnego pozostawał
pusty. Nic nie zmieniło się w jego wyglądzie, odkąd ostatni raz go widziała.
Prawdopodobnie jego właściciel znalazł sobie nowe lokum, bądź też właśnie leży
w jakimś parszywym miejscu i gnije. Sabrine nie wiele to obchodziło. Odkąd
straciła przyjaciół zupełnie zobojętniała na takie rzeczy.
Wraz z pierwszym wybicia
zegara tuż przed nią pojawiła się znajoma postać. Tym razem nie miała na sobie
stroju śmierciożercy. Na tyłach budynku, gdzie obecnie się znajdowali panował
zupełny mrok, więc nie widziała dokładnie, w co jest ubrany. Była jednak pewna,
że jego szata wykonana została z kosztownego materiału i ozdabiały ją drogie
świecidełka. Dorian Bright słynął z zamiłowania do drogich błyskotek.
Od ich spotkania minął
dokładnie tydzień. Tyle też czasu potrzebował, by zdobyć informację, które ją
interesowały. Nagle chłód i smród przestał ją zajmować. Liczyło się jedynie to,
co udało się zdobyć mężczyźnie.
Darowała sobie zbędne
powitanie i od razu zapytała, co dla niej ma. Na jej niecierpliwość zareagował
śmiechem, co zirytowało Sabrine. Ten człowiek był niezwykle przydatny, ale miał
zasadniczą wadę. Nigdy nie przechodził od razu do konkretów. Chyba że prosił o
nie sam Lord Voldemort. Tylko przed Czarnym Panem czuł respekt, co nikogo nie
dziwiło. Przed tym czarnoksiężnikiem najpotężniejsi gną karki.
– Jak zwykle piękna, urocza
i strasznie niecierpliwa – uśmiechnął się do niej pobłażliwie.
Sabrine prychnęła.
W oddali zamiauczał kot. Dziewczyna wzdrygnęła się na
ten dźwięk. Przywodził na myśl profesor McGonagall, a tę
czarownicę Sabrine darzyła podobną sympatią jak Dumbledore’a.
– Nie lubisz kotów?
Wydała
z siebie bliżej nieokreślony pomruk świadczący o jej irytacji. Oczywiście
Dorian w ogóle się tym nie przejął. Czekał z zaciekawieniem na odpowiedź, jakby
od niej zależało jego życie.
– Jesteś strasznie wkurzający, wiesz?
Przytaknął.
Sabrine
wywróciła oczami i popatrzyła w jego przystojną twarz. Bardziej odtworzyła jego
wygląd z pamięci, niż widziała. Miał
długie, brązowe włosy zaczesane na jedną stronę. Czarne, wąskie oczy patrzyły
na każdego, prócz Voldemorta, z nutką kpiny i ignorancji. Usta zazwyczaj
wykrzywiał mu cyniczny półuśmiech, a słowa, które się z nich wydobywały
przepełnione szyderstwem. W lewym uchu błyszczał diamentowy kolczyk, zrobiony
najpewniej w jakimś bardzo drogim, mugolskim lokalu.
Mężczyzna
zawsze przypominał jej lisa. Spryt był widoczny w jego sposobie poruszania się,
spojrzeniu, uśmiechu. Emanował nim. Ponadto dysponował nieprzeciętną
inteligencją. Właśnie z powodu tych dwóch cech tak bardzo go ceniła. Oczywiście
ważne było też to, że nie był łatwym do pokonani przeciwnikiem.
– Pożerasz mnie wzrokiem, czyżbyś
nagle się mną zainteresowała? – zapytał, unosząc brew.
W
oczach błyskały mu iskierki rozbawienia i chęci droczenia się.
– Zawsze mnie interesowałeś –
zaśmiała się.
Postanowiła
pograć w jego grę. W ten sposób szybciej dostanie to, po co tu przyszła.
– A szczególnie twoje niebywałe zdolności. Jesteś
bardzo pomocny, kiedy chcesz – stwierdziła.
– Jakaś ty materialna – zaśmiał się.
– No dobrze, wiem, do czego zmierzasz. Mam nadzieję, że jesteś świdoma…
– …ile dla mnie ryzykujesz. Tak,
wiem – ponagliła go, a oczy zabłysły jej niezdrowym blaskiem.
Uwielbiał ją taką. Rządną wiedzy, niecierpliwą,
nieposkromioną. I niebezpieczną. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak
objawiało się jej zniecierpliwienie. Potrafiła bez ostrzeżenia wedrzeć się do
czyjegoś umysły, by zdobyć to, co ją ciekawiło. W tym względzie, jak i w wielu
innych, była podobna do Czarnego Pana. Może nie dorównywała mu potęgą i
okrucieństwem, ale była na dobrej drodze, by to zmienić. Dorian nigdy nie
chciał stać się jej wrogiem.
Jednak było w niej coś, co zawsze bawiło mężczyznę.
Była naprawdę zdolna. Jeżeli miałby wskazać osobę, która mogłaby przeżyć
starcie z Voldemortem, nie licząc Dumbledore, byłaby jego faworytką. Może by go
nie pokonała, ale z całą pewnością nie dałaby się zabić. Udałoby się jej uciec.
Jednak ona pozostała nieświadoma swojej wielkości. Nadal uważała się za nic
nieumiejącą nastolatkę. Gięła kark przed czarnoksiężnikiem, mimo swej dumy w
obawia, że ją zabije. Nie miał zamiaru uświadamiać kobiety. Jej nieświadomość
bawiła go.
– Vincent ani nikt z grupy operacyjnej nie wie, co
dokładnie miało się wydarzyć tej nocy, kiedy postanowiłaś śledzić Zakon –
zawahał się chwilę nim dodał: – Wydaje mi się, że nawet sam Czarny Pan tego nie
wiedział.
Sabrine zmarszczyła brwi. Pionowa kreska pojawiła się
między nimi.
Ten sam kot co ostatnio znów zamiauczał. Tym razem
znacznie bliżej. Wywołało to kolejny nieprzyjemny dreszcz u dziewczyny. Dorian
powstrzymał się od komentarza i ciągnął dalej:
– Jednak - zrobił pauzę, delektując
się ponownym rozdrażnieniem Sabrine. –
Pewna sówka powiedziała mi, że tej nocy transportowano ważnego więźnia z
Azkabanu.
Słowa
mężczyzny zaciekawiły ją.
Co Czarnego Pana obchodził jakiś
więzień?
– Jak ważnego?
– Tak bardzo, że skazano go na
pocałunek dementora.
Sabrine
zmroziło. Na taką karę skazywano jedynie najgroźniejszych przestępców. Przez
wielu uważana była za gorsza nawet od śmierci. Zabierała człowiekowi duszę i
zmieniała jego życie w marną parodią egzystencji. Ludzi poddanej jej odsyłano
do mugolskich domów opieki psychiatrycznej. Sabrine nie mogła wyobrazić sobie
czegoś równie strasznego.
W
dziewczynie natychmiast zapłonął ogień ciekawości. Oczywiście nie był to żaden
śmierciożerca. Gdyby sprawa dotyczyła kogoś z Wewnętrznego Kręgu, Czarny Pan
wydałby rozkaz odbicia go, a nie jedynie obserwacji. Podrzędnym podwładnym
nawet by się nie przejął.
– Wiesz, kim jest ten więzień?
Zaprzeczył
szybkim ruchem głowy.
– Nawet w aktach aurorów nie ma o nim słowa. Ani o procesie.
Sabrine
uniosła brew. Dorian nie widział ani tego, ani jej pytającego spojrzenia w
panującym mroku. Jednak czuł ciekawski wzrok dziewczyny na sobie, który, mógł przysiądź,
palił go swoją intensywnością. Nie kwapił się jednak do odpowiedzenia na nieme
pytanie Sabrine. Nie zamierzał zdradzać swoich sekretów.
– Nie powiem ci, skąd miałem dostęp do tych akt. Nawet nie pytaj - uprzedził ją,
nim zdążyła zwerbalizować myśli.
– W takim razie skąd mogę wiedzieć, że nie kłamiesz?
Wiedziała,
że wszystko co powiedział to prawda. Rzeczy, które dla innych stanowiły
nieosiągalne wyczyny, dla niego były dziecinną zabawą. Potrafił wydobyć
informacje nawet spod ziemi. Często wykorzystywał przy tym swoje kontakty bądź
ludzi, którzy byli mu coś winni. A takich nie brakowało. Niekiedy wystarczyło
kilka piw lub parę kieliszków Ognistej Whiskey by rozwiązać komuś język.
Jednak
akta aurorów zdawały się być poza zasięgiem każdego. Nawet jego. Wiedziała, że
nic z niego nie wyciągnie. On nie zdradzał swoich źródeł i sposobów zdobywania
informacji.
– Nie możesz - odpowiedział beznamiętnie.
Ścisnęła
palcami nasadę nosa i zamknęła oczy. Nigdzie wzmianki o więźniu skazanym na
pocałunek dementora ani o procesie, w którym wydano taki wyrok. Dumbledore
angażuje Zakon Feniksa do transportu skazańca. Voldemort interesuje się sprawą.
– Powiedziałeś
Czarnemu Panu, czego dotyczyła akcja Dumbledora? - spytała, chociaż doskonale
znała odpowiedź.
– Nie pytał.
Dorian
nigdy nikomu nie próbował się podlizać. Zdobywał informacje dla konkretnych
osób i nie dzielił się nimi z innymi, dopóki ci nie zażądali ich od niego. Nie
zdobywał uznania na siłę. To stanowiło kolejny powód, dla którego Sabrine
lubiła mężczyznę.
Coś
musnęło nogę Sabrine. Natychmiast skierowała różdżkę w dół.
– Lumos!
Ich
oczom ukazał się bury kot, który przestraszony nagłą jasnością próbował umknąć
w zaułek. Prawie mu się udało, jednak zielony promień dosięgną go, zanim zdążył
się ukryć. Dorian skrzywił się na ten widok.
– Ty naprawdę nie lubisz kotów - stwierdził.
Wzruszyła
ramionami.
– Jeżeli to wszystko to będę się zbierał. Jak dowiem się czegoś nowego, dam ci
znać.
Skinęła
głową i wymruczała podziękowania. Obróć się na pięcie i odszedł w stronę
posłania bezdomnego. Już miał się teleportować, kiedy zatrzymał go głos Avady.
Coś
nagle przyszło jej do głowy. Nim zdążyła to przemyśleć słowa wypłynęły z jej
ust, zaskakując i ją, i jego.
– Nie chciałbyś poćwiczyć ze mną magii bezróżdżkowej?
Nie
dał poznać po sobie zdziwienia. Obejrzał się przez ramię i zmrużył oczy.
Widział jedynie zarys ciemnej sylwetki. Dużo by dał, by zobaczyć teraz jej
twarz.
– Chętnie. Znam dobre miejsce do treningów - powiedziawszy to, aportował się.
Zagrzmiało,
a cienka błyskawica przeszyła niebo. Postawiła kołnierz płaszcza i zniknęła nim
pierwsze krople deszczu dotknęły chodnika. Trzy kociątka wychyliły główki z
jednego z pudeł stanowiącego element mieszkania bezdomnego. Największe z nich
wyskoczyło i powolutku między kroplami deszczu podreptało do truchła swojej
matki. Pozostała dwójka ruszyła w ślad za nim.
Jedno
trąciło kocicę łapką. Inne uszczypnęło ją ząbkami w ucho i szarpnęło nim lekko.
Kiedy nie poruszyła się, ułożyły się przy niej, wtulając w jej stygnące już
ciało.
Deszcz
rozpadał się na dobre. Gdzieś w oddali zagrzmiało. Zrobiło się jeszcze zimniej
niż wcześniej, a smród stał się jeszcze wyraźniejszy. Trzy małe kotki
pozbawione troskliwej opieki matki, zamarzły przy truchle rodzicielki.
Pierwsza, hłe hłe. xD
OdpowiedzUsuńCieszę się, że opisujesz misje śmierciożerców, bo zazwyczaj nikt o tym nie pisze (zazwyczaj o śmierciożercach samych w sobie w ogóle się nie pisze, co najwyżej o Severusie, ale jego misje pojawiają się raczej w retrospekcjach jako podsumowanie czegoś - np. jego kariery w Voldexie), a sama Rowling też poskąpiła nam szczegółów na ten temat, więc dużo musimy sobie sami wymyślać, a granica jest praktycznie nieprzekraczalna, skoro jedyną wiadomą rzeczą jest to, że śmierciożercy byli wzorowani na żołnierzach Hitlera.
OdpowiedzUsuńA, i jeszcze jedna fajna rzecz - mało kto pisze o śmierciożercach jak o osobach, które są naprawdę inteligentne, sprytne i potrafią używać czarów. Rowling dała nam do zrozumienia, że sługusy Voldka były utalentowanymi czarodziejami, a w większości ficzków (niekoniecznie tylko w tych z fabułą dotyczącą ,,białej" strony, co jest zrozumiałe, że wybiela się ulubionych bohaterów, a robi idiotów z tych najmniej lubianych) spotykam się z takim przedstawieniem śierciożerców, że głowa mała. Pomijając charaktery voldkowiczów, które są chyba kreowane na gimnazjalistów, autorki robią z nich ludzi, którzy nie potrafią celnie rzucić zaklęcia, są naiwni, a sam Voldek jest idiotą, który nie potrafi niczego zaplanować (fakt, nie każdy musi się interesować tym, jak działa polityka, ale skoro już wprowadza ten wątek do opka, powinien choć trochę popracować nad jego realnością, bo potem się okazuje, że śmierciożercy wyruszają na porwanie kogoś w trzy osoby, a cała masa Zakonników miażdży ich swoim równie naiwnym planem, ale jako że śmierciojady są jeszcze większymi kretynami, wpadają w półapkę). Smutne to to, bo przecież taka pseudo-walka, zabawa w kotka i myszkę (bo wojna między dumbledore'ami a śmierciożercami polegała przez praktycznie cały czas na sabotażach, podchodach i walce w tajemnicy) jest mega ciekawa i można wymyślić całą masę fajnych wątków. Jakieś porwania, tajne pakty z innymi czarodziejami (można np. wprowadzić do fabuły jakiś kraj, o którym nie pisała Rowling, przedstawić zwyczaje takich czarowników... ja w ten sposób ratuję swoją Siostrzenicę, bo powoli kończy mi się plan ramowy), można wpleść jakiegoś zdrajcę-szpiega, ale może tym razem do grona Zakonników, skoro Snape szpiegował już Voldka? I nie chodzi o to, żeby teraz robić idiotów z dambledorów, wystarczy po prostu pamiętać, że jedna grupa była bardziej ufna, a druga czasami przeceniała swoje umiejętności i wpływy. To wystarczy, żeby każda mogła coś zyskać albo stracić, nie trzeba od razu ogłupiać bohaterów.
Dobra, bo za daleko odbiegłam od rozdziału, bo Ty nie ogłupiasz bohaterów. xD Ale muszę sobie czasami pogadać, pomarudzić. Jak nie ma się do czego przyczepić w tekście, to marudzę na innych. :D
No to Sabrine znalazła swoje miejsce na świecie. Stała się bodygardem śmierciojadów. Jest Spejsonem Rookwooda. Nie Rockwooda. Rookwooda. :)
Bardzo bym chciała, żeby pojawił się kiedyś Rosier. To chyba jeszcze nie ten czas, kiedy Evan już nie żyje, więc może...?
http://vader.joemonster.org/upload/qae/950811cf480334oczy_kota_ze_shreka.gif
Ten tajemniczy D pachnie mi tu Dumbledore'em, ale to by było za proste. No i cały czas pamiętam o tym więźniu, który wyczarował Patronusa bez różdżki. Teraz, kiedy widzę, jak Sabrine powoli opanowuje magię bezróżdżkową, jestem coraz bardziej pewna, że to jej kumpel ze szkolnych lat.
Właśnie zawsze denerwowało mnie to, że w fanfikach smierciojadki są idiotami. Myślę, że kto jak kto ale Voldek nie miałby cierpliwości do łamag.
UsuńCo do Rosiera to podsunęłaś mi pomysł xD będzie Rosier xD Tylko nie wiem kiedy :D Tak w ogóle to lubie jak odchodzisz od rozdziału XD
Hmm, Sabrine myśli chyba trochę... narcystycznie. Owszem, może nigdy nie powiedziała swojemu narzeczonemu, że postanowiła z nim zerwać, ale nawianie ze swojego ślubu jest jednoznaczne z zerwaniem.
OdpowiedzUsuń*ma przed oczami zepsuty ślub Stefana z ,,M jak miłość" i uciekającą sprzed ołtarza Jolkę*
Chociaż troszkę mnie niepokoi naiwność jej rodziców.
Nie, nie Jolki. Sabrine. Ona jasno daje im do zrozumienia (i to nie pierwszy raz), że Dumbledore'a i Zakon ma w głębokim poważaniu, ba, może kiedyś odważy się na coś więcej i zechce wstąpić w szeregi śmierciożerców, a rodzice... nic. Oni chyba nie kochają jej aż tak, żeby wszystko dla niej poświęcić? Nie wiem, jak zachowaliby się Zakonnicy, gdyby się dowiedzieli, że jej rodzice (którzy zresztą Dumbla popierają) nie donieśli im o planach córki, ale chyba nie byliby zachwyceni. Nie chodzi o to, żeby na nią donosili, żeby Zakonnicy wykonali wyrok, ale żeby ktoś postarał się wyplenić jej z głowy te ,,bzdury"? Tego mi trochę brakuje. Nie przeczę, że tak było, bo każdy rodzic (przynajmniej do pewnego czasu) walczy o swoje dziecko, ale chciałabym coś o tym przeczytać. Coś o tym, jak jej matka próbuje dotrzeć do Sabrine. Jak próbuje podać jej swoje argumenty za tym, że Dumbledore jest taki zajebisty i w ogóle.
Moja pierwsza myśl, kiedy pojawił się gołąb: ANIMAG!
Teorie spiskowe, teorie spiskowe wszędzie.
Crucio nie żyje? Zaginęła? Gdzie ją wcięło? Wiem, że o tym nie pisałaś, ale cały czas miałam takie wrażenie, że trójka przyjaciół żyje i ma się względnie dobrze, aż tu nagle wprowadzasz nam klimaty żałobne.
Pojawia się kolejna OC - Cornelia. Musiałam luknąć sobie w bohaterów, żeby sprawdzić, czy ktoś taki tam figuruje. I tak, mamy Cornelię. Nie przypominam sobie, żeby zrobiła już coś istotnego, choć bardzo możliwe, że się przewinęła, aczkolwiek Ty dość często używasz synonimów, a imiona padają bardzo rzadko, więc prawdopodobne, że wyleciało mi to z głowy. Ale chyba jest istotna, skoro ma w ,,bohaterach" zdjęcie, a Voldek nie może jej zabić i - co najważniejsze - zna jej imię.
Ach, Dorian. Przyniósł interesującą wiadomość, a sprawa tego więźnia robi wydaje się coraz ważniejsza. Zwłaszcza dlatego, że nie ma o nim informacji ani w aktach, ani nigdzie. A przecież musi być. Może on nie żyje? Przynajmniej oficjalnie.
Fajne zakończenie (zwłaszcza to z tymi kotkami). Zastanawiam się, dlaczego Sabrine TAK NAPRAWDĘ nie przepada za kotami, bo wydaje mi się, że McGonagall, która zamieniała się w kota, nie jest prawdziwym wytłumaczeniem. :)
Powiedz, który rozdział masz już napisany?
O rodzicach dziewczyny jeszcze będzie. I myślę, że przynajmniej niektórych Czytelników zaskoczę xD Carolina już była. To ta dziewczyna, którą Sabrine uratowała i ta, która wstawiła się u Toma za Avadą. Muszę częściej wprowadzać imiona xD
Usuń6 już jest napisana chociaż nie wiem, kiedy opublikuję. Najpierw chcę zająć się szablonem. A jestem zbyt uparta, żeby wykorzystać szabloniarnię i wolę zrobić go sama.
Ooo tak, ja na początku swojej zabawy z szablonami tak samo myślałam (albo raczej w środku, bo na początku nie wiedziałam, że coś takiego istnieje), kusiło, bo ludzie mieli takie piękne szablony z szabloniarni, tylko ja uparcie tkwiłam przy swoich wypocinach. Ale idzie Ci już coraz lepiej, aczkolwiek zastanawiam się, czy sama wywaliłaś nagłówek, czy coś się stało, bo właśnie jest tylko to tło wewnętrzne i kolor tła zewnętrznego, a nagłówek... wyparował.
UsuńNo właśnie nagłówek ciągle mi ucieka :c raz nawet przez niego nie mogłam nic z szablonem zrobić. Musze chyba zmienić hosting. Ale najpóżniej w poniedziałek postaram się wszystko zrobić, żeby działało.
UsuńWłaśnie sie skapnęłam, że zamiast Cornelii napisałam Carolinę w odpowiedzi na Twój komentarz xD ale u mnie to normalne, że nie pamiętam imion bohaterów :D Tak więc edit
UsuńW sumie rozdział bardzo fajny, utrzymuje taki mroczny, tajemniczy klimat. Mimo, że zgubiłaś w jednym miejscu przecinek a przy oknie wydaje mi się, że to "się" jeszcze gdzieś przepadło... ale nomen omen jest ok.
OdpowiedzUsuńBardzo interesuje mnie postać zarówno Corneli jak i historia Sabrine. Szczególnie że nwm skąd nagle Voldek w Hogwarcie albo Cornelia poza nim... pogubiłam się xd tak samo nieco się zgubiłam przy początkowej scenie pojedynku. Dopiero gdy było to opowiadane z perspektywy Sabrine coś nie coś zrozumiałam. I hmm... Sabrine będzie podrywać Doriana czy coo... nope, nie wydaje mi się to możliwe choć instynkt zaawansowanego shippera każe mi wziąć do ręki ołówek i jakoś to narysować xd
Coś jeszcze miałam...? Chyba nie bo dalej już podchodziłoby pod spam...
Sonia
Już niedługo wątek Voldka i Cornelii się wyjaśni :)
UsuńDzięki za komentarz!
Fajnie
OdpowiedzUsuńDzięki za komentarz :)
UsuńFajnie
OdpowiedzUsuńhej :)
OdpowiedzUsuńnominowałam Cię do LBA, więc zostawiam linka do nominacji: http://bibliotekaamarzen.blogspot.com/2016/07/dziesiate-liebster-blog-award.html
Pozdrawiam,
Posy
Dziękuję! :)
UsuńNareszcie dotarłam! :D
OdpowiedzUsuńOdcinek zakończył się strasznie smutnie. Biedne kociątka :(
Mam pewne podejrzenia - nie pamiętam czy już o tym mówiłam - kto może być tym więźniem. Ciekawe czy się sprawdzą? :)
Voldie znów zabłysnął okrucieństwem - współczuje tej biednej Cornelii. Dziewczyna nawet nie podejrzewa, jaki podły los ją czeka. Przykra historia.
Czarodziejski detektyw od brudnych spraw, który pracuje dla Śmierciożerców oraz Voldka. Postać Doriana wydaje mi się interesująca - ma potencjał. Nie da się ukryć, że za charakter też go polubiłam.
Pozdrawiam, November z Escursione
Ja też lubie Doriana, chyba nawet dam mu miejsce w "Bohaterach". Dzięki za komentarz!
UsuńCześć :)
OdpowiedzUsuńZ góry chciałabym powiedzieć, że bardzo przepraszam za spóźnienie. Jakoś tak mi się wszystko ułożyło, że niem miałam, kiedy skomentować, choć przeczytałam już jakiś czas temu.
Rozdział bardzo mi się podobał, oprócz tego, że zaczęłam się gubić i pomieszały mi się wątki. Zwłaszcza początek, a później sytuacja z Cornelią. Ogólnie zachowałaś fajny, taki złowrogi klimat i aż człowiekowi chce się czytać więcej.
Mam nadzieję, że nie dasz na siebie długo czekać, z przyjemnością dowiem się więcej o losach bohaterów. :)
Przepraszam, że komentarz taki krótki, ale piszę z telefonu i średnio mogę się rozwinąć, tak jakbym chciała.
Pozdrawiam!
Nowy rozdział jutro, więc nie trzeba będzie długo czekać :) Na początku jest akcja śmiercijadów potem wspomnienie o niej pomieszane z rzeczyqistością a o C dowiecie się trochę później :)
UsuńDzięki za komentarz!
Dzień dobry. :)
OdpowiedzUsuńWzmianka o pelerynach, a ja znowu myślę Snape-czarna szmata i się duszę.
Ciekawe, co to za postać trzymająca się z tyłu, która pokazała swój spryt.
Plus za zróżnicowanie śmierciożerców. Każdy jest inny, myśli inaczej. Nie że są albo źli, albo bojaźliwi.
Coś mi się wydaje, że Sabrine przejedzie się na tym wysokim mniemaniu o sobie...
Miłego dnia. :)
___________________
kot-z-maslem.blogspot.com
Dziękuję za komentarz ;)
UsuńMiłego dnia!