środa, 15 lutego 2017

Rozdział 10




Przeźroczysty promień zaklęcia ugodził w drzwi, które nagle pokryły się iskrzącą powłoką. Sabrine zorientowała się, że Voldemort rzucił zaklęcie antypodsłuchowe. Natychmiast poczuła zainteresowanie i ekscytację, które na chwilę stłumiły strach. Spojrzała pytająco na Czarnego Pana.
Czarnoksiężnik jednak nie spieszył się, by wyjawić dziewczynie powód, dla którego wezwał ją do siebie. Przyglądał się jej przez chwilę w milczeniu. Wydawała się być chora. Miała podkrążone, lekko spuchnięte oczy, a jej twarz przybrała nienaturalny, blady odcień. Czarne loki tworzyły na jej głowie totalny nieład, jakby dopiero co wstała z łóżka. Ponadto młoda kobieta sprawiała wrażenie niedożywionej i zmęczonej. Szata wisiała na niej, a czarny kolor tkaniny jeszcze bardziej uwydatniał jej chudość. Nie podobał mu się stan, w jakim wówczas była dziewczyna.
Ponownie nabrał wątpliwości co do słuszności swojej decyzji. Słaby człowiek nie podołałby zadaniu, jakie miał dla Sabrine Czarny Pan. Natomiast młoda kobieta wyglądała, jakby miał ją pokonać najlżejszy czar. Gdyby nie fakt, że widział ją wielokrotnie, jak walczy i zwycięża pojedynki, obserwując ją teraz, nigdy nie powierzyłby jej tak ważnego zadania. Niemniej jeśli dysponowałby większą ilością czasu, na pewno odłożyłby wszystko na później. Nie miał jednak takiej możliwości.
Sabrine czekała niecierpliwie, aż Voldemort przestanie tak intensywnie ją obserwować. Nie podobało jej się wrażenie, że czarnoksiężnik ją oceniał. Na dodatek wyglądał tak, jakby zastanawiał się, dlaczego śmiała przed nim stać i psuć mu wystrój pokoju. Nie miała jednak odwagi przerwać milczenia.
Cisza pomiędzy nimi była jeszcze bardziej przerażająca niż rozmowa z czarnoksiężnikiem. Sabrine czuła, że całe zaciekawienie powodem jej wezwania ulotniło się, a na jego miejscu pojawił się na nowo strach. W postaci Czarnego Pana było coś szczególnego. Voldemort sprawiał, że im dłużej się na niego patrzyło, tym bardziej się go obawiano. I nie chodziło tylko jego specyficzny wygląd. Biła od niego aura, która sprawiała, że nawet najodważniejszy czarodziej odczuwał przed nim lęk.
– Poznałaś już Cornelię. – Avada wzdrygnęła się, kiedy odezwał się niespodziewanie.
Brzmiał, jakby stwierdzał oczywistość, jednak Sabrine nie miała pojęcia, o kim mówił. W chwili, kiedy Voldemort otworzył usta, by kontynuować, przez jej mózg przeleciało stado myśli. Z jednej strony bała się zapytać i mu przerwać, z drugiej chciała wiedzieć, po co ją wezwał.  W końcu lepiej było mieć świadomość, czego wymagał od niej czarnoksiężnik Panika, jaka zapanowała w Sabrine, na chwile ogłuszyła ją, przez co nie usłyszała kolejnych słów Czarnego Pana.
– … jej bezpieczeństwo.
Voldemort przerwał na chwilę, jakby spodziewając się, że Sabrine przytaknie, bądź da znak, że zrozumiała. Dziewczyna jednak coraz bardziej panikowała i jedynie gapiła się na niego z miną osoby, do której nie docierało, co się do niej mówiło.
– Zrozumiałaś? – syknął, sprawiając, że Sabrine wzdrygnęła się po raz kolejny.
Strach chwilowo odebrał jej zdolność mówienia. Kolejny potok myśli zalał jej umysł. Błyskawicznie przeanalizowała wszystkie opcje, po czym stwierdziła, że zdecydowanie lepiej było przyznać, że na chwilę się zamyśliła. Jednak gardło nadal miała ściśnięte ze strachu, więc zdobyła się jedynie na pokręcenie głową.
W oczach Voldemorta pojawiło się najpierw zaskoczenie, następnie niedowierzanie. Przez chwilę wyglądał, jakby patrzył na osobę z niedorozwojem mózgowym, która nie potrafiła zrozumieć najprostszego zdania.
– Czego nie zrozumiałaś? – warknął.
Nie lubiła tego tonu głosu Czarnego Pana. Używał go przeważnie tylko wtedy, kiedy był na skraju wytrzymałości. Wiedziała, że ogarniał go wówczas gniew i z wielkim trudem utrzymywał nad sobą kontrolę.
Z ust co raz bardziej przerażonej dziewczyny wydobył się jęk, który brzmiał jak „wszystkiego”. Na ułamek sekundy w głowie Czarnego Pana zaświtała myśl, żeby uderzyć dziewczynę Avadą Kedavrą i znaleźć kogoś innego na jej miejsce. W tamtej chwili każdy wydawał się lepszy od dziewczyny stojącej przed nim.
Sabrine, widząc rządzę mordu w czerwonych oczach, jeszcze bardziej spanikowała. Niczego nie pragnęło wtedy bardziej, niż znalezienia się jak najdalej od czarnoksiężnika. Jednak nawet gdyby istniał cień szansy na ucieczkę, nogi zdecydowanie odmówiły jej posłuszeństwa. Była więc zmuszona stać przed swoim panem ze ściśniętym ze strachu żołądkiem, czekając na dalszy rozwój wypadków.
– Czy ty się na pewno dobrze czujesz, Grich? – warknął Voldemort, za wszelką cenę starając się zachować spokój. – Zachowujesz się, jakbyś zamieniła się z gumochłonem na mózgi.
 Złość, wywołana słowami czarodzieja, nieco otrzeźwiła Sabrine. Musiała się jednak z nim zgodzić. Na jego miejscu pewnie powiedziałaby dokładnie to samo. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak bardzo jej zachowanie było żałosne i idiotyczne. Nic jednak nie mogła poradzić na to, co robił z nią strach. Przerażenie odczuwane wobec Lorda Voldemorta  wzmogło się jeszcze bardziej w chwili, gdy ten dał upust swojej złości po ucieczce Potterów. Oczami wyobraźni widziała, jak podnosi ją niczym tamten samochód i uderza nią w ziemię dopóty, dopóki jej głowa nie zostanie rozgnieciona w krwawą miazgę.
Przerażona wizją, która pojawiła się w jej głowie, pobladła jeszcze bardziej. Obserwujący ją Voldemort z coraz większym trudem utrzymywał nad sobą kontrolę. Ręka ściskająca różdżkę świerzbiła go, by nią machnąć i sprawić, że dziewczyna będzie tarzać się z bólu u jego stóp. Powstrzymywanie się od tego sprawiało mu mentalny dyskomfort. Musiał się jednak opanować. Potrzebował dziewczyny.
– Czego nie zrozumiałaś w zdaniu: „Twoim zadaniem będzie dbanie o jej bezpieczeństwo”?! – ryknął, a Sabrine podskoczyła ze strachu i gwałtownie cofnęła się.
Na swoje nieszczęście zawadziła o fałdę na dywanie i potknęła się. Uparła do tyłu, wymachując przy tym rękoma i wydając z siebie odgłos przerażenia i zaskoczenia. Uderzyła z głuchym hukiem o ziemię, czując, jak jej nie do końca wyleczony nadgarstek ponownie daje o sobie znać. W oczach jej pociemniało, a potylica pulsowała tępym bólem. Przez chwilę leżała oszołomiona, nie ruszając się.
Voldemort wstał i spojrzał na nią z góry z bezbrzeżnym zdziwieniem na twarzy. Przez chwile miał minę, jakby zaczynał wątpić nie tylko w jej, ale także i swoje zdrowie psychiczne. Szybko jednak jego wyraz zmienił się. Sabrine czuła bijącą od niego wściekłość, której nie starał się już powstrzymać. Przejaw niezdarstwa dziewczyny zupełnie wyprowadził go z równowagi. Chęć mordu w czerwonych oczach wzmogła się jeszcze mocniej, a sam Czarny Pan wyglądał, jakby miał ogromną chęć rozedrzeć dziewczynę na kawałki gołymi rękami.
Ostatecznie jednak zrezygnował z rękoczynów. W zamian za to z jego różyczki wystrzelił czerwony pocisk i poszybował w jej stronę. Nie dotarł jednak do celu. Sabrine nie zastanawiając się, machinalnie wyciągnęła rękę przed siebie. Odezwał się w niej instynkt, którego nabrała ćwicząc z Dorianem magię bezróżdżkową. Rozłożyła palce. Momentalnie wszystko przestało istnieć. Liczył się tylko czerwony pocisk zaklęcia. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Przez jej ramię przeszedł prąd. Wokół jej wyciągniętej dłoni skupiła się niewidoczna moc.  To ona zmusiła szybujące w stronę Sabrine zaklęcie do skupienia się w kształt kuli i zatrzymania. Palce Avady zacisnęły się na nim, nie doznając obrażeń.
Nie wiadomo, które z nich zareagowało większym szokiem na zachowaniem Sabrine. Oboje wpatrywali się szeroko otwartymi oczami na przechwyconą przez dziewczynę klątwę Cruciatus. Avada czuła promieniujące od niej ciepło, które jednak nie parzyło jej. Było to niesamowicie dziwne uczucie, jednak Sabrine z zaskoczeniem odkryła, że przyjemne.
Sabrine pierwsza otrząsnęła się z szoku. Nie wiedząc, co powinna zrobić z czerwoną kulą, rzuciła rozpaczliwe spojrzenie Voldemortowi. On jednak w dalszym ciągu wpatrywał się w jej dłoń. Miał lekko uchylone usta, a na jego twarzy malował się wyraz kompletnego osłupienia.
– Co… co mam z tym zrobić?
Czarny Pan oderwał w końcu wzrok od czerwonej kuli. Machnął różdżką i zaklęcie wyrwało się z jej ręki i poszybowało do jego wyciągniętej dłoni. Spoczęło na niej, a po chwili rozproszyło się, tworząc czerwone wstęgi, które niemal natychmiast rozproszyły się w powietrzu.
– Gdzie się tego nauczyłaś?
Sabrine mimowolnie wróciła wspomnieniami do chatki na skraju albańskiej puszczy. Mieszkał w niej pewien stary czarodziej, który podczas podróży Niewybaczalnych po świecie ugościł ich w swoich skromnych progach. To właśnie on podzielił się z nimi wiedzą na temat przechwytywania zaklęć. Uczył ich tego cierpliwie, jednak tylko Imperio i Crucio udało się opanować te sztuke. Stali się w tym fenomenalni. Często później zarówno dla praktyki jak i dla zabawy rzucali między sobą kulami mocy. Sabrine natomiast udało się przechwycić zaklęcie tylko raz, kiedy Imperio chwilowo zdekoncentrował się widokiem swojej dziewczyny w kapeluszy przypominającym wiklinowy kosz.
Powiedziała o tym Voldemortowi, pomijając wzmiankę o ekstrawaganckim nakryciu głowy przyjaciółki. Czarny Pan doskonale wiedział, kogo miała na myśli. On sam przed kilku laty napotkał wspomnianego człowieka i również pobierał u niego nauki. Pamiętał, że kiedy opuszczał jego chatkę, zastanawiał się, czy by go nie zabić. Zaniechał wówczas tego. Wymazał jednak  siebie z jego wspomnień. Nie chciał, żeby jego przeciwnicy w jakiś sposób dowiedzieli się o tym, czego nauczył się podczas swojej podróży. Zazwyczaj zabijał swoich nauczyli. Pustelnik należał jednak do niewielu osób, które Czarny Pan szanował. Poznał od niego więcej zaklęć niż przez cały swój pobyt w Hogwarcie. Właśnie dlatego pozostawił go wówczas przy życiu.
Wzmianka o podróży Sabrine zaciekawiła czarnoksiężnika. Kiedy zbierał o niej informacje, ludzie mówili mu, że na jakiś czas ona i jej przyjaciele przepadli i słuch o nich zaginął. Dopiero niedawno wrócili do kraju, ale po pewnym czasie dwójka z nich ponownie wyjechała. Z tamtej podróży wrócili w drewnianych trumnach. Zostali zamordowani, a o atak na nich oskarżono jego ludzi. Jednak wszyscy śmierciożercy zgodnie twierdzili, że nie mieli o niczym pojęcia, a on dzięki temu, iż był mistrzem leglimencji, wiedział, że nie kłamali.
Sabrine też myślała o swoich przyjaciołach. Zupełnie pogrążona we wspomnieniach zapomniała o tym, gdzie się znajdowała. Wpadła w ten sam melancholijny nastrój, z którego wyrwał ją piekący Mroczny Znak.
– Jak zginęli twoi przyjaciele? – zapytał nagle Voldemort, wytrącając Sabrine z zamyślenia.
Usiadła na dywanie podwijając nogi. Nie miała ochoty wstawać. Szczerze mówiąc, wzmianka o Crucio i Imperio sprawiła, że nabrała chęci do zwinięcia się w kłębek i zniknięcia. Było to jednak niemożliwe, więc ograniczyła się do wlepienia pustego nagle wzroku w punkt na ścianie tuż nad ramieniem Voldemorta.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie skłamać. Nie widziała jednak takiej potrzeby, więc powiedziała wypranym z emocji głosem:
– Dumbledore kazał ich zamordować.
Zapanowało milczenie, podczas którego  Czarny Pan obserwował ją uważnie. W tamtej chwili sprawiała wrażenie jeszcze kruchszej i bardziej chorej niż uprzednio. Z jej twarzy nie dało się wyczytać jakichkolwiek uczuć. Byłą pusta tak samo jak jej wzrok. Wyglądała jakby właśnie przeprowadziła długą rozmowę z dementorem, która sprawiła, że odeszło z niej całe szczęście i chęć do życia.
Sabrine natomiast dalej wpatrywała się w ścianę. Jej samopoczucie było tak samo beznadziejne jak wygląd. Czuła wewnętrzną pustkę i odrętwienie. Nie obchodziło ją nic, co działo się wkoło niej. Nawet strach wyparował z niej razem z resztą uczuć. Zamieniła się w nieczułą na nic skorupę.
– Dlaczego chciał ich śmierci?
Jej usta wykrzywił cyniczny, pozbawiony rozbawienia uśmiech. Przeniosła na niego wzrok i wzruszyła ramionami.
– Bał się. Bał się, że przyłączymy się do ciebie. – Zakołysała się, spuszczając wzrok na ziemię. – Albo staniemy tacy jak ty – dodała gorzko.
Voldemort potrafił zrozumieć powody obaw dyrektora. Potęga Sabrine była prawie tak samo duża jak jej ambicja. Jeżeli reszta Niewybaczalnych odznaczała się tymi samymi cechami, mogła stanowić dla Czarnego Pana pożyteczną broń. Z ich pomocą osiągnięcie celów przez Lorda Voldemorta byłoby tylko kwestia czasu. Dumbledore musiał zdawać sobie z tego sprawę i chciał zawczasu zapobiec tragedii. Wyglądało jednak na to, że sam zawiązał sobie pętle na szyi.
– Chcesz się zemścić – stwierdził. – Dlatego się do mnie dołączyłaś.
W zielonych oczach Sabrine zalśnił nagle ogień nienawiści. Palące uczucie wypełniło ją całą. Zacisnęła dłonie w pięści i ponownie spojrzała mu w oczy. Powolne skinienie głowy było zbyteczne. W jej iskrzących złością tęczówkach zobaczył odpowiedź.
– Byli dla mnie jak rodzina – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Nie spocznę póki nie poczuje tego, co czułam ja, kiedy dowiedziałam się o ich śmierci. Sprawię, że będzie błagał mnie, bym go zabiła. A wtedy zrobię to z przyjemnością.
Nie wyglądała już na chorą, raczej na szaloną. Od dziewczyny biła determinacja i moc potęgowane przez nienawiść, którą żywiła do czarodzieja. Voldemort czuł ją i pragnął wykorzystać. Dumbledore, zabijając jej przyjaciół, sam wepchnął w ręce Czarnego Pana potężną broń. Czarnoksiężnik poczuł nagle nieodpartą chęć zakpienia z dyrektora Hogwartu. Na tyle silną, że był gotów zaryzykować dla niej własne bezpieczeństwo.
– Przysięgnij mi wierność, a ja dopilnuję, by twoje marzenie stało się rzeczywistością – powiedział powoli, patrząc w oczy leżącej przed nim kobiety.
Brwi Sabrine uniosły się w niemym zdziwieniu.
– Niby jak?
– Nauczę cię zaklęć, których istnienia nawet nie przypuszczałaś – rzekł, zbliżając się do niej powolnym krokiem. – Wprowadzę cię w tajniki najczarniejszej magii. Dam ci szansę na wygraną.
To było niemal idealne rozwiązanie dla obu stron. Voldemort zyskiwał tym osobę, która rozprawi się z jego największym wrogiem, kiedy on spokojnie będzie planował zagładę szlam i mugoli oraz przejęcie władzy w czarodziejskim świecie. Ona zyska realną szansę zemścić się na czarodzieju, który zabił jej przyjaciół i planował zamordowanie jej samej. Jedynym niebezpieczeństwem była ambicja Sabrine. Voldemort mógł równie dobrze podpisywać wówczas wyrok na samego siebie. Gdyby dziewczyna kiedykolwiek obróciła się przeciwko niemu, nie byłoby mu łatwo jej pokonać. Czuł się jednak gotowy na ryzyko, byleby wykorzystać błąd Dumbledore i obrócić go przeciwko niemu.
– Wystarczy ci moje słowo czy mam złożyć Wieczystą Przysięgę? – spytała, a w jej głosie nie było nawet nuty zawahania.
– Syfek!
Obok Sabrine nagle z cichym trzaskiem pojawił się niebieskooki skrzat domowy. Gdy tylko ujrzał Czarnego Pana natychmiast zgiął się w pokłonie, niemal uderzając czołem w podłogę.
– Przyprowadź tu Regulusa.
Syfek ponownie zgiął się w pół i aportował. Sabrine ledwie zdążyła podnieść się z podłogi, a już był z powrotem. Tym razem nie był sam. U jego boku zjawił się również wysoki, szczupły młodzieniec, którego Sabrine kojarzyła ze szkoły. Miał przydługie, lekko kręcone, czarne włosy i szare oczy. Stanowił niemal idealną kopię swojego starszego brata – Syriusza. Nie musiała pytać, by wiedzieć, że miała przed sobą Regulusa Blacka.
W chłopaku było jednak coś nie tak. Miał szczupłą, wychudzoną twarz, przez co jego kości policzkowe były mocno uwydatnione. Jego zaczerwienione oczy zdradzały niewyspanie i zmęczenie. Sprawiał wrażenie osoby pilnie potrzebującej odpoczynku.
Czarny Pan nie zwrócił jednak uwagi na stan swojego sługi. Kazał wyciągnąć mu różdżkę, po czym poinformował, na czym miało polegać jego zadanie. Następnie złapał wyciągniętą rękę Sabrine, a ich prawe dłonie złączyły się. Regulus podszedł bliżej i przyłożył do nich różdżkę, rzucając przy tym Sabrine ukradkowe, pełne ciekawości spojrzenie.
– Sabrine, czy przysięgasz być mi wierna aż do śmierci? – zaczął Voldemort, mocniej zaciskając swoje długie, chłodne palce na lekko drżącej ręce Sabrine.
– Przysięgam.
Pierwszy język płomienia wystrzelił z różdżki Regulusa, oplatając ich dłonie. Wnętrzności Sabrine ścisnęły się z nagłego przejęcia.
– Czy przysięgasz, że nigdy nie będziesz próbowała pozbawić mnie władzy i potęgi?
– Przysięgam.
Czuła jak coś ciężkiego opada na dno jej żołądka, kiedy kolejny promień dołączył do poprzedniego, tworząc z nim błyszczący łańcuch. Zaczęła szybciej i głębiej oddychać, a serce waliło zaciekle w jej piersi, jakby chciało wyskoczyć na zewnątrz.
– I czy przysięgasz strzec Cornelii, nawet za cenę własnego życia do chwili, w której ukończy dwadzieścia lat?
Oczy Sabrine rozszerzyły się ze zdziwienia. Nadal nie miała bladego pojęcia, kim była tajemnicza dziewczyna, w sprawie której została tutaj wezwana. Jednak po chwili uznała, że nie miał to większego znaczenia. Jeżeli Czarny Pan rozkazał jej kogoś chronić, to i tak będzie musiała spełnić jego żądanie.
– Przysięgam.
Trzeci płomień wplótł się pomiędzy dwa poprzednie, tworząc ogniste sploty. Po chwili zapłonął wściekłą czerwienią i zniknął, rozpływając się w powietrzu. Sabrine niemal z ulgą puściła chłodną dłoń Czarnego Pana i popatrzyła w jego oczy. Pod wpływem silniejszych uczuć, strach całkowicie ją opuścił. Nadszedł w końcu czas, by poznać tożsamość nowej podopiecznej.
– To kim jest Cornelia?

***

Przy podłużnym stole w jasno oświetlonym pokoju siedziało około dwudziestu czarodziejów i czarownic, dyskutujących zaciekle. Niektórzy, by zwrócić na siebie uwagę, podnosili głosy, inni żywo gestykulowali. Mężczyzna u szczytu stołu co rusz podrywał się z miejsca lub walił pięścią w stół, wywrzaskując swoje zdanie. Nie wszyscy jednak uczestniczyli w burzliwej dyskusji, która nieubłaganie zbliżała się do kłótni. Jedna z obecnych w pomieszczeniu dziewczyn siedziała w kącie i łkała w ramionach starszej kobiety. Ta głaskała ją po plecach i szeptała coś uspokajająco do ucha.
W ogólnym zamieszaniu i hałasie nikt nie zauważył przybycia starego czarodzieja w niebieskiej szacie w półksiężyce. Dopiero kiedy ten zatrzasnął za sobą z hukiem drzwi, wszyscy obrócili ku niemu głowy, milknąc. Jednak już po chwili wybuchła nowa wrzawa, gdyż zgromadzeni zaczęli zasypywać przybysza mnóstwem pytań. Czarodziej podniósł jednak dłoń na znak, że mają się uciszyć i znowu zapanowała cisza.
Mężczyzna u szczytu stołu ponownie zerwał się z miejsca i ruszył w stronę nowoprzybyłego.
– Co z Alastorem? Żyje?
Dumbledore skinął głową i zajął jedne z niewielu wolnych miejsce po środku stołu. Wyglądał na bardzo zmęczonego i o wiele starszego niż zazwyczaj. Jego twarz, zwykle rozpromieniona i pełna entuzjazmu, była smutna i poważna. W oczach brakowało figlarnych iskierek i naturalnego blasku.
Kobieta siedząca obok niego zaproponowała mu gorącej herbaty, ale odmówił grzecznie i rozejrzał się po twarzach zebranych. Jego wzrok zatrzymał się na łkającej dziewczynie i pustym krzesłem obok niej.
– Gdzie Benio? – spytał, obawiając się odpowiedzi.
Dziewczyna zaniosła się jeszcze większym szlochem, a czarodzieje popatrzyli po sobie ze smutkiem. Wszyscy milczeli, a mężczyzna niemogący wysiedzieć na swoim miejscu zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju. Nikt nie chciał być tym, który przekaże złe nowiny.
– W drodze do pracy napotkał bandę śmierciożerców – odezwała się po długiej chwili milczenia Minerwa McGonagal. – Rozpoznali w nim członka Zakonu i postanowili się zabawić.
– Wysadzili go w powietrze – dodała z przerażeniem w oczach Dorcas Meadowes. – Niewiele z niego zostało.
Kilka osób pokiwało głowami. Siedząca po lewo od Dumbledore’a kobieta zakryła twarz dłońmi, najwyraźniej przerażona poziomem okrucieństwa ludzi Czarnego Pana. Miny wszystkich wyrażały głęboki smutek i żal.
Dziewczyna w kącie przestała już szlochać. Miała trupiobladą twarz, całą mokrą od płaczu. Sprawiała wrażenie osoby, która wypłakała już wszystkie łzy, jakie miała. Pojękiwała teraz cichutko w szatę tulącej jej czarownicy.
– Kiedy to się stało? – odezwał się w końcu Dumbledore.
– Dziś rano.
Dyrektor Hogwartu wyglądał jeszcze starzej niż wcześniej. I z całą pewnością był o wiele bardziej zmęczony. Zdjął swoje okulary połówki i potarł nasadę swojego haczykowatego nosa, zamykając oczy i spuszczając głowę. W jego myślach pojawiło się to samo pytania, co w głowach wszystkich zgromadzonych. Ile niewinnych jeszcze zginie, zanim Voldemort zostanie pokonany?
– Przyjmij wyrazy najszczerszego współczucia, Berenico – powiedział cicho Dumbledore, zakładając okulary z powrotem.
Niespodziewanie dla wszystkich dziewczyna zerwała się na równe nogi, przewracając z hukiem krzesło, na którym siedziała. Uderzyła z całej siły zaciśniętymi dłońmi o stół, wlepiając swoje rozwścieczone spojrzenie w Dumbledore’a.
– Co mi po twoim współczuciu?! – wrzasnęła, a po jej policzkach spłynęły świeże łzy. – Oni zabili mojego brata! Moją jedyną rodzinę!
– Reni, kochanie… – Starsza czarownica wstała  i objęła ją. – Nie powinnaś dzisiaj tu przychodzić…
Fenwich wyrwała się jej. Wszyscy wpatrywali się w nią, a w ich oczach widziała współczucie i żal. Nie mogąc dłużej tego znieść, ruszyła wzdłuż stołu, na nowo wybuchając płaczem. W połowie pokoju zaczęła biec, aż w końcu dopadła do drzwi i zatrzasnęła je za sobą.
– Idź za nią, Elviro – polecił Dumbledore starszej kobiecie. – Nie powinna być teraz sama.
Wspomniana skinęła głową i również opuściła pokój. Po jej wyjściu po raz kolejny tego wieczoru zapanowało ciężkie milczenia. Powietrze wypełniło się mieszaniną strachu, smutku i żalu. Mężczyzna do tej pory miotający się po pokoju usiadł, ale wyglądał, jakby siedział na szpilkach. W końcu odkrząknął i zapytał:
– Co z Szalonookim?
Oczy zebranych ponownie zwróciły się ku Dumbledore’owi. Czarodziej zapewnił wszystkich, że auror ma się dobrze, a w Szpitalu Magicznych Chorób i Urazów św. Munga zapewniono mu doskonałą opiekę.
– Niestety nie udało się uratować jego nogi i oka – dodał po chwili, a chwilowa radość na wieść, że przynajmniej jeden członek Zakonu Feniksa wyszedł cało z potyczki ze śmierciożercami, zniknęła. – Nie musicie się jednak martwić. Alastor twierdził, że od zawsze chciał mieć ruchome oko, odkąd zobaczył takie w magicznej części Paryża kilka lat temu.
Kilka osób uśmiechnęło się.
– A jak się czują Potterowie? – spytała Dorcas z troską.
Znała młode małżeństwo ze szkoły. Dzieliła z Lily dormitorium przez siedem lat i zawsze uważała rudowłosą za dobrą koleżankę. Co prawda nie przepadała za Huncwotami, jednak i los Jamesa nie był jej całkowicie obojętny.
Tym razem wzrok wszystkich spoczął na Syriuszu Blacku, który odkąd przyszedł nie odezwał się ani słowem, co było dla niego dość nietypowe. Atak na jego najlepszego przyjaciela mocno nim wstrząsnął i spowodował, że dotąd pełen życia i zapału młodzieniec posmutniał i zamknął się w sobie. Ludzie, którzy go znali, mieli wielką nadzieję, że szybko mu to minie. Brakowało im jego śmiechu i żartów, tak potrzebnych w tamtych mrocznych i przykrych czasach.
– Lily mocno to przeżyła – oznajmił Syriusz martwym głosem. – Jest w szoku. James się nią zajmuje.
Remus Lupin poklepał go pocieszycielsko po ramieniu. On także przejął się losem przyjaciół, jednak w odróżnieniu od Blacka wolał cieszyć się, że wyszli cało z opresji niż zamartwiać się tym, co mogło ich spotkać.
– To już drugi raz, kiedy spotkali Voldemorta – zauważył McGonagal. – Mają ogromne szczęście, że ponownie wyszli z tego cało.
Wszyscy pokiwali głowami w milczeniu.
– A gdzie Dedalus? Miał być dzisiaj na zebraniu – zapytał Dumbledore, ponownie omiatając pomieszczenie wzrokiem.
– Liże rany w domu – oznajmił mężczyzna u szczytu stołu z lekką kpiną.
Dumbledore popatrzył na niego z niepokojem.
– Jego też zaatakowali?
– Skądże znowu – prychnął czarodziej. – Dowiedział się, gdzie przebywa Avada i wraz z garstką znajomych poszli zrobić z nią porządek. Na ich nieszczęście nie była sama.
Spojrzenie Dumbledore’a stężało. Zniknęło z niego całe zmęczenie, a zamiast niego pojawił się gniew.
– O czym ty mówisz, Aragusie? – zapytał szorstko, zaciskając dłoń pod stołem.
Mężczyzna opowiedział, jak Dedalu Dearling wraz z trzema innymi członkami Zakonu Feniksa usłyszał w pobliskiej gospodzie rozmowę sąsiadów starego Cypiusa Brighta. Dwójka lekko podchmielonych znajomych rozprawiała o siostrzeńcu mężczyzny, który pod nieobecność wuja przyprowadził niedawno do domu źle wyglądającą kobietę. Jej opis pasował do wyglądu Sabrine, więc następnego dnia z samego rana poszli do Cypiusa w nadziei, że dziewczyna nadal tam będzie.
Okazało się jednak, że już tam nie przebywała, więc ruszyli do Dziurawego Kotła – miejsca podsuniętego im przez starszego Brighta. Niestety tam natknęli się na jego siostrzeńca, który stanął z nimi do walki w obronie przyjaciół i ciężko ranił dwóch z nich, a trzeciego niemal zabił.
– To chyba wystarczający dowód – zagrzmiał Argus.
– Dowód na co? – warknęła Adele Hood, która już od dłuższego czasu wyglądała, jakby miała wybuchnąć.
– Że twoja siostra dołączyła do Sama-Wiesz-Kogo! – ryknął, ponownie wstając i uderzając pięścią w stół.
Adele także poderwała się z miejsca, ignorując męża, próbującego ją uspokoić. Wlepiła swój wściekły wzrok w Argusa. Przez chwilę wyglądała, jakby nie umiała znaleźć odpowiednich słów oburzenia na oskarżyciela Sabrine. W końcu przeniosła spojrzenie na dyrektora Hogwartu. On również wyglądał na zdenerwowanego.
– To nonsens! Dumbledore, chyba ty tak nie uważasz?
– Uważam, że najpierw wszyscy powinniśmy się uspokoić i nie oskarżać ludzi bez dowodów – odpowiedział czarodziej tonem osoby, której do spokoju było bardzo daleko.
– Bez dowodów? Ona przyjaźni się ze śmierciożercą! – wrzasnął Argus, a stół ponownie zadygotał pod uderzeniem jego silnej pięści.
– Na to, że rodzina Brightów należy do śmierciożerców też nie ma dowodów! – Teraz i Adela wrzeszczała. – Opierasz swoje oskarżenia na pogłoskach i własnych uprzedzeniach!
Twarz Argusa Bunito poczerwieniała z gniewu i już ponownie miał zabrać głos, kiedy nagle rozległ się ogłuszający huk, a na zebranych spadł deszcz czerwonych iskier. Wszyscy od razu ucichli.
– Dziękuję, Syriuszu – Black skinął głową i schował różdżkę. – Kiedy już wszyscy daliśmy upust złości, proponuję byśmy spokojnie przedyskutowali fakty. – Ostatnie słowo wyraźnie podkreślił, kierując je do Argusa.
Mężczyzna nieco się zmieszał. Z kim jak z kim, ale z Albusem Dumbledorem nie miał zamiaru się kłócić. A już z całą pewnością nie zamierzał na niego wrzeszczeć. Usiadł z powrotem na swoim miejscu, a Adele poszła w jego ślady, nie zważając na pełną dezaprobaty minę męża. Pan Hood uważał, że damom nie przystoi krzyczeć. Nie lubił też Avady i wielokrotnie dawał do zrozumienia, że chętnie zobaczyłby ją w Azkabanie.
– Dorian Bright należał od zawsze do wiernych przyjaciół Sabrine – zaczął powoli Dumbledore. – Poza tym wątpię, by odważyła się przystąpić do Voldemorta – dreszcz przebiegł po większości zebranych – bez przyjaciół u boku.
– Poza tym moja siostra jest lojalna. Nie dołączyłaby do ludzi odpowiedzialnych za śmierć reszty Niewybaczalnych.
– Czy przypadkiem Avada nie oskarżała o ich zabójstwo Albusa?
Dumbledore miał nadzieję, że ostrożnie wypowiedziane przez McGonagal pytanie nigdy nie padnie. Żałował, że nie przemyślał do końca swojej decyzji i popełnił olbrzymi błąd. Adele miała rację. Avada nigdy nie dołączyłaby do mordercy swoich przyjaciół. Na domiar złego dziewczyna była uparta i mściwa. Nie zdziwiłby się, gdyby już knuła, jak się na nim zemścić.
Nie miał zielonego pojęcia, jakim cudem dowiedziała się o jego udziale w tym wszystkim. Był pewien, że zwalenie winy na śmierciożerców się uda. Wówczas dziewczyna wiedziona chęcią zemsty dołączyłaby do nich, by pomścić Crucio i Imperio. Coś jednak poszło nie tak i plan Dumbledore zupełnie się nie spełnił. I to nie tylko z powodu dociekliwości Sabrine. Sprawa z Leo i Doris też nie wyglądała kolorowo.
– Nie bądź śmieszna! Była zrozpaczona po ich stracie. Nie wiedziała, co mówi i robi! – wrzasnęła Adele, wyprowadzając Dumbledore’a z zamyślenia.
– A teraz już wie? – zapytał szybko Argus.
– Co wy chcecie zrobić?!
Adele była już na skraju histerii, a jej mąż wyraźnie sam miał ochotę zacząć wrzeszczeć, by przywrócić ją do porządku. Tak burzliwego spotkania Zakonu już dawno nie było. Jednak ciągle przybywające wieści o czyimś zniknięciu czy śmierci sprawiały, że nerwy członków tajnego stowarzyszenia były mocno nadszarpnięte. Wystarczyła chwila, a wybuchała kłótnia o najdrobniejszą rzecz.
– Pozbyć się jej zanim ona pozbędzie się nas! Nie radzimy sobie z jednym Voldemortem! Drugiego nam nie potrzeba!
– Nie przeceniaj jej, Argusie. Jeszcze nie dorównała mu mocą i długo nie dorówna – zauważył spokojnie Dumbledore.
Nagle wyparowała z niego cała złość, jaką czuł, gdy dowiedział się o próbie zabójstwa Sabrine. Znowu wróciło znużenie. Marzył o powrocie do swojego gabinetu i oddaniu kilku myśli do myślodsiewni. Ich natłok w jego głowie powodował ból i zaczynał go przytłaczać, a nawet denerwować. Niestety nim w końcu będzie mógł wrócić do Hogwartu i ulży swojemu umysłowi, czekało go jeszcze jedno ważne spotkanie.
– Musimy działać roztropnie. I posługiwać się pewnymi faktami.
– Jedynym pewnym faktem jest to, że jeżeli Sabrine dołączy się do Voldemorta, będziemy mieć przesrane – powiedział Syriusz beznamiętnym tonem, a wszyscy zgodzili się z nim w milczeniu.


Dwie godziny później pokój opustoszał. Jedynymi czarodziejami, którzy w nim siedzieli byli Remus Lupin i Syriusz Black. Na ławie przed nimi stała do połowy opróżniona butelka Ognistej Whisky. Łapa właśnie po raz kolejny napełniał kieliszek przyjacielowi, który nie był z tego do końca zadowolony.
– Rano idę z Jamesem namówić Binsów do przyłączenia się do Zakonu – powiedział, patrząc na przeźroczysty płyn. – Nie zrobię na nich dobrego wrażenia, jeżeli odwiedzę ich, mając kaca.
Syriusz wzruszył ramionami, stuknął swoim kieliszkiem o jego i wypił trunek. Gardło zapiekło go przyjemnie, a on poczuł się w końcu trochę lepiej.
– Jesteś jakiś nieswój ostatnio – stwierdził Lupin, zastanawiając się, ile kolejek wmusi w niego jeszcze Syriusz, zanim uda mu się namówić go do pójścia spać. – Byłeś dziś strasznie małomówny.
– Wiesz, Luniaczku… Kiedy wszyscy tak dyskutowali o Avadzie zrozumiałem, że doskonale wiem, jak ona się teraz czuje.
Remus rzucił mu zaskoczone spojrzenia, które ten pochwycił. Uśmiechnął się krzywo i kontynuował:
– Gdyby tamtego dnia James i Lily zginęli… – Jego głos na krótką chwilę załamał się.
Nie musiał nic więcej mówić, bo Lupin od razu zrozumiał, o co chodziło przyjacielowi. Chciał coś powiedzieć, ale Syriusz mu na to nie pozwolił.
– Pomyśl, jak ona musi się czuć. – Spojrzał Lupinowi prosto w oczy. – Straciła jedynych ludzi, którym na niej zależało. Zabraliśmy jej ich.
Remus nic nie powiedział. Wiedział, że przyjaciel ma rację. On sam wielokrotnie wyrzucał sobie, że zgodził się na plan Dumbledore’a. Mógł się wówczas sprzeciwić, powstrzymać dyrektora od tamtego pomysłu. Ale nie zrobił tego. Za bardzo bał się Niewybaczalnych i tego, do czego byli zdolni. Uważał ich za potwory, które tylko czekają, by zaatakować. Prawda okazała się jednak inna. To nie trójka przyjaciół im zagrażała, ale ich własny strach. To on sprawił, że popełnili ogromny błąd.
Wilkołak sięgnął po butelkę Ognistej Whisky i tym razem to on im nalał. W milczeniu ponownie stuknęli się kieliszkami i jednocześnie wypili ich zawartość.
– Musimy naprawić swój błąd – stwierdził Syriusz, a jego oczach ponownie zapłonął zapał, którego tak wszystkim brakowało. – Inaczej nigdy więcej nie będę mógł spojrzeć sobie w twarz – dodał, wychylając kolejny kieliszek i odstawiając go z .głuchym stukotem.

---

Ponieważ nie mam pojęcia, kto jeszcze czyta mojego bloga, a kto nie utworzyłam zakładkę "Informowani". Zostawiajcie tam linki do siebie lub jakieś namiary, żebym wiedziała, komu mówić o nowym rozdziale, a komu dać spokój :D
Muszę przyznać, że całkiem fajnie mi się pisało ten rozdział. W pewnym momencie nawet się nieźle uśmiałam xd Może post nie jest najwyższych lotów,a raczej taki luźniejszy, ale dobrze się bawiłam tworząc go i jestem zadowolona :D No ale jak zwykle ocenę pozostawiam Wam :D
Miłej lektury, czekam na Wasze komentarze!
Pozdrawiam!