Przeźroczysty
promień zaklęcia ugodził w drzwi, które nagle pokryły się iskrzącą powłoką.
Sabrine zorientowała się, że Voldemort rzucił zaklęcie antypodsłuchowe.
Natychmiast poczuła zainteresowanie i ekscytację, które na chwilę stłumiły
strach. Spojrzała pytająco na Czarnego Pana.
Czarnoksiężnik
jednak nie spieszył się, by wyjawić dziewczynie powód, dla którego wezwał ją do
siebie. Przyglądał się jej przez chwilę w milczeniu. Wydawała się być chora.
Miała podkrążone, lekko spuchnięte oczy, a jej twarz przybrała nienaturalny,
blady odcień. Czarne loki tworzyły na jej głowie totalny nieład, jakby dopiero
co wstała z łóżka. Ponadto młoda kobieta sprawiała wrażenie niedożywionej i
zmęczonej. Szata wisiała na niej, a czarny kolor tkaniny jeszcze bardziej
uwydatniał jej chudość. Nie podobał mu się stan, w jakim wówczas była
dziewczyna.
Ponownie
nabrał wątpliwości co do słuszności swojej decyzji. Słaby człowiek nie
podołałby zadaniu, jakie miał dla Sabrine Czarny Pan. Natomiast młoda kobieta
wyglądała, jakby miał ją pokonać najlżejszy czar. Gdyby nie fakt, że widział ją
wielokrotnie, jak walczy i zwycięża pojedynki, obserwując ją teraz, nigdy nie
powierzyłby jej tak ważnego zadania. Niemniej jeśli dysponowałby większą
ilością czasu, na pewno odłożyłby wszystko na później. Nie miał jednak takiej
możliwości.
Sabrine
czekała niecierpliwie, aż Voldemort przestanie tak intensywnie ją obserwować.
Nie podobało jej się wrażenie, że czarnoksiężnik ją oceniał. Na dodatek wyglądał
tak, jakby zastanawiał się, dlaczego śmiała przed nim stać i psuć mu wystrój
pokoju. Nie miała jednak odwagi przerwać milczenia.
Cisza
pomiędzy nimi była jeszcze bardziej przerażająca niż rozmowa z
czarnoksiężnikiem. Sabrine czuła, że całe zaciekawienie powodem jej wezwania
ulotniło się, a na jego miejscu pojawił się na nowo strach. W postaci Czarnego
Pana było coś szczególnego. Voldemort sprawiał, że im dłużej się na niego
patrzyło, tym bardziej się go obawiano. I nie chodziło tylko jego specyficzny
wygląd. Biła od niego aura, która sprawiała, że nawet najodważniejszy czarodziej
odczuwał przed nim lęk.
–
Poznałaś już Cornelię. – Avada wzdrygnęła się, kiedy odezwał się
niespodziewanie.
Brzmiał,
jakby stwierdzał oczywistość, jednak Sabrine nie miała pojęcia, o kim mówił. W
chwili, kiedy Voldemort otworzył usta, by kontynuować, przez jej mózg
przeleciało stado myśli. Z jednej strony bała się zapytać i mu przerwać, z
drugiej chciała wiedzieć, po co ją wezwał. W końcu lepiej było mieć świadomość, czego
wymagał od niej czarnoksiężnik Panika, jaka zapanowała w Sabrine, na chwile
ogłuszyła ją, przez co nie usłyszała kolejnych słów Czarnego Pana.
–
… jej bezpieczeństwo.
Voldemort
przerwał na chwilę, jakby spodziewając się, że Sabrine przytaknie, bądź da
znak, że zrozumiała. Dziewczyna jednak coraz bardziej panikowała i jedynie
gapiła się na niego z miną osoby, do której nie docierało, co się do niej mówiło.
–
Zrozumiałaś? – syknął, sprawiając, że Sabrine wzdrygnęła się po raz kolejny.
Strach
chwilowo odebrał jej zdolność mówienia. Kolejny potok myśli zalał jej umysł. Błyskawicznie
przeanalizowała wszystkie opcje, po czym stwierdziła, że zdecydowanie lepiej było
przyznać, że na chwilę się zamyśliła. Jednak gardło nadal miała ściśnięte ze
strachu, więc zdobyła się jedynie na pokręcenie głową.
W
oczach Voldemorta pojawiło się najpierw zaskoczenie, następnie niedowierzanie. Przez
chwilę wyglądał, jakby patrzył na osobę z niedorozwojem mózgowym, która nie
potrafiła zrozumieć najprostszego zdania.
–
Czego nie zrozumiałaś? – warknął.
Nie
lubiła tego tonu głosu Czarnego Pana. Używał go przeważnie tylko wtedy, kiedy
był na skraju wytrzymałości. Wiedziała, że ogarniał go wówczas gniew i z
wielkim trudem utrzymywał nad sobą kontrolę.
Z
ust co raz bardziej przerażonej dziewczyny wydobył się jęk, który brzmiał jak
„wszystkiego”. Na ułamek sekundy w głowie Czarnego Pana zaświtała myśl, żeby
uderzyć dziewczynę Avadą Kedavrą i znaleźć kogoś innego na jej miejsce. W
tamtej chwili każdy wydawał się lepszy od dziewczyny stojącej przed nim.
Sabrine,
widząc rządzę mordu w czerwonych oczach, jeszcze bardziej spanikowała. Niczego
nie pragnęło wtedy bardziej, niż znalezienia się jak najdalej od
czarnoksiężnika. Jednak nawet gdyby istniał cień szansy na ucieczkę, nogi
zdecydowanie odmówiły jej posłuszeństwa. Była więc zmuszona stać przed swoim
panem ze ściśniętym ze strachu żołądkiem, czekając na dalszy rozwój wypadków.
–
Czy ty się na pewno dobrze czujesz, Grich? – warknął Voldemort, za wszelką cenę
starając się zachować spokój. – Zachowujesz się, jakbyś zamieniła się z
gumochłonem na mózgi.
Złość, wywołana słowami czarodzieja, nieco
otrzeźwiła Sabrine. Musiała się jednak z nim zgodzić. Na jego miejscu pewnie
powiedziałaby dokładnie to samo. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak bardzo jej
zachowanie było żałosne i idiotyczne. Nic jednak nie mogła poradzić na to, co robił
z nią strach. Przerażenie odczuwane wobec Lorda Voldemorta wzmogło się jeszcze bardziej w chwili, gdy
ten dał upust swojej złości po ucieczce Potterów. Oczami wyobraźni widziała,
jak podnosi ją niczym tamten samochód i uderza nią w ziemię dopóty, dopóki jej
głowa nie zostanie rozgnieciona w krwawą miazgę.
Przerażona
wizją, która pojawiła się w jej głowie, pobladła jeszcze bardziej. Obserwujący
ją Voldemort z coraz większym trudem utrzymywał nad sobą kontrolę. Ręka
ściskająca różdżkę świerzbiła go, by nią machnąć i sprawić, że dziewczyna
będzie tarzać się z bólu u jego stóp. Powstrzymywanie się od tego sprawiało mu
mentalny dyskomfort. Musiał się jednak opanować. Potrzebował dziewczyny.
–
Czego nie zrozumiałaś w zdaniu: „Twoim zadaniem będzie dbanie o jej
bezpieczeństwo”?! – ryknął, a Sabrine podskoczyła ze strachu i gwałtownie
cofnęła się.
Na
swoje nieszczęście zawadziła o fałdę na dywanie i potknęła się. Uparła do tyłu,
wymachując przy tym rękoma i wydając z siebie odgłos przerażenia i zaskoczenia.
Uderzyła z głuchym hukiem o ziemię, czując, jak jej nie do końca wyleczony
nadgarstek ponownie daje o sobie znać. W oczach jej pociemniało, a potylica
pulsowała tępym bólem. Przez chwilę leżała oszołomiona, nie ruszając się.
Voldemort
wstał i spojrzał na nią z góry z bezbrzeżnym zdziwieniem na twarzy. Przez
chwile miał minę, jakby zaczynał wątpić nie tylko w jej, ale także i swoje
zdrowie psychiczne. Szybko jednak jego wyraz zmienił się. Sabrine czuła bijącą
od niego wściekłość, której nie starał się już powstrzymać. Przejaw niezdarstwa
dziewczyny zupełnie wyprowadził go z równowagi. Chęć mordu w czerwonych oczach
wzmogła się jeszcze mocniej, a sam Czarny Pan wyglądał, jakby miał ogromną chęć
rozedrzeć dziewczynę na kawałki gołymi rękami.
Ostatecznie
jednak zrezygnował z rękoczynów. W zamian za to z jego różyczki wystrzelił
czerwony pocisk i poszybował w jej stronę. Nie dotarł jednak do celu. Sabrine
nie zastanawiając się, machinalnie wyciągnęła rękę przed siebie. Odezwał się w
niej instynkt, którego nabrała ćwicząc z Dorianem magię bezróżdżkową. Rozłożyła
palce. Momentalnie wszystko przestało istnieć. Liczył się tylko czerwony pocisk
zaklęcia. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Przez jej ramię
przeszedł prąd. Wokół jej wyciągniętej dłoni skupiła się niewidoczna moc. To ona zmusiła szybujące w stronę Sabrine
zaklęcie do skupienia się w kształt kuli i zatrzymania. Palce Avady zacisnęły
się na nim, nie doznając obrażeń.
Nie
wiadomo, które z nich zareagowało większym szokiem na zachowaniem Sabrine.
Oboje wpatrywali się szeroko otwartymi oczami na przechwyconą przez dziewczynę
klątwę Cruciatus. Avada czuła promieniujące od niej ciepło, które jednak nie
parzyło jej. Było to niesamowicie dziwne uczucie, jednak Sabrine z zaskoczeniem
odkryła, że przyjemne.
Sabrine
pierwsza otrząsnęła się z szoku. Nie wiedząc, co powinna zrobić z czerwoną kulą,
rzuciła rozpaczliwe spojrzenie Voldemortowi. On jednak w dalszym ciągu
wpatrywał się w jej dłoń. Miał lekko uchylone usta, a na jego twarzy malował
się wyraz kompletnego osłupienia.
–
Co… co mam z tym zrobić?
Czarny
Pan oderwał w końcu wzrok od czerwonej kuli. Machnął różdżką i zaklęcie wyrwało
się z jej ręki i poszybowało do jego wyciągniętej dłoni. Spoczęło na niej, a po
chwili rozproszyło się, tworząc czerwone wstęgi, które niemal natychmiast
rozproszyły się w powietrzu.
–
Gdzie się tego nauczyłaś?
Sabrine
mimowolnie wróciła wspomnieniami do chatki na skraju albańskiej puszczy.
Mieszkał w niej pewien stary czarodziej, który podczas podróży Niewybaczalnych
po świecie ugościł ich w swoich skromnych progach. To właśnie on podzielił się
z nimi wiedzą na temat przechwytywania zaklęć. Uczył ich tego cierpliwie,
jednak tylko Imperio i Crucio udało się opanować te sztuke. Stali się w tym
fenomenalni. Często później zarówno dla praktyki jak i dla zabawy rzucali
między sobą kulami mocy. Sabrine natomiast udało się przechwycić zaklęcie tylko
raz, kiedy Imperio chwilowo zdekoncentrował się widokiem swojej dziewczyny w
kapeluszy przypominającym wiklinowy kosz.
Powiedziała
o tym Voldemortowi, pomijając wzmiankę o ekstrawaganckim nakryciu głowy
przyjaciółki. Czarny Pan doskonale wiedział, kogo miała na myśli. On sam przed
kilku laty napotkał wspomnianego człowieka i również pobierał u niego nauki. Pamiętał,
że kiedy opuszczał jego chatkę, zastanawiał się, czy by go nie zabić. Zaniechał
wówczas tego. Wymazał jednak siebie z
jego wspomnień. Nie chciał, żeby jego przeciwnicy w jakiś sposób dowiedzieli
się o tym, czego nauczył się podczas swojej podróży. Zazwyczaj zabijał swoich
nauczyli. Pustelnik należał jednak do niewielu osób, które Czarny Pan szanował.
Poznał od niego więcej zaklęć niż przez cały swój pobyt w Hogwarcie. Właśnie
dlatego pozostawił go wówczas przy życiu.
Wzmianka
o podróży Sabrine zaciekawiła czarnoksiężnika. Kiedy zbierał o niej informacje,
ludzie mówili mu, że na jakiś czas ona i jej przyjaciele przepadli i słuch o
nich zaginął. Dopiero niedawno wrócili do kraju, ale po pewnym czasie dwójka z
nich ponownie wyjechała. Z tamtej podróży wrócili w drewnianych trumnach. Zostali
zamordowani, a o atak na nich oskarżono jego ludzi. Jednak wszyscy
śmierciożercy zgodnie twierdzili, że nie mieli o niczym pojęcia, a on dzięki
temu, iż był mistrzem leglimencji, wiedział, że nie kłamali.
Sabrine
też myślała o swoich przyjaciołach. Zupełnie pogrążona we wspomnieniach
zapomniała o tym, gdzie się znajdowała. Wpadła w ten sam melancholijny nastrój,
z którego wyrwał ją piekący Mroczny Znak.
–
Jak zginęli twoi przyjaciele? – zapytał nagle Voldemort, wytrącając Sabrine z
zamyślenia.
Usiadła
na dywanie podwijając nogi. Nie miała ochoty wstawać. Szczerze mówiąc, wzmianka
o Crucio i Imperio sprawiła, że nabrała chęci do zwinięcia się w kłębek i zniknięcia.
Było to jednak niemożliwe, więc ograniczyła się do wlepienia pustego nagle
wzroku w punkt na ścianie tuż nad ramieniem Voldemorta.
Przez
chwilę zastanawiała się, czy nie skłamać. Nie widziała jednak takiej potrzeby,
więc powiedziała wypranym z emocji głosem:
–
Dumbledore kazał ich zamordować.
Zapanowało
milczenie, podczas którego Czarny Pan
obserwował ją uważnie. W tamtej chwili sprawiała wrażenie jeszcze kruchszej i
bardziej chorej niż uprzednio. Z jej twarzy nie dało się wyczytać jakichkolwiek
uczuć. Byłą pusta tak samo jak jej wzrok. Wyglądała jakby właśnie
przeprowadziła długą rozmowę z dementorem, która sprawiła, że odeszło z niej
całe szczęście i chęć do życia.
Sabrine
natomiast dalej wpatrywała się w ścianę. Jej samopoczucie było tak samo
beznadziejne jak wygląd. Czuła wewnętrzną pustkę i odrętwienie. Nie obchodziło
ją nic, co działo się wkoło niej. Nawet strach wyparował z niej razem z resztą
uczuć. Zamieniła się w nieczułą na nic skorupę.
–
Dlaczego chciał ich śmierci?
Jej
usta wykrzywił cyniczny, pozbawiony rozbawienia uśmiech. Przeniosła na niego
wzrok i wzruszyła ramionami.
–
Bał się. Bał się, że przyłączymy się do ciebie. – Zakołysała się, spuszczając wzrok
na ziemię. – Albo staniemy tacy jak ty – dodała gorzko.
Voldemort
potrafił zrozumieć powody obaw dyrektora. Potęga Sabrine była prawie tak samo
duża jak jej ambicja. Jeżeli reszta Niewybaczalnych odznaczała się tymi samymi
cechami, mogła stanowić dla Czarnego Pana pożyteczną broń. Z ich pomocą
osiągnięcie celów przez Lorda Voldemorta byłoby tylko kwestia czasu. Dumbledore
musiał zdawać sobie z tego sprawę i chciał zawczasu zapobiec tragedii.
Wyglądało jednak na to, że sam zawiązał sobie pętle na szyi.
–
Chcesz się zemścić – stwierdził. – Dlatego się do mnie dołączyłaś.
W
zielonych oczach Sabrine zalśnił nagle ogień nienawiści. Palące uczucie
wypełniło ją całą. Zacisnęła dłonie w pięści i ponownie spojrzała mu w oczy.
Powolne skinienie głowy było zbyteczne. W jej iskrzących złością tęczówkach
zobaczył odpowiedź.
–
Byli dla mnie jak rodzina – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Nie spocznę póki
nie poczuje tego, co czułam ja, kiedy dowiedziałam się o ich śmierci. Sprawię,
że będzie błagał mnie, bym go zabiła. A wtedy zrobię to z przyjemnością.
Nie
wyglądała już na chorą, raczej na szaloną. Od dziewczyny biła determinacja i moc
potęgowane przez nienawiść, którą żywiła do czarodzieja. Voldemort czuł ją i
pragnął wykorzystać. Dumbledore, zabijając jej przyjaciół, sam wepchnął w ręce Czarnego
Pana potężną broń. Czarnoksiężnik poczuł nagle nieodpartą chęć zakpienia z dyrektora
Hogwartu. Na tyle silną, że był gotów zaryzykować dla niej własne
bezpieczeństwo.
–
Przysięgnij mi wierność, a ja dopilnuję, by twoje marzenie stało się
rzeczywistością – powiedział powoli, patrząc w oczy leżącej przed nim kobiety.
Brwi
Sabrine uniosły się w niemym zdziwieniu.
–
Niby jak?
–
Nauczę cię zaklęć, których istnienia nawet nie przypuszczałaś – rzekł,
zbliżając się do niej powolnym krokiem. – Wprowadzę cię w tajniki
najczarniejszej magii. Dam ci szansę na wygraną.
To
było niemal idealne rozwiązanie dla obu stron. Voldemort zyskiwał tym osobę,
która rozprawi się z jego największym wrogiem, kiedy on spokojnie będzie
planował zagładę szlam i mugoli oraz przejęcie władzy w czarodziejskim świecie.
Ona zyska realną szansę zemścić się na czarodzieju, który zabił jej przyjaciół
i planował zamordowanie jej samej. Jedynym niebezpieczeństwem była ambicja
Sabrine. Voldemort mógł równie dobrze podpisywać wówczas wyrok na samego
siebie. Gdyby dziewczyna kiedykolwiek obróciła się przeciwko niemu, nie byłoby
mu łatwo jej pokonać. Czuł się jednak gotowy na ryzyko, byleby wykorzystać błąd
Dumbledore i obrócić go przeciwko niemu.
–
Wystarczy ci moje słowo czy mam złożyć Wieczystą Przysięgę? – spytała, a w jej
głosie nie było nawet nuty zawahania.
–
Syfek!
Obok
Sabrine nagle z cichym trzaskiem pojawił się niebieskooki skrzat domowy. Gdy
tylko ujrzał Czarnego Pana natychmiast zgiął się w pokłonie, niemal uderzając
czołem w podłogę.
–
Przyprowadź tu Regulusa.
Syfek
ponownie zgiął się w pół i aportował. Sabrine ledwie zdążyła podnieść się z
podłogi, a już był z powrotem. Tym razem nie był sam. U jego boku zjawił się
również wysoki, szczupły młodzieniec, którego Sabrine kojarzyła ze szkoły. Miał
przydługie, lekko kręcone, czarne włosy i szare oczy. Stanowił niemal idealną
kopię swojego starszego brata – Syriusza. Nie musiała pytać, by wiedzieć, że
miała przed sobą Regulusa Blacka.
W
chłopaku było jednak coś nie tak. Miał szczupłą, wychudzoną twarz, przez co
jego kości policzkowe były mocno uwydatnione. Jego zaczerwienione oczy
zdradzały niewyspanie i zmęczenie. Sprawiał wrażenie osoby pilnie potrzebującej
odpoczynku.
Czarny
Pan nie zwrócił jednak uwagi na stan swojego sługi. Kazał wyciągnąć mu różdżkę,
po czym poinformował, na czym miało polegać jego zadanie. Następnie złapał
wyciągniętą rękę Sabrine, a ich prawe dłonie złączyły się. Regulus podszedł
bliżej i przyłożył do nich różdżkę, rzucając przy tym Sabrine ukradkowe, pełne
ciekawości spojrzenie.
–
Sabrine, czy przysięgasz być mi wierna aż do śmierci? – zaczął Voldemort,
mocniej zaciskając swoje długie, chłodne palce na lekko drżącej ręce Sabrine.
–
Przysięgam.
Pierwszy
język płomienia wystrzelił z różdżki Regulusa, oplatając ich dłonie.
Wnętrzności Sabrine ścisnęły się z nagłego przejęcia.
–
Czy przysięgasz, że nigdy nie będziesz próbowała pozbawić mnie władzy i potęgi?
–
Przysięgam.
Czuła
jak coś ciężkiego opada na dno jej żołądka, kiedy kolejny promień dołączył do
poprzedniego, tworząc z nim błyszczący łańcuch. Zaczęła szybciej i głębiej
oddychać, a serce waliło zaciekle w jej piersi, jakby chciało wyskoczyć na
zewnątrz.
–
I czy przysięgasz strzec Cornelii, nawet za cenę własnego życia do chwili, w
której ukończy dwadzieścia lat?
Oczy
Sabrine rozszerzyły się ze zdziwienia. Nadal nie miała bladego pojęcia, kim
była tajemnicza dziewczyna, w sprawie której została tutaj wezwana. Jednak po
chwili uznała, że nie miał to większego znaczenia. Jeżeli Czarny Pan rozkazał
jej kogoś chronić, to i tak będzie musiała spełnić jego żądanie.
–
Przysięgam.
Trzeci
płomień wplótł się pomiędzy dwa poprzednie, tworząc ogniste sploty. Po chwili
zapłonął wściekłą czerwienią i zniknął, rozpływając się w powietrzu. Sabrine
niemal z ulgą puściła chłodną dłoń Czarnego Pana i popatrzyła w jego oczy. Pod
wpływem silniejszych uczuć, strach całkowicie ją opuścił. Nadszedł w końcu
czas, by poznać tożsamość nowej podopiecznej.
–
To kim jest Cornelia?
***
Przy
podłużnym stole w jasno oświetlonym pokoju siedziało około dwudziestu
czarodziejów i czarownic, dyskutujących zaciekle. Niektórzy, by zwrócić na
siebie uwagę, podnosili głosy, inni żywo gestykulowali. Mężczyzna u szczytu
stołu co rusz podrywał się z miejsca lub walił pięścią w stół, wywrzaskując
swoje zdanie. Nie wszyscy jednak uczestniczyli w burzliwej dyskusji, która
nieubłaganie zbliżała się do kłótni. Jedna z obecnych w pomieszczeniu dziewczyn
siedziała w kącie i łkała w ramionach starszej kobiety. Ta głaskała ją po
plecach i szeptała coś uspokajająco do ucha.
W
ogólnym zamieszaniu i hałasie nikt nie zauważył przybycia starego czarodzieja w
niebieskiej szacie w półksiężyce. Dopiero kiedy ten zatrzasnął za sobą z hukiem
drzwi, wszyscy obrócili ku niemu głowy, milknąc. Jednak już po chwili wybuchła
nowa wrzawa, gdyż zgromadzeni zaczęli zasypywać przybysza mnóstwem pytań. Czarodziej
podniósł jednak dłoń na znak, że mają się uciszyć i znowu zapanowała cisza.
Mężczyzna
u szczytu stołu ponownie zerwał się z miejsca i ruszył w stronę nowoprzybyłego.
–
Co z Alastorem? Żyje?
Dumbledore
skinął głową i zajął jedne z niewielu wolnych miejsce po środku stołu. Wyglądał
na bardzo zmęczonego i o wiele starszego niż zazwyczaj. Jego twarz, zwykle
rozpromieniona i pełna entuzjazmu, była smutna i poważna. W oczach brakowało
figlarnych iskierek i naturalnego blasku.
Kobieta
siedząca obok niego zaproponowała mu gorącej herbaty, ale odmówił grzecznie i
rozejrzał się po twarzach zebranych. Jego wzrok zatrzymał się na łkającej
dziewczynie i pustym krzesłem obok niej.
–
Gdzie Benio? – spytał, obawiając się odpowiedzi.
Dziewczyna
zaniosła się jeszcze większym szlochem, a czarodzieje popatrzyli po sobie ze
smutkiem. Wszyscy milczeli, a mężczyzna niemogący wysiedzieć na swoim miejscu
zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju. Nikt nie chciał być tym, który
przekaże złe nowiny.
–
W drodze do pracy napotkał bandę śmierciożerców – odezwała się po długiej
chwili milczenia Minerwa McGonagal. – Rozpoznali w nim członka Zakonu i
postanowili się zabawić.
–
Wysadzili go w powietrze – dodała z przerażeniem w oczach Dorcas Meadowes. –
Niewiele z niego zostało.
Kilka
osób pokiwało głowami. Siedząca po lewo od Dumbledore’a kobieta zakryła twarz
dłońmi, najwyraźniej przerażona poziomem okrucieństwa ludzi Czarnego Pana. Miny
wszystkich wyrażały głęboki smutek i żal.
Dziewczyna
w kącie przestała już szlochać. Miała trupiobladą twarz, całą mokrą od płaczu. Sprawiała
wrażenie osoby, która wypłakała już wszystkie łzy, jakie miała. Pojękiwała
teraz cichutko w szatę tulącej jej czarownicy.
–
Kiedy to się stało? – odezwał się w końcu Dumbledore.
–
Dziś rano.
Dyrektor
Hogwartu wyglądał jeszcze starzej niż wcześniej. I z całą pewnością był o wiele
bardziej zmęczony. Zdjął swoje okulary połówki i potarł nasadę swojego
haczykowatego nosa, zamykając oczy i spuszczając głowę. W jego myślach pojawiło
się to samo pytania, co w głowach wszystkich zgromadzonych. Ile niewinnych
jeszcze zginie, zanim Voldemort zostanie pokonany?
–
Przyjmij wyrazy najszczerszego współczucia, Berenico – powiedział cicho
Dumbledore, zakładając okulary z powrotem.
Niespodziewanie
dla wszystkich dziewczyna zerwała się na równe nogi, przewracając z hukiem
krzesło, na którym siedziała. Uderzyła z całej siły zaciśniętymi dłońmi o stół,
wlepiając swoje rozwścieczone spojrzenie w Dumbledore’a.
–
Co mi po twoim współczuciu?! – wrzasnęła, a po jej policzkach spłynęły świeże
łzy. – Oni zabili mojego brata! Moją jedyną rodzinę!
–
Reni, kochanie… – Starsza czarownica wstała
i objęła ją. – Nie powinnaś dzisiaj tu przychodzić…
Fenwich
wyrwała się jej. Wszyscy wpatrywali się w nią, a w ich oczach widziała
współczucie i żal. Nie mogąc dłużej tego znieść, ruszyła wzdłuż stołu, na nowo
wybuchając płaczem. W połowie pokoju zaczęła biec, aż w końcu dopadła do drzwi
i zatrzasnęła je za sobą.
–
Idź za nią, Elviro – polecił Dumbledore starszej kobiecie. – Nie powinna być
teraz sama.
Wspomniana
skinęła głową i również opuściła pokój. Po jej wyjściu po raz kolejny tego
wieczoru zapanowało ciężkie milczenia. Powietrze wypełniło się mieszaniną
strachu, smutku i żalu. Mężczyzna do tej pory miotający się po pokoju usiadł,
ale wyglądał, jakby siedział na szpilkach. W końcu odkrząknął i zapytał:
–
Co z Szalonookim?
Oczy
zebranych ponownie zwróciły się ku Dumbledore’owi. Czarodziej zapewnił
wszystkich, że auror ma się dobrze, a w Szpitalu Magicznych Chorób i Urazów św.
Munga zapewniono mu doskonałą opiekę.
–
Niestety nie udało się uratować jego nogi i oka – dodał po chwili, a chwilowa
radość na wieść, że przynajmniej jeden członek Zakonu Feniksa wyszedł cało z
potyczki ze śmierciożercami, zniknęła. – Nie musicie się jednak martwić.
Alastor twierdził, że od zawsze chciał mieć ruchome oko, odkąd zobaczył takie w
magicznej części Paryża kilka lat temu.
Kilka
osób uśmiechnęło się.
–
A jak się czują Potterowie? – spytała Dorcas z troską.
Znała
młode małżeństwo ze szkoły. Dzieliła z Lily dormitorium przez siedem lat i
zawsze uważała rudowłosą za dobrą koleżankę. Co prawda nie przepadała za
Huncwotami, jednak i los Jamesa nie był jej całkowicie obojętny.
Tym
razem wzrok wszystkich spoczął na Syriuszu Blacku, który odkąd przyszedł nie
odezwał się ani słowem, co było dla niego dość nietypowe. Atak na jego
najlepszego przyjaciela mocno nim wstrząsnął i spowodował, że dotąd pełen życia
i zapału młodzieniec posmutniał i zamknął się w sobie. Ludzie, którzy go znali,
mieli wielką nadzieję, że szybko mu to minie. Brakowało im jego śmiechu i
żartów, tak potrzebnych w tamtych mrocznych i przykrych czasach.
–
Lily mocno to przeżyła – oznajmił Syriusz martwym głosem. – Jest w szoku. James
się nią zajmuje.
Remus
Lupin poklepał go pocieszycielsko po ramieniu. On także przejął się losem
przyjaciół, jednak w odróżnieniu od Blacka wolał cieszyć się, że wyszli cało z
opresji niż zamartwiać się tym, co mogło ich spotkać.
–
To już drugi raz, kiedy spotkali Voldemorta – zauważył McGonagal. – Mają ogromne
szczęście, że ponownie wyszli z tego cało.
Wszyscy
pokiwali głowami w milczeniu.
–
A gdzie Dedalus? Miał być dzisiaj na zebraniu – zapytał Dumbledore, ponownie
omiatając pomieszczenie wzrokiem.
–
Liże rany w domu – oznajmił mężczyzna u szczytu stołu z lekką kpiną.
Dumbledore
popatrzył na niego z niepokojem.
–
Jego też zaatakowali?
–
Skądże znowu – prychnął czarodziej. – Dowiedział się, gdzie przebywa Avada i
wraz z garstką znajomych poszli zrobić z nią porządek. Na ich nieszczęście nie
była sama.
Spojrzenie
Dumbledore’a stężało. Zniknęło z niego całe zmęczenie, a zamiast niego pojawił
się gniew.
–
O czym ty mówisz, Aragusie? – zapytał szorstko, zaciskając dłoń pod stołem.
Mężczyzna
opowiedział, jak Dedalu Dearling wraz z trzema innymi członkami Zakonu Feniksa usłyszał
w pobliskiej gospodzie rozmowę sąsiadów starego Cypiusa Brighta. Dwójka lekko
podchmielonych znajomych rozprawiała o siostrzeńcu mężczyzny, który pod
nieobecność wuja przyprowadził niedawno do domu źle wyglądającą kobietę. Jej
opis pasował do wyglądu Sabrine, więc następnego dnia z samego rana poszli do
Cypiusa w nadziei, że dziewczyna nadal tam będzie.
Okazało
się jednak, że już tam nie przebywała, więc ruszyli do Dziurawego Kotła –
miejsca podsuniętego im przez starszego Brighta. Niestety tam natknęli się na
jego siostrzeńca, który stanął z nimi do walki w obronie przyjaciół i ciężko
ranił dwóch z nich, a trzeciego niemal zabił.
–
To chyba wystarczający dowód – zagrzmiał Argus.
–
Dowód na co? – warknęła Adele Hood, która już od dłuższego czasu wyglądała,
jakby miała wybuchnąć.
–
Że twoja siostra dołączyła do Sama-Wiesz-Kogo! – ryknął, ponownie wstając i
uderzając pięścią w stół.
Adele
także poderwała się z miejsca, ignorując męża, próbującego ją uspokoić. Wlepiła
swój wściekły wzrok w Argusa. Przez chwilę wyglądała, jakby nie umiała znaleźć
odpowiednich słów oburzenia na oskarżyciela Sabrine. W końcu przeniosła spojrzenie
na dyrektora Hogwartu. On również wyglądał na zdenerwowanego.
–
To nonsens! Dumbledore, chyba ty tak nie uważasz?
–
Uważam, że najpierw wszyscy powinniśmy się uspokoić i nie oskarżać ludzi bez
dowodów – odpowiedział czarodziej tonem osoby, której do spokoju było bardzo
daleko.
–
Bez dowodów? Ona przyjaźni się ze śmierciożercą! – wrzasnął Argus, a stół
ponownie zadygotał pod uderzeniem jego silnej pięści.
–
Na to, że rodzina Brightów należy do śmierciożerców też nie ma dowodów! – Teraz
i Adela wrzeszczała. – Opierasz swoje oskarżenia na pogłoskach i własnych
uprzedzeniach!
Twarz
Argusa Bunito poczerwieniała z gniewu i już ponownie miał zabrać głos, kiedy
nagle rozległ się ogłuszający huk, a na zebranych spadł deszcz czerwonych iskier.
Wszyscy od razu ucichli.
–
Dziękuję, Syriuszu – Black skinął głową i schował różdżkę. – Kiedy już wszyscy
daliśmy upust złości, proponuję byśmy spokojnie przedyskutowali fakty. – Ostatnie
słowo wyraźnie podkreślił, kierując je do Argusa.
Mężczyzna
nieco się zmieszał. Z kim jak z kim, ale z Albusem Dumbledorem nie miał zamiaru
się kłócić. A już z całą pewnością nie zamierzał na niego wrzeszczeć. Usiadł z
powrotem na swoim miejscu, a Adele poszła w jego ślady, nie zważając na pełną
dezaprobaty minę męża. Pan Hood uważał, że damom nie przystoi krzyczeć. Nie
lubił też Avady i wielokrotnie dawał do zrozumienia, że chętnie zobaczyłby ją w
Azkabanie.
–
Dorian Bright należał od zawsze do wiernych przyjaciół Sabrine – zaczął powoli
Dumbledore. – Poza tym wątpię, by odważyła się przystąpić do Voldemorta –
dreszcz przebiegł po większości zebranych – bez przyjaciół u boku.
–
Poza tym moja siostra jest lojalna. Nie dołączyłaby do ludzi odpowiedzialnych
za śmierć reszty Niewybaczalnych.
–
Czy przypadkiem Avada nie oskarżała o ich zabójstwo Albusa?
Dumbledore
miał nadzieję, że ostrożnie wypowiedziane przez McGonagal pytanie nigdy nie
padnie. Żałował, że nie przemyślał do końca swojej decyzji i popełnił olbrzymi
błąd. Adele miała rację. Avada nigdy nie dołączyłaby do mordercy swoich
przyjaciół. Na domiar złego dziewczyna była uparta i mściwa. Nie zdziwiłby się,
gdyby już knuła, jak się na nim zemścić.
Nie
miał zielonego pojęcia, jakim cudem dowiedziała się o jego udziale w tym
wszystkim. Był pewien, że zwalenie winy na śmierciożerców się uda. Wówczas
dziewczyna wiedziona chęcią zemsty dołączyłaby do nich, by pomścić Crucio i
Imperio. Coś jednak poszło nie tak i plan Dumbledore zupełnie się nie spełnił.
I to nie tylko z powodu dociekliwości Sabrine. Sprawa z Leo i Doris też nie
wyglądała kolorowo.
–
Nie bądź śmieszna! Była zrozpaczona po ich stracie. Nie wiedziała, co mówi i
robi! – wrzasnęła Adele, wyprowadzając Dumbledore’a z zamyślenia.
–
A teraz już wie? – zapytał szybko Argus.
–
Co wy chcecie zrobić?!
Adele
była już na skraju histerii, a jej mąż wyraźnie sam miał ochotę zacząć
wrzeszczeć, by przywrócić ją do porządku. Tak burzliwego spotkania Zakonu już
dawno nie było. Jednak ciągle przybywające wieści o czyimś zniknięciu czy
śmierci sprawiały, że nerwy członków tajnego stowarzyszenia były mocno
nadszarpnięte. Wystarczyła chwila, a wybuchała kłótnia o najdrobniejszą rzecz.
–
Pozbyć się jej zanim ona pozbędzie się nas! Nie radzimy sobie z jednym
Voldemortem! Drugiego nam nie potrzeba!
–
Nie przeceniaj jej, Argusie. Jeszcze nie dorównała mu mocą i długo nie dorówna
– zauważył spokojnie Dumbledore.
Nagle
wyparowała z niego cała złość, jaką czuł, gdy dowiedział się o próbie zabójstwa
Sabrine. Znowu wróciło znużenie. Marzył o powrocie do swojego gabinetu i
oddaniu kilku myśli do myślodsiewni. Ich natłok w jego głowie powodował ból i
zaczynał go przytłaczać, a nawet denerwować. Niestety nim w końcu będzie mógł wrócić
do Hogwartu i ulży swojemu umysłowi, czekało go jeszcze jedno ważne spotkanie.
–
Musimy działać roztropnie. I posługiwać się pewnymi faktami.
–
Jedynym pewnym faktem jest to, że jeżeli Sabrine dołączy się do Voldemorta,
będziemy mieć przesrane – powiedział Syriusz beznamiętnym tonem, a wszyscy
zgodzili się z nim w milczeniu.
Dwie
godziny później pokój opustoszał. Jedynymi czarodziejami, którzy w nim
siedzieli byli Remus Lupin i Syriusz Black. Na ławie przed nimi stała do połowy
opróżniona butelka Ognistej Whisky. Łapa właśnie po raz kolejny napełniał
kieliszek przyjacielowi, który nie był z tego do końca zadowolony.
–
Rano idę z Jamesem namówić Binsów do przyłączenia się do Zakonu – powiedział,
patrząc na przeźroczysty płyn. – Nie zrobię na nich dobrego wrażenia, jeżeli
odwiedzę ich, mając kaca.
Syriusz
wzruszył ramionami, stuknął swoim kieliszkiem o jego i wypił trunek. Gardło
zapiekło go przyjemnie, a on poczuł się w końcu trochę lepiej.
–
Jesteś jakiś nieswój ostatnio – stwierdził Lupin, zastanawiając się, ile
kolejek wmusi w niego jeszcze Syriusz, zanim uda mu się namówić go do pójścia
spać. – Byłeś dziś strasznie małomówny.
–
Wiesz, Luniaczku… Kiedy wszyscy tak dyskutowali o Avadzie zrozumiałem, że
doskonale wiem, jak ona się teraz czuje.
Remus
rzucił mu zaskoczone spojrzenia, które ten pochwycił. Uśmiechnął się krzywo i
kontynuował:
–
Gdyby tamtego dnia James i Lily zginęli… – Jego głos na krótką chwilę załamał
się.
Nie
musiał nic więcej mówić, bo Lupin od razu zrozumiał, o co chodziło przyjacielowi.
Chciał coś powiedzieć, ale Syriusz mu na to nie pozwolił.
–
Pomyśl, jak ona musi się czuć. – Spojrzał Lupinowi prosto w oczy. – Straciła
jedynych ludzi, którym na niej zależało. Zabraliśmy jej ich.
Remus
nic nie powiedział. Wiedział, że przyjaciel ma rację. On sam wielokrotnie
wyrzucał sobie, że zgodził się na plan Dumbledore’a. Mógł się wówczas
sprzeciwić, powstrzymać dyrektora od tamtego pomysłu. Ale nie zrobił tego. Za
bardzo bał się Niewybaczalnych i tego, do czego byli zdolni. Uważał ich za
potwory, które tylko czekają, by zaatakować. Prawda okazała się jednak inna. To
nie trójka przyjaciół im zagrażała, ale ich własny strach. To on sprawił, że
popełnili ogromny błąd.
Wilkołak
sięgnął po butelkę Ognistej Whisky i tym razem to on im nalał. W milczeniu
ponownie stuknęli się kieliszkami i jednocześnie wypili ich zawartość.
–
Musimy naprawić swój błąd – stwierdził Syriusz, a jego oczach ponownie zapłonął
zapał, którego tak wszystkim brakowało. – Inaczej nigdy więcej nie będę mógł
spojrzeć sobie w twarz – dodał, wychylając kolejny kieliszek i odstawiając go z
.głuchym stukotem.
---
Ponieważ nie mam pojęcia, kto jeszcze czyta mojego bloga, a kto nie utworzyłam zakładkę "Informowani". Zostawiajcie tam linki do siebie lub jakieś namiary, żebym wiedziała, komu mówić o nowym rozdziale, a komu dać spokój :D
Muszę przyznać, że całkiem fajnie mi się pisało ten rozdział. W pewnym momencie nawet się nieźle uśmiałam xd Może post nie jest najwyższych lotów,a raczej taki luźniejszy, ale dobrze się bawiłam tworząc go i jestem zadowolona :D No ale jak zwykle ocenę pozostawiam Wam :D
Miłej lektury, czekam na Wasze komentarze!
Pozdrawiam!