Błękitny
promień przeciął powietrze i uderzył w wyczarowaną w ostatniej chwili tarczę
Sabrine. Ochrona czarownicy okazała się jednak zbyt słaba, by wytrzymać atak i
chwilę później rozpłynęła się w powietrzu. Na szczęście klątwa również nie była
zbyt silna i zdołała jedynie przewrócić kobietę na ziemię.
Sabrine
prawie natychmiast stanęła na nogi, wymijając jednocześnie dwa następne pociski,
tym razem zielone, i sama zaatakowała. Jej klątwa owinęła się wokół nóg przeciwnika
niczym wąż, który błyskawicznie popełznął w górę i unieruchomił całkowicie swoją
ofiarę. Wszystko trwało mniej niż dziesięć sekund.
–
Wygrałam! – wrzasnęła radośnie.
Szeroki
uśmiech spełzł jej jedna z ust tak szybko, jak się pojawił. Zaklęcie oplecione
wokół Doriana zajarzyło się złotą poświatą i nagle eksplodowało. Siła wybuchu
odrzuciła Sabrine prosto na rosnącą nieopodal brzozę. Twarde odrostki na pniu
wbiły się jej boleśnie plecy, wywołując cichy syk bólu. Z zaciśniętymi oczami
zwaliła się na ziemię, uderzając w nią kolanami i zdzierając sobie z nich skórę.
–
Polemizowałbym. – Do uszu skulonej pod drzewem dziewczyny dobiegł szyderczy
śmiech mężczyzny. – Obecnie z łatwością mógłbym cię zabić.
Sabrine
uniosła głowę i popatrzyła na niego z niemą wściekłością. Gdyby Dorian nie był
jej przyjacielem, a ona miała w ręku różdżkę – już by nie żył. Na szczęście
mężczyzny bardzo go lubiła i ceniła. No i nie miała różdżki, gdyż zostawiła ją
w pelerynie.
Mężczyzna
podał jej rękę, by pomóc jej wstać, ale zlekceważyła ją. Zawsze starała się być
twarda i nie okazywać słabości nawet w towarzystwie przyjaciół. Życie nauczyło
ją, by nie okazywać uczuć. Nie umiała jednak powstrzymać grymasu bólu, kiedy
się prostowała.
–
Boli? – troska w głosie Doriana lekko ją zdenerwowała. Nienawidziła jej tak
samo jak słabości.
–
Nie – skłamała.
Znajdowali
się na leśnej polanie, gdzieś na południu Anglii. Nie znała dokładnego
położenia tego miejsca, ale Bright zapewnił ją, że jest bezpieczne, a ona mu
wierzyła. I nie tylko ona.Mężczyzna miał w sobie coś, co sprawiało, że ludzie
ufali mu bezgranicznie. Nigdy też nie dał nikomu powodu do zwątpienia w jego
szczerość i lojalność, co też miało olbrzymie znaczenie.
–
Może skończymy na dziś? – zapytał, masując zbolałe ramię. Kwadrans temu
uderzyło w nie dość silne zaklęcie, z pewnością pozostawiając po sobie pamiątkę
w kolorze dorodnej śliwki.
–
Już? – jęknęła z niezadowoleniem.
–
Jestem głodny – oznajmił z nutką pretensji w głosie. Już kilka razy posługiwał
się tym argumentem, by zakończyć ich trening, ale, jak dotąd, ciągle był
ignorowany.
Sabrine
po raz kolejny przewróciła oczami. Zrobiła przy tym minę naburmuszonego
dziecka, któremu mama zabrała nową zabawkę. Dorian z trudem stłumił śmiech.
Brakowało tylko żeby tupnęła nogą.
–
To chodźmy coś zjeść i wróćmy poćwiczyć – zaproponowała z przymilnym uśmiechem.
Dorian
westchnął. Od dwóch dni spotykali się w tym miejscu, by ćwiczyć magię
bezróżdżkową, przez co na jego ciele nie było ani jednego wolnego od siniaków i
bólu miejsca. Co prawda ze zdziwieniem odkrył, że w tej dziedzinie czarów jest
od Avady dużo lepszy, co niezwykle przyjemnie połechtało jego próżność. Górować
w czymś nad tak potężną czarownicą stanowił nie lada sukces.
–
Nie ma przypadkiem zebrania śmierciożerców, na którym masz być?
Sabrine
jęknęła, co skwitował szerokim uśmiechem. Schylił się po rzucone między
wystające korzenie dębu peleryny i podał jej jedną. Podziękowała kapryśnym
uśmiechem i złapała go za ramię. Gdy tylko przeteleportowali się do pobliskiego
miasteczka, od razu skierowali swoje kroki do ulubionej knajpki.
–
Jestem ciekaw, dlaczego Czarny Pan kazał ci przyjść. Nowi raczej nie dostępują
tego… zaszczytu.
-
Nie wiem. Bardziej dziwi mnie fakt, że dostałam Znak.
Dorian
zatrzymał się gwałtownie. Idąca za nim para nastolatków wpadła mu na plecy, ale
nawet nie zwrócił na to uwagi. Także przekleństwa i wyzwiska młodzieży spłynęły
po nim jak woda po kaczce. Wpatrywał się w Avadę szeroko otwartymi oczami i z lekko
rozchylonymi ustami.
–
Naznaczył cię?
Przytaknęła.
Była jedyną osobą spośród wszystkich mających torturować swych bliskich
kandydatów na śmierciożerców, która otrzymała Mroczny Znak. Oczywiście
pozostali o tym nie wiedzieli. Po zebraniu Czarny Pan zatrzymał ją i kazał
wyciągnąć lewą rękę. Zrobiła to, a on wyczarował na jej przedramieniu czaszkę z
rozwartą szczęką, z której wypełzał wąż. Potem bez słowa odszedł, pozostawiając
ją sam na sam ze zdziwieniem, jakie wywołał u niej tym czynem. Przywilej
noszenia znaku przysługiwał bowiem jedynie zaufanym sługom Lorda Voldemorta, a
więc Sabrine, jako nowa, nie powinna go mieć.
–
Tak.
Dorian
zamrugał kilkukrotnie i mimowolnie popatrzył na jej lewą ręką, która teraz była
zakryta rękawem czarnej peleryny. Chwilę później wziął się w garść i wznowił
marsz, cały czas kątem oka obserwując towarzyszkę. Przez chwilę szli w
milczeniu, pogrążeni we własnych myślach. Mężczyzna coraz bardziej obawiał się
o swoją przyjaciółkę. Był pewien, że Czarny Pan ma dla niej jakieś ważne
zadanie, ale nie sądził, że uczyni z niej wysoko postawionego śmierciożercę. W
końcu sam mówił, że szuka kogoś, kto nim nie jest.
–
Nie zauważyłem go.
–
Zaklęcie maskujące.
Zmarszczył
brwi, a na jego czole pojawiły się dwie pionowe kreski, nadając mu nieco groźny
wygląd.
–
Zaklęcia maskujące nie działają…
–
Zasadniczo nie – przerwała mu z figlarnym uśmieszkiem.
Dorian
uniósł pytająco brew, przepuszczając ją i inną wchodzącą do knajpki kobietę w
drzwiach. Na ten gest Sabrine skrzywiła się nieznacznie, co czujne oko
mężczyzny natychmiast wychwyciło. Zawsze to robiła, kiedy ktoś zachowywał się
przy niej jak dżentelmen. Nie należała do kobiet, które lubiły odsuwanie im
krzesła, brania czy podawania płaszcza albo otwierania przed nimi drzwi. Pod
tym względem była niezaprzeczalną feministką. Nie zmieniało to faktu, że
Imperio i Dorian uwielbiali jej usługiwać i patrzyć jak marszczy się na to z
niezadowoleniem. Wyglądała w takich momentach naprawdę zabawnie.
Na
wspomnienie Leo zrobiło się czarodziejowi smutno. Lubił wszystkich
Niewybaczalnych i mimo że nie nazwałby się ich najlepszym przyjacielem, to
zapewne był bliżej nich niż, nie licząc państwa Pain i ich syna, ktokolwiek
inny.
Zostawił
Sabrine przy stoliku, który zwykle zajmowali i poszedł zamówić obiad. Czekając
w kolejce przypatrywał się dziewczynie, zajętej wyglądaniem przez okno na
przejeżdżające samochody. Zastanawiał się, dlaczego przystąpiła do
śmierciożerców. Kiedy zasugerował Czarnemu Panu Niewybaczalnych jako tych,
których szukał, był pewien, że się nie zgodzą. Dlatego początkowo nie zdradził
ich tożsamości. Wtedy też jeszcze nie wiedział o śmierci dwójki z nich. Przez
dwa miesiące wypełniał misję dla Voldemorta i nie miał dostępu do magicznych
mediów. Rewelacja Averego mocno nim wstrząsnęła, jednak nie dał po sobie tego
poznać. Po spotkaniu natychmiast udał się do Avady, żeby potwierdzić
prawdziwość wiadomości o zabójstwie Crucio i Imperio.
Kiedy
szok minął, opowiedział jej o spotkaniu. Na początku wydawała się być lekko
zdziwiona, może zaniepokojona, ale później dostrzegł w jej oczach błysk, który
pojawiał się zawsze, gdy wpadała na jakiś pomysł. Kazała mu dać Voldemortowi
namiar na siebie, co zrobił zaraz następnego dnia.
Wrócił
do Sabrine z tacą. Usłużnie postawił przed nią talerz ze spaghetti, szklankę
soku i sztućce. W duchu cieszył się jak małe dziecko, widząc jej niezadowoloną
minę. Nic jednak nie powiedziała na temat jego dżentelmeńskich zapędów.
–
Musimy się pośpieszyć. Zebranie jest za pół godziny. Nie chcę znowu oberwać za
spóźnienie.
–
Znowu? – Dorian rzucił jej szybkie spojrzenie znad swojego talerza.
–
Raz spóźniłam się na zbiórkę przed akcją. Mama prawiła mi kazanie o moralności
i świetności Zakonu. Że też jej się nie znudzi…
Pokręcił
z niedowierzaniem głową. Zaczynał zastanawiać się, czy dziewczyna ma instynkt
samozachowawczy, bo w jej przypadku odwaga była niezaprzeczalnym synonimem
głupoty. Nie wróżył jej świetlanej przyszłości w szeregach Voldemorta, jeśli
nie zmieni swojego zachowania.
–
Co taki cichy się zrobiłeś? – spytała Sabrine, z trudem przełykając ogromną
porcję makaronu.
–
Myślę.
–
O, to jakaś nowość.
–
Po tobie spodziewałbym się bardziej
oryginalnej riposty – zaśmiał się.
Uśmiechnęła
się lekko, powoli jedząc posiłek. Gryząc porcję makaronu, rozejrzała się po
gustownie urządzonej knajpce. Dominowały w niej ciepłe kolory, głównie różne
odcienie brązu i pomarańczy. Gdzieniegdzie znajdowały się również czerwone
dodatki. Z głośników zamontowanych przy suficie płynęła spokojna, ale wesoła
muzyka. Kelnerki ubrane w białe podkoszulki i pomarańczowe spódniczki w szerokim
uśmiechu pokazywały zęby. Sabrine lubiła je, mimo że były mugolami, ponieważ zawsze
służyły pomocą, były miłe i nie robiły problemu, kiedy klient zbyt długo
zastanawiał się nad zamówieniem.
–
Ziemia do Avady. – Zamrugała, ujrzawszy białą serwetkę latającą jej przed
nosem. – Teraz ty milczysz. – Wyszczerzył się do niej, a w jego policzkach
pojawiły się dwa, głębokie dołeczki.
–
A ty używasz oklepanych tekstów – zaśmiała się. – Podziwiałam otoczenie.
Mówiłeś coś?
–
Pytałem, czym zakryłaś Znak.
–
Corpensortia – mruknęła cicho, żeby tylko Dorian usłyszał.
Skrzywił
się. Znał to zaklęcie. Doskonale pamiętał dzień, w którym Niewybaczalni
zaprezentowali mu je, pękając z dumy. Wymyślenie go zajęło im ponad pół roku.
Tylko dzięki uporowi Imperio zdołali je dokończyć. Dziewczyny już po miesiącu
miały dość eksperymentów i znudziły się klątwą. Jednak ciężka praca opłaciła
się. Zaklęcie nie było typowym urokiem maskującym, mimo że pierwotnie miało pełnić
taką funkcję. Polegało raczej na wtopieniu czegoś w skórę, czemu towarzyszył
niemiłosierny ból. Pozwolił to na sobie przetestować jeden jedyny raz, głównie
z ciekawości, i nigdy więcej nie zamierzał powtórzyć tego błędu.
–
Zbiera się na deszcz – zauważyła Sabrine. – Powinniśmy iść. Wolę być szybciej
tam, niż zmoknąć.
–
Mi się nie spieszy. Nie lubię tamtego miejsca.
Dom
Voldemorta od zawsze stanowił znienawidzone miejsce spotkań śmierciożerców. To
tam najczęściej znosili na swojej skórze gniew Czarnego Pana. Dlatego właśnie
wszystkim kojarzyło się z torturami, bólem i śmiercią. Jedynie Bellatriks
uwielbiała tam przebywać. Owa kobieta, przez wielu uważana za szaloną i
niepoczytalną, była jednym z głównych źródłem cierpienia na dworze Lorda
Voldemorta.
–
Mimo to chodźmy już. – Sabrine dyskretnie kiwnęła głową w stronę sąsiedniego
stolika, który właśnie zajmowała młoda para.
Dorian
przeciągnął się, niby przypadkiem, zerkając we wskazaną stronę. Jego oczom
ukazał się mężczyzna w okularach i rozczochranych włosach odsuwający
krzesło kobiecie z rudymi lokami. Ta ostatnia obróciła głowę i Dorian
zauważył zielone tęczówki – tak podobne do tych Avady. Potterowie.
–
Zbieramy się – zarządził.
Czym
prędzej opuścili knajpę. Mężczyzna z niepokojem obserwował zaciśnięte pięści i
szczękę przyjaciółki. Sabrine była zdenerwowana i na skraju wybuchu. Widok
jakichkolwiek członków Zakonu Feniksa wywoływał u niej mordercze zapędy, a
ostatnie czego by chciał to, by dziewczyna rzuciła się na nich w lokalu
wypełnionym mugolami.
Niebo
było zasnute szarymi chmurami i lada chwila miał spaść deszcz. Wiał też
chłodny, porywisty wiatr, który rozwiewał czarne loki Avady, co dodatkowo ją
irytowało. Zarzuciła na głowę kaptur, ale na niewiele się to zdało, bo kolejny
podmuch pozbawił ją okrycia głowy. Fuknęła zdenerwowała i pospieszyła
towarzysza. Chciała już jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Upewniwszy się,
że nikt ich nie widzi, złapali się za ręce i teleportowali.
Znaleźli
się przed okazałym dworem zbudowanym z brązowej cegły. Wiodła do niego szeroka
ścieżka wysypana jasnymi kamykami, na której właśnie stali. Dzięki Mrocznemu
Znakowi na przedramionach mogli teleportować się prosto na teren posiadłości.
Inni musieli pokonywać spory odcinek drogi przez las.
Ruszyli
w stronę ciężkich wrót broniących dostępu do domostwa. Po obu stronach drogi
znajdowały się ogrody wyznaczone niskimi żywopłotami. W obydwu rosły pięknie
przycięte, na kształt różnych magicznych stworzeń, krzewy oraz pachnące
kwiaty, wśród których można było znaleźć również egzotyczne gatunki. Na tych
drugich siadały różnobarwne motyle oraz niewielkie ptaszki. Po środku ogrodu
znajdującego się po lewej stronie stał wykonany z brązu pomnik Salazara
Slytherina, zaś w drugim centralne miejsce zajmowała trzypiętrowa fontanna.
Zarówno podest, na którym stała podobizna jednego z założycieli Hogwartu jak i
stópka wodotrysku oplatały pnącza krzewu czarnej róży.
Za
każdym razem, idąc tą drogą i przyglądając się owym ogrodom, zastanawiała się,
czy to Czarny Pan przywiązywał tak dużą wagę do estetyki, czy też na posiadłość
któryś z poprzednich właścicieli nałożył zaklęcia utrzymujące ją w takim
stanie. Przychylała się raczej ku tej drugiej opcji. Lord Voldemort doglądający
kwiatów albo podcinający drzewka był po prostu śmiesznym wyobrażeniem.
Podeszli
do drzwi, na których znajdowała się potężnych rozmiarów płaskorzeźba z herbem
Slytherina. Tym samym, które znajdowało się w godle Hogwartu. Zastukali
trzykrotnie i odsunęli się. Oko wyrzeźbionego węża zamrugało i pojawiła się w
nim niebieska tęczówka. Otaksowała ich i zniknęła, a wrota otworzyły się.
Weszli do środka, ignorując odzianego w pokrowiec od poduszki, błękitnookiego
skrzata. Natychmiast do ich uszu dotarł odgłos głośnej rozmowy.
–
Nie obchodzi mnie, co robiłaś poza Hogwartem w środku nocy. - Zimny, syczący
głos z pewnością należał do Lorda Voldemorta. - Obchodzi mnie za to, że po raz
kolejny złamałaś mój rozkaz, brudna szlamo.
Przeszli
bezgłośnie przez niewielki korytarz w kierunku okazałego holu. Po środku
pomieszczenia stał wściekły Voldemort i kuląca się u jego stóp postać młodej,
czarnowłosej dziewczyny.
Brudna
szlamo?
Popatrzyli
na siebie zdziwieni. Oboje jednocześnie pomyśleli to samo pytanie.
Co
szlama robi w domu Czarnego Pana?
Sabrine
w skulonej postaci rozpoznała dziewczynę, której pomogła w Hosmeade i która
wstawiła się za nią u Voldemorta, kiedy ten próbował zabić ją w lochu.
Natychmiast zdała sobie sprawę, że nie jest to przypadkowa ofiara Czarnego Pana
ale mieszkanka okazałego dworu. Zastanawiające było, że Lord Voldemort toleruje
obecność w swoim domu kogokolwiek, kto nie miał w sobie nawet jednej kropli
krwi czarodziejów.
–
Ja tylko…
–
Crucio!
Dorian
chciał wycofać się w głąb korytarza i poczekać, aż Voldemort skończy z
dziewczyną, ale w głowie Avady po raz kolejny odezwał się irytujący głos Crucio,
nie pozwalając zrobić jej tego samego.
Pomóż
jej!
Ku
przerażeniu towarzysza wkroczyła do holu. Czarny Pan zdawał się jej
nie zauważyć, jednak były to tylko pozory. Doskonale zdawał sobie sprawę z
obecności obojga, odkąd stanęli nieopodal wejścia, skryci w cieniu. Był
wściekły, bo prawdopodobnie słyszeli, jak wyzwał dziewczynę od szlam. Nie
chciał, żeby jego słudzy wiedzieli, że gości kogoś tak plugawego w swoim domu.
Wyładował
swoją złość na dziewczynie leżącej na podłodze, rzucając na nią kolejną klątwę.
Sabrine już miał kazać mu przestać, kiedy przed oczami stanął jej obraz zabitej
przez niego sąsiadki, która nie zdążyła pomścić męża i córki. Strach do czarnoksiężnika
wrócił ze zdwojoną siłą i sprawił, że dziewczyna miała ochotę rozpłynąć się w
powietrzu. Nie mogła dać mu pretekstu do zamordowania siebie. Najpierw musiała
pomścić przyjaciół. Strach przed tym, że nie uda jej się tego zrobić,
paraliżował ją. Z łatwością zignorowała irytujący głosik i dumę. Pokłoniła się
z całym szacunkiem, na który było ją stać.
– Panie – powiedziała do swoich butów.
Dorian
szybko poszedł w jej ślady. Wrzaski torturowanej ucichły.
–
Nikomu ani słowa o jej statusie krwi – warknął.
Przez
chwilę zastanawiał się nad wymazaniem im tego wydarzenia z pamięci, ale
zrezygnował z tego. Dorian posiadał wiele cennych informacji, a Obliviate
mogłoby uszkodzić wspomnienie o nich. Zaklęcie miało bardzo niepożądane skutki
uboczne, a oboje byli mu potrzebni ze zdrowymi zmysłami. Szczególnie, że ich
umysły były silne i za pewne walczyliby z działaniem uroku, powodując jeszcze
więcej szkód.
– Jak sobie życzysz – odpowiedziała posłusznie Sabrine, po chwili dodając
“panie”.
Nienawidziła się za strach, który przed nim czuła. Nienawidziła jego za to,
że go w niej wywoływał. Ale przede wszystkim nienawidziła Dumbledore’a, bo to
on pośrednio doprowadził do tego, kim się stała i komu służyła. Nigdy nie
przypuszczała, że będzie musiała, w obawie o swoje życie, zginać przed kimś
kark.
Voldemort jeszcze chwilę bawił się dziewczyną. Kuliła się, wiła i
wrzeszczała pod jego klątwami, ale on zdawał się być na to zupełnie obojętny. W
przeciwieństwie do Czarnego Pana Dorian nie mógł patrzeć na cierpienie torturowanej
i odwrócił wzrok. Z całych sił pragnął znaleźć się gdzie indziej, byle dalej od
bólu i wrzasku dziewczyny. Mimo kilka lat służby w szeregach Voldemorta nie
mógł przyzwyczaić się do takich widoków.
Sabrine natomiast nie poruszał widok cierpiącej nastolatki. Przerażała ją
jednak świadomość, że jeszcze nie raz znajdzie się na jej miejscu i być może skończy
gorzej niż ona. Voldemort nie miał litości, karał za najmniejszy błąd. Dla
niego nie było ludzi niezastąpionych. Nie zawahałby się zabić nikogo, nawet
swojego najwierniejszego sługę, a co dopiero ją.
Czarny Pan kątem oka obserwował swoje sługi. Reakcja Doriana była mu od
dawna znana. Mimo maski obojętności, tak naprawdę był zbyt wrażliwy, by móc
patrzeć na cierpienie jego ofiar. Bardziej więc ciekawiła Voldemorta reakcja
Sabrine. Fascynowało go, że przez cały czas nie spuszczała wzroku z
torturowanej szlamy. Patrzyła na nią jednak bardzo dziwnie. Jej spojrzenie było
puste, pozbawione wszelkiego wyrazu. Jakby się nad czymś głęboko zastanawiała.
Kolejny raz Czarny Pan musiał pogodzić się z tym, że nie potrafi zrozumieć tej
dziewczyny, a jedyne, całkowicie pasujące do niej określenie, to „dziwna”.
Voldemort cofnął zaklęcie i bez słowa opuścił pomieszczenie, nakazując im
iść za sobą. W akompaniamencie szlochu i jęków dziewczyny poprowadził ich w
głąb jednego z ciemnych korytarzy, jakich pełno w jego domu. Patrząc na ściany,
Sabrine przechodził po plecach nieprzyjemny dreszcz. Wisiały na nich obrazy
zawierające przeróżne treści, od niewinnych portretów zaczynając, przez
wizerunki obrzydliwych, czarnomagicznych stworzeń, na straszliwych scenach
tortur kończąc. Przy niektórych z tych ostatnich Sabrine robiło się niedobrze.
Nie pomagało też to, że obrazy się ruszały i niekiedy doskonale widziała, jak w
zwolnionym tempie postępują skutki którejś z parszywych klątw. Na szczęście
ktoś miał w sobie tyle empatii, a może zrobił to ze względów praktycznych, bo
nie podobały mu się hałasy, by rzucić na nie zaklęcie wyciszające i nie było
słychać wrzasku ofiar czy szyderczego śmiechu oprawców. Chociaż nie trudno było
sobie je wyobrazić.
Pomiędzy obrazami znajdowały się zabytkowe, zdobione przeróżnymi ornamentami,
złote kinkiety palące się jasnozielonym, magicznym światłem, przez co korytarz
skąpany w ich blasku wyglądał bardziej jak jaskinia niż część budynku. Dla
pełnego efektu brakowało tylko skapującej ze stalaktytów wody, kolumn ze
stalagnatów i wystających w każdym niepowołanym miejscu stalagmitów. Na dodatek
w tej części domostwa panował okropny chłód, bo magiczne płomienie nie dawały
ciepła.
Niespodziewanie Sabrine pomyślała, że wnętrze domu, w odróżnieniu od jego
frontu, doskonale pasowało do Voldemorta. Było tak samo nieprzyjemne, oziębłe i
znienawidzone przez nią. W duchu przyznała się do tego, iż wywoływało u niej
podobny strach jak jego właściciel. Miała ochotę czym prędzej stamtąd uciec.
Ich kroki odbijały się na zimnej, marmurowej posadce. Voldemort stanął
gwałtownie i Sabrine omal na niego nie wpadła. Na szczęście Dorian w porę
złapał ją za szaty i pociągnął w tył. Rzuciła mu pełen wdzięczności uśmiech.
– Co tu robisz? Nie przydzieliłem ci przypadkiem zadania do wykonania?
Dziewczyna wzdrygnęła się na dźwięk jego zimnego, lekko syczącego głosu,
który w takim miejscu jak to, przerażaj jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Poczuła
paraliżujący strach, myśląc, że słowa skierowane są do niej. Dopiero pokorny,
pełen uległości głos uspokoił ją. Z całą pewnością należał do Bellatriks
Lastrange i to ta wiedźma była adresatką wypowiedzi.
– Już prawie jest wykonane, mój panie. – Zza szerokich pleców Czarnego Pana Sabrine nie widziała jego
najwierniejszej sługi, ale założyłaby się o wszystko, że jest zgięta w
pokłonie. – Została jedynie ostatnie, drobna część,
jednak musi poczekać do wieczora. Pomyślałam więc, że lepszy będzie ze mnie
pożytek tutaj.
Sabrine korzystając z okazji, że nikt jej nie widzi, przewróciła oczami. Bella
denerwowała ją swoją służalczością i gorliwością. Zastanawiała się nawet, czy
ona w ogóle ma szacunek do samej siebie, czy też porzuciła go na rzecz służby
Czarnemu Panu.
– Postawa godna pochwały, Bello – powiedział Voldemort, na co kobieta rozpromieniła się. – Czekajcie tu – rozkazał i zostawił
ich.
Uśmiech, który na ustach wiedzmy wywołał widok Czarnego Pana, zniknął,
kiedy w końcu dostrzegła Sabrine i Doriana. Obrzuciła ich pogardliwym wzrokiem
i skrzywiła wargi z niesmakiem.
– A wy tu czego? Nie należycie do Wewnętrznego Kręgu.
Dorian chciał coś odpowiedzieć, ale Sabrine go uprzedziła.
– Nie twój interes, Lestrange. Nic ci do rozkazów Czarnego Pana.
Wspomniana skrzywiła się z niezadowoleniem. Sabrine trafiła w czuły punkt.
Wiedźma chciała mieć wpływ na jego decyzje i polecenia. Chciała uczestniczyć w
jego dziele nie jako sługa, ale jako równa z nim. Jako jego partnerka. Ta
krótka i pozornie zwykła uwaga Grich boleśnie przypomniała jej, że jej marzenia
nigdy się nie spełnią, bo Czarny Pan zawsze wszystkich traktował jak poddanych,
nigdy jako równych sobie.
Bellatriks poczuła przeszywający
smutek, który perfekcyjnie zakryła wściekłością i nienawiścią.
– Radzę ci grzeczniej się do mnie zwracać. Jestem…
– Nikogo nie obchodzi, kim jesteś ani za kogo się uważasz. – Korytarzem szedł ku nim Luciusz Malfoy wraz z narzeczoną. Blondynka
wydawała się lekko przerażona, nie mniej nie straciła nawet na jotę swej
elegancji i dostojeństwa. Sabrine zastanawiała się, jak można iść tak prosto i
dumnie i się nie przewrócić.
Ballatriks obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem i zadarła głowę do góry.
– Należy mi się szacunek. Jestem uczennicą pana i jego najwiern…
– Powiedziałem, że nikogo to nie interesuje.
Ponownie rozległy się kroki i tym razem swoją obecnością zaszczycił ich
Rookwood. Skinął pozostałym na przywitanie, nieco dłużej zatrzymując się na
Avadzie. Dziewczyna z zadowoleniem patrzyła, jak w jego oczach pojawia się
strach. Nadal pamiętał akcję zwerbowania urzędnika, w której Sabrine dała popis
swoich zdolności. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. To, że w końcu ktoś bał
się jej a nie na odwrót, było miłą odmianą. Szczególnie w takim miejscu.
Pomiędzy zebranymi panowało milczenie, w którym Sabrine i Bellatriks
obrzucały się wrogimi spojrzeniami. Ciszę przerwało dopiero echo kroków,
nadchodzących śmierciożerców. Kolejnymi przybyszami okazali się Rudolf i
Rebastian Lastrange. Ten pierwszy podszedł do żony i stanął koło niej. Ona
zdawała się tego nie widzieć i całkowicie ignorowała jego obecność u swego
boku. Brat mężczyzny obrzucił ją karcącym wzrokiem, co również zlekceważyła.
Korytarz powoli napełniał się ludźmi, żaden jednak nie odezwał się.
Panująca cisza była ponura i ciążyła zebranym, a atmosferę można by kroić
nożem. Sabrine przypuszczała, że wina spoczywała na strachu, którzy wszyscy
czuli do nieobecnego na razie czarnoksiężnika i jego posiadłości. Każdy starał
się zamaskować to jak mógł najlepiej - najczęściej wrogością.
Gdzieś w oddali zegar
wybił południe i drzwi na końcu korytarza, których Avada wcześniej nie
zauważyła, rozwarły się na oścież. Bellatriks natychmiast przekroczyła próg z
dumnie uniesioną głową, jakby była kimś ważniejszym od reszty zebranych
śmierciożerców. Nikt prócz Avady nie zwrócił na to uwagi. Zdążyli się
przyzwyczaić do takiego zachowania Lastrange.
Sala była średniej wielkości. Centralne miejsce zajmował długi, czarny
stół, po obu stronach którego stały rzędy krzeseł z wysokimi oparciami. U jego
szczytu stało większe, bardziej ozdobne i przywodzące na myśl tron. Miejsce po
jego prawej stronie zajęła Bellatriks. Oprócz tego w pomieszczeniu znajdował
się kryształowy żyrandol dający takie samo magiczne światło co kinkiety w
korytarzu.
Wszyscy zajęli swoje stałe miejsca, jedynie Dorian i Sabrine nadal stali.
Dziewczyna czuła się głupio, kiedy wszyscy bez skrępowania popatrzyli na nich.
W odróżnieniu od Doriana, który założył maskę obojętności, ona zdecydowała się
na krótkie warknięcie.
– Czego się gapicie? Nie macie lepszych zajęć?
– Wyobraź sobie, że chwilowo nie – odwarknął, dotąd nieprzedstawiony Sabrine,
mężczyzna.
Zanim dziewczyna zdążyła się odszczekać, przez nadal otwarte drzwi, wszedł
Lord Voldemort. Wszyscy siedzący poderwali się i skłonili. Czarnoksiężnik zignorował
ich i zajął miejsce u szczytu stołu. Skinął ręką i reszta również usiadła.
Następnie zwrócił się do stojących.
– Pewnie zastanawiacie się, czemu zaprosiłem was na zebranie Wewnętrznego
Kręgu.
Skinęli głowami. Sabrine spuściła wzrok, kiedy jego oczy napotkały jej.
Bała się, że Voldemort dostrzeże w nich nienawiść i obrzydzenie, jakie do niego
czuła. I strach. Nie chciała, żeby widział, jak bardzo się go boi. Z każdym
spotkaniem z nim przerażenie wzmagało się. Coraz łatwiej przychodziło jej
przeciwstawienie się wrodzonej dumie i ulegać czarnoksiężnikowi. Ściśnięty
żołądek i ucisk w gardle również nie wspierały odwagi.
– Otóż od dziś wy również do niego należycie.
Wszyscy otworzyli oczy ze zdziwienia, a Bellatriks wymsknęło się krótki
“Ale, panie”, nim zimne spojrzenie Voldemorta ją uciszyło.
– Negujesz moje decyzje, Bello? – syknął gniewnie, a wspomniana skuliła się na swoim krześle.
– Nie, panie. Nie śmiałabym. Jesteś przecież nieomylny.
Voldemort nie skomentował. Obrócił powoli różdżkę w dłoni i ułamek sekundy później
rzucił w jej stronę cruciatusa i pomieszczenie wypełniły żałosne wrzaski
torturowanej. Pozostali, widząc to,
mimowolnie odsunęli się od niego o kilka milimetrów.
Serce Sabrine zatrzepotało z przerażenia. Nim zorientowała się, co robi,
cofnęła się o krok i otworzyła usta w niemym okrzyku. Po chwili opamiętała się,
ale było już za późno. Czarny Pan dostrzegł jej reakcje i uśmiechnął się z
zadowoleniem.
– Przeraża cię zaklęcie torturujące? – zwrócił się do niej.
Poczuła jak niewidzialne, lodowate palce strachu zaciskają się na jej gardle
i pozbawiają zdolności do mowy. Miała ochotę strzelić w siebie którymś z
parszywszych zaklęć za ten pokaz słabości. Za nic w świecie nie mogła pojąć,
dlaczego przeraził ją widok torturowanej kobiety, do której czuła jedynie
wstręt. Przecież zaledwie kwadrans temu patrzyła na zwijającą się z bólu
dziewczynę, nazwaną szlamą.
Nagle jednak pojęła różnicę. Tu nie chodziło o same tortury. Wchodząc do
domu Voldemorta często słyszała wrzaski i jęki. Była do tego przyzwyczajona.
Mogła bez problemu patrzeć na obcą, praktycznie nic nie znaczącą ofiarę,
Czarnego Pana. Jednak tak nagle użycie zaklęcia cruciatus i to wobec
Bellatriks, ponownie dobitnie uświadomiło jej, że nikt nie jest bezpieczny w
pobliżu Voldemorta. Nawet jego najwierniejszy i najzdolniejszy śmierciożerca
oraz uczeń.
Zorientowała się, że łapie powietrze zbyt szybko, więc ogromnym wysiłkiem
woli uspokoiła oddech.
Tylko spokojnie – powtarzała sobie w duchu, chociaż nie na wiele to się zdało. – Nic ci nie zrobi – okłamywała samą siebie.
– Nie – wydusiła trochę zbyt głośno i piskliwie. – Ja… – popatrzyła mu w oczy i to był olbrzymi błąd.
W jednej chwili opuściły ją resztki odwagi. Zrealizował się kolejny punkt z
tych znajdujących się w planie zemsty na Dumbledorze. Została członkinią Wewnętrznego
Kręgu i to bez większego wysiłku oraz w krótkim czasie od przystąpienia do
grona śmierciożerców. Była przekonana, że zajmie jej to miesiące, może lata,
ale nie kilka tygodni. Mimo to jedyne, czego chciała, to nigdy nie wejść do
tego pokoju.
– Co ty?
Właśnie. Co ja?
– Nie lubię krzyku… ofiar – wyjąkała, co wszyscy
prócz Doriana skwitowali szyderczym śmiechem.
Mężczyzna natomiast zachodził w głowę, gdzie podziała się jego waleczna,
odważna i zadziorna przyjaciółka, bo kobieta stająca obok niego, w ogóle jej
nie przypominała. Sabrine Grich aka Avada nigdy nie jąkała się ze strachu! Ba.
Do tej pory uważał, że to uczucie pozostawało dla niej nieznane.
Szyderczy rechot śmierciożerców oraz Voldemorta brutalnie wyrwał kobietę ze
szponów strachu. Jej spojrzenie stwardniało i ciskało pioruny, jednak nie
odezwała się. Cierpliwie czekała, aż przestanie być obiektem kpin. Musiała
zachować spokój, inaczej zaprzepaściłaby to, co udało jej się osiągnąć.
– Nie lubisz krzyku ofiar? - sarknął Czarny Pan, a wszystkie śmiechy natychmiast
ucichły.
– Nie tego, którego sama nie spowodowałam – niemal warknęła.
Tym razem Dorian był przerażony. Nagle pożałował, że tamta zalękniona
dziewczyna gdzieś umknęła, pozostawiając po sobie prawdziwą Avadę z krwi i
kości. Malutka część jego umysłu analizowała też jej zachowanie i zastanawiała
się, czy ta przypadkiem nie ma rozdwojenia jaźni. Chciał interweniować, ale nie
miał pomysłu, co mogłoby pomóc dziewczynie. Szczególnie że oczy Czarnego Pana
nagle zalśniły złością.
– A swój krzyk lubisz? - zapytał Voldemort.
Dorian, na wszelki wypadek, kopnął ją dyskretnie w kostkę. Niewielki ból
podziałał na Avadę otrzeźwiająco i udało jej się powstrzymać kąśliwą uwagę,
która na pewno napytałaby sobie biedy.
- Wybacz, panie.
Nie wiedziała, czy bardziej się boi, czy wścieka. Odpowiedź jednak nadeszła
sama w postaci cruciatusa. Wrzasnęła, czując, że wraz z zaklęciem uderzyła w
nią także nowa porcja strachu.
Co ja wyprawiam?!
Dorian był ateistą, jednak w tym momencie modlił się do wszystkich znanych
mu bogów, by dziewczyna opamiętała się. Wyrzucał sobie, że nie odwiódł jej od
pomysłu zaciągnięcia się w szeregi Czarnego Pana. Powinien przewidzieć, że to
się źle skończył. Dziewczyna nie należała do pokornych ludzi, którzy chętnie
wykonywali polecenia innych. Ona była typem człowieka, który rozkazy wydawał.
Gorliwe modlitwy Doriana zostały wysłuchane, bo po cofnięciu zaklęcia,
Avada wstała i ponownie dostrzegł w jej oczach strach. Czarny Pan kazał im
siadać i zebranie toczyło się dalej, jakby nic się nie wydarzyło. Do samego
końca Avada milczała ze spuszczoną głową, jednak uważnie słuchała wszystkiego,
co było mówione. Szczególnie zainteresował ją moment, w którym rozmowa zeszła
na temat misji dotyczącej tajemniczego więźnia.
– Nadal nie dowiedzieliśmy się, co miało mieć miejsce wtedy w nocy ani czy
Dumbledore zamierza to powtórzyć – odpowiedział Vincent na zadane wcześniej przez Voldemorta pytanie.
Sabrine szturchnęła Doriana
pod stołem. Popatrzył na nią pytająco. W ułamku sekundy pojął, o co chodzi
dziewczynie. Momentalnie przeszło mu przez myśl, że to czyste szaleństwo, za
które oboje przypłacą życie, ale było już za późno. Czarnemu Panu nie umknęła
wymiana spojrzeń nowych członków Wewnętrznego Kręgu.
– Wiecie coś o tym – bardziej stwierdził, niż
zapytał.
Dorian bardzo chciał teraz
spojrzeć na Sabrine i upewnić się, czy na pewno chodziło jej o to, by podzielił
się z Czarnym Panem swoimi informacjami. Kolejne szturchnięcie utwierdziło go
jednak, że dobrze zinterpretował jej reakcje.
– Chodziło o transport
jakiegoś więźnia z Azkabanu. Nie wiem, o kogo dokładnie, ale został skazany na
pocałunek dementora. Prawdopodobnie bez procesu.
Wszyscy zebrani przenieśli
wzrok z niego na Czarnego Pana, czekając. Czarnoksiężnik natomiast siedział
sztywno na swoim tronie, obracając różdżkę w bladych, długich palcach. Gdyby
posiadał brwi, w tym momencie prawdopodobnie zmarszczyłby je.
– Zgłębienie sprawy owej
misji poleciłem jedynie członkom Wewnętrznego Kręgu. Skąd twój zapał, by
prowadzić śledztwo na własną rękę?
– Ciekawość, panie.
Voldemort wykrzywił usta w
szyderczym uśmiechu.
– Ponoć ciekawość to pierwszy
stopień do piekła. Bądź więc ostrożny, bo możesz tam trafić szybciej niż
przypuszczasz.
Groźba Voldemorta sprawiła,
że Dorian nieco zbladł. Natomiast w Sabrine zawrzała wściekłość, która na
chwilę przyćmiła strach.
– Ponoć ten, kto różdżką
wojuje, od różdżki ginie.
Wszyscy zebrani z
przerażeniem popatrzyli na dziewczynę. Niektórzy, w tym Bellatriks, wrzasnęli z
oburzeniem. Lestrange nawet wyszarpnęła z pokrowca swoją różdżkę, by dać
Sabrine nauczkę, jednak zaklęcie Czarnego Pana uprzedziło ją w tym. Ponownie rozległ się wrzask
Avady, jednak o wiele głośniejszy niż
wcześniej. W klątwie zawarta była cała wściekłość i nienawiść Voldemorta, co spowodowało
spotęgowanie jego mocy. W jednej chwili pożałowała, że w ogóle się odezwała.
Była pewna, że tym razem przesadziła i Voldemort ją zabije.
Ból był tak silny, że
Sabrine trzęsąc się, spadła z krzesła i uderzyła głową o kamienną posadzkę.
Zrobiło się jej ciemno przed oczami, a w głowie szumiało, co odrobinę
niwelowało działanie zaklęcia. Przez kilka cennych sekund nie czuła bólu,
jednak potem wrócił i uderzył w nią z impetem. Tym razem jeszcze gorszy.
Wściekłość Voldemorta rozrywała ją na strzępy, każda komórka w jej ciele
wydawała się płonąć. To nie był już jedynie Cruciatus, ale coś o wiele, wiele
gorszego.
Wrzeszczała, czując na sobie
działanie kolejnych klątw, które rzucał w nią Czarny Pan. W pewnym momencie jedna
z nich poderwała ją z ziemi i rzuciła o ścianę. W chwili zderzenia z nią Sabrine
poczuła twardy przedmiot w kieszeni, który wypadł z niej, kiedy dziewczyna
upadała z powrotem na posadzkę. Mimowolnie sięgnęła po niego i zacisnęła dłoń
na zimnym metalu. Przed oczami stanęły jej twarze Crucio i Imperio. Znowu ich
zawiodła. Znowu zawiodła swoich przyjaciół. Nie zdołała ich pomścić.
Zwijając się z bólu pod
kolejnym zaklęciem poczuła, jak medalion, który ściskała w dłoni, robi się
cieplejszy. Nie wiedziała, czy to z powodu bólu dostaje omamów, czy też na
prawdę zaczął emitować ciepło, jednak dodało jej to otuchy i przywołało
wspomnienie silnych ramion Imperio, którego uścisk potrafił uspokoić ją, nawet
w krytycznym momencie.
Nagle wszystko ustało.
Kaskada ciskanych w nią zaklęć zniknęła. Bolało ją cale ciało, ale było to
jedynie echo cierpienia, jakie czuła wcześniej. Z trudem otworzyła oczy, zdając
sobie sprawę, że dotąd zaciskała je z całej siły. Jej wzrok napotkał spojrzenie
Czarnego Pana. Zalała ją fala strachu, kiedy ujrzała jarzące się wściekłością
czerwone oczy Lorda Voldemorta. Ze zdumieniem jednak odkryła, że z każdą
sekundą stają się bardziej spokojne i przygaszone.
W tym samym momencie
Voldemort starał się pojąć, dlaczego w jednej chwili przeszła mu cała
wściekłości na dziewczynę. Było to bardzo dziwne uczucie. Jakby ktoś rzucił na
niego zaklęcie uspokajające. Wszystko zaczęło dziać się w zwolnionym tempie, a
świat został pozbawiony dźwięku.
Powoli rozejrzał się po
bladych z przerażenia twarzach swoich sług. Wydawali się tak samo
zdezorientowani jak on. Dostrzegł mrugającą szybko Bellatriks. Wyglądała, jakby
dopiero co ocknęła się z amoku. Był niemal pewny, że przed chwilą siłowała się
z Dorianem, który najwyraźniej próbował pomóc swojej przyjaciółce. Miał
rozcięty policzek i wyglądał jakby i on oberwał kilkoma zaklęciami
torturującymi.
Chwilę później Czarny Pan
otrząsnął się z tego dziwnego stanu. Wrócił dźwięk i wszystko poruszało się w
swoim zwyczajnym tempie. Oszołomiony tyloma nagłymi zmianami oparł się pokusie
opadnięcia na swój tron. Nie mógł pokazać słabości w obecności swoich sług.
– Wynocha – wysyczał.
Żaden śmierciożerca nie
odezwał się ani słowem, tylko pospiesznie umknęli przed swoim panem. Nawet Bellatriks
zrozumiała, że nie jest bezpiecznie przebywać ze swym panem w jednym miejscu i
skierowała się do drzwi, mimochodem rzucając Voldemortowi badawcze spojrzenie,
którego nie zauważył. Był bowiem zajęty wpatrywaniem się w zielone oczy
Sabrine, które dwie minuty wcześniej ,na jedną krótką chwilę, stały się
błękitne i świecące.
Przerażony Dorian czym
prędzej podbiegł do oszołomionej Sabrine i pomógł jej wstać z ziemi. Nie
zważając na jej słabe jęki, wyprowadził ją z pomieszczenia, niemal wlokąc za
sobą. Dopóki drzwi pomieszczenia nie zatrzasnęły się za nimi, czuł na sobie
czerwone spojrzenie swojego pana.
***
Krzyki więźnia dobiegające z
najwyższego piętra Azkabanu w końcu ucichły. Wycieńczony i zrozpaczony leżał
bezwiednie na środku niewielkiej celi, czując wokół aurę zlatujących się
dementorów. Na reszcie strażnicy więzienia mogli się do niego zbliżyć, co
chętnie wykorzystywali. Po srebrzystym wężu bowiem pozostała jedynie
rozpływająca się poświata.
---
Strasznie mi głupio, że musieliście tak długo czekać na te rozdział. Jeszcze raz bardzo Was za to przepraszam. Chciałam go dodać wczoraj z okazji premiery Harry'ego Pottera i przeklętego dziecka, ale niestety nie wyrobiłam się.
No właśnie, apropos kolejnej części serii... Wiem, że pewnie już macie dość tego tematu, ale i tak czuję potrzebę wyrażenia swojej opinii. Powiem krótko. Dla mnie HP skończył się na 7 części, a Przeklęte dziecko to jedynie dodatek. Można go podsumować jednym zdaniem: Fajny, chociaż czytałam lepsze fanfiki.
Zaktualizowałam zakładkę "Bohaterowie", nadałam jej zupełnie inną formę i na razie wstawiłam "opisy" 4 postaci, ale już niedługo pojawią się kolejne. Gorąco zachęcam do zapoznania się ze zmianami i oczywiście wyrażenia swojego zdania na ich temat.
Dodałam też (w sumie już dawno ;P) ankietę. Bardzo proszę o oddawanie w niej głosów, ponieważ zależy mi na tym, by wiedzieć, ile mniej więcej osób mnie czyta. Ankieta znajduje się w prawej kolumnie, pod obserwatorami.
Jak zwykle proszę o komentarze i życzę miłej lektury :)
Wasza E.M.S.