Voldemort był zawiedziony. Mówiono mu, że Sabrine Grich jest niesamowicie utalentowaną czarownicą. Sam odniósł takie wrażenie przy ich pierwszym spotkaniu. Wykazała się wtedy zimną krwią oraz uporem. Mężczyźni atakowali ją, a ona, mimo znikomych szans na wygraną, nie poddawała się. Szczególnie zaintrygowała go jej zdolność używania magii bezróżdżkowej.
Dziewczyna
wykazała się również dużą odwagą. Kiedy stanęła z nim twarzą w twarz, nie bała
się go. Wręcz przeciwnie. Patrzyła na niego twardo, jakby był zwyczajnym
czarodziejem. A przecież nie było bardziej niezwykłego od niego.
Mimo
wszystko bez jego interwencji – zginęłaby.
Nie podobała
mu się hardość dziewczyny w stosunku do niego. Za priorytet przyjął więc, zrobienie
z niej posłusznej sługi. Tu też spotkał go zawód. Liczył na zabawę. Sądził, że
dziewczyna tak łatwo mu nie ulegnie. Pomylił się. Wystarczyło, że na jej oczach
torturował, a następnie zabił podrzędną czarownicę, a ona przy kolejnym
spotkaniu, na ceremonii naznaczenia, trzęsła się ze strachu i posłusznie
spełniała jego rozkazy. Nie odezwała się ani wtedy, gdy kazał torturować jej
swoją przyjaciółkę, ani kiedy ukarał ją Cruciatusem. Jej arogancja i pewność
siebie wyparowały.
Czy w
związku z powyższym on i Bright aby nie przeceniali panny Grich?
Myślami
wrócił do rozmowy ze śmierciożercami.
Przechadzał
się po gabinecie, kiedy usłyszał pukanie. Rzucił krótkie, zimne ,,wejść” i w
drzwiach niepewnie stanęła lekko zaniepokojona kobieta.
– Wzywałeś
mnie, panie – szepnęła, pochylając głowę w służalczym geście.
– Owszem.
Ruchem ręki
kazał jej usiąść. Sam kontynuował wędrówkę po gabinecie. Wyraźnie wyczuwał
strach kobiety. Nie wiedziała, po co została wezwana, a przeciągająca się cisza
pogłębiała jedynie jej niepokój. Czyżby zrobiła coś źle? Czy w czymkolwiek
nieświadomie zawiodła swego pana i mistrza?
Czarny Pan
zdawał się zapomnieć o jej obecności. W głębokim zamyśleniu chodził, bawiąc się
jednocześnie różdżką.
Ponownie
ktoś zapukał. Tym razem w drzwiach pojawiło się trzech mężczyzn. Belatriks
rozpoznała w nich Averego, Notta i Lucjusza Malfoya - narzeczonego swojej
siostry. Cała trójka należała do Wewnętrznego Kręgu.
Nowo
przybyli również nie wiedzieli, po co zostali wezwani. Jednak Czarny Pan nie
trzymał ich długo w niepewności. Przemówił chwilę później, gdy tylko drzwi
zamknęły się po raz trzeci i na niewygodnym krześle zasiadła ostania wezwana
osoba - Dorian Bright.
– Wezwałem
was, gdyż potrzebuje… rady.
Zaskoczeni
śmierciożercy popatrzyli po sobie. Ich pan potrzebował rady? Od nich? Voldemort
nie wierzył, że kiedykolwiek będzie zmuszony do czegoś takiego. On,
najpotężniejszy czarnoksiężnik, jaki chodził po tym świecie, musiał zniżyć się
do poziomu swoich sług i prosić ich o radę. Nie, nie radę. Informację. I nie prosić.
Żądać.
– Szukam
kogoś zdolnego, inteligentnego i potrafiącego obronić siebie i innych.
Czarny Pan
dostrzegł blask w oczach Belatrix. Kobieta otwierała już usta, zapewne by
zgłosić swoją kandydaturę, jednak on był szybszy.
– I nie może
to być śmierciożerca – dodał, z satysfakcją przyglądając się zawiedzionej i
nieco smutnej minie Lestrange. – Potrzebuje kogoś cieszącego się zaufaniem
społeczeństwa.
Zamyślili
się. Nie było łatwo znaleźć kogoś takiego. Zazwyczaj tacy ludzie stronili od
nich. Ponadto nawet gdyby znali odpowiednią osobę, przeciągnięcie jej na ich
stronę byłoby bardzo trudne, o ile nie niemożliwe. Wszyscy odnieśli słuszne
wrażenie, że ich pan szuka lojalnego człowieka. W związku z tym nie mogła to
być pierwsza lepsza utalentowana czarownica bądź czarodziej. Potrzebny był
ktoś, kto dobrowolnie się do nich dołączy.
– Do tego
opisu pasują mi Niewybaczalni.
Czarny Pan
posłał Brightowi pytające spojrzenie. Natomiast Belatriks prychnęła lekceważąco.
– Te
dzieciaki?
Tym razem
prychnął Dorian.
– Te dzieciaki
znają więcej zaklęć od ciebie.
– Czyżby? – Ton głosu kobiety podniósł się o oktawę, a w jej ręce pojawiła się różdżka.
Czarny Pan
zirytowany, że został pominięty w rozmowie, natychmiast dał upust swojemu
niezadowoleniu.
– Może ktoś
łaskawie oświeci mnie, o kim mowa? – syknął.
Przestraszeni
śmierciożercy natychmiast się zrehabilitowali. Jednak wrogie nastroje
pozostały.
–
Niewybaczalni to trójka przyjaciół… – pośpieszyła z wyjaśnieniami kobieta, ale
Bright jej przerwał.
– W
Hogwarcie byli prawdziwą legendą. Wzbudzali postrach i szacunek nawet u
nauczycieli. Już wtedy wyróżniali się ponadprzeciętnymi zdolnościami
magicznymi.
– Żałosne
bachory pałętały się po całym zamku. Popisywali się...
– Nazwiska,
Bella. Interesują mnie nazwiska – przerwał jej ostro Czarny Pan.
Lestrange
popatrzyła na pozostałych pytająco. Kiedy nie otrzymała od nich pomocy,
ponownie zwróciła twarz ku swojemu panu.
– Wszyscy
używali ich przezwisk – powiedziała przepraszająco. – Ale jedna z nich była
córką śmierciożerców.
– Pain! Doloris...Dorin...
– Malfoy zmarszczył czoło, próbując sobie przypomnieć imię dziewczyny.
Avery
poruszył się niepewnie. Nie uszło to uwadze Lorda Voldemorta.
– Avery?
Mężczyzna
chrząknął. Obecność Czarnego Pana zawsze go onieśmielała. Strach, który czuł do
tego czarnoksiężnika, plątał mu język i sprawiał, że dostawał gęsiej skórki.
Jednak zebrał się na odwagę i lekko drżącym głosem powiedział:
– Obawiam
się, że oni są… nieosiągalni.
Czuł się
bardzo niezręcznie, kiedy wszystkie pary oczu, a szczególnie ta czerwona,
zwróciła się ku niemu. Zaczął żałować swojej chwilowej odwagi, która zresztą
opuściła go z momentem wypowiedzenia pierwszego słowa.
Czarny Pan
obrócił różdżkę w dłoni, ponaglającym gestem swojego sługę. Avery nie spuszczał
magicznego patyka z oczu.
– Córka
Painów nie żyje. Ponoć ją i chłopaka, który też należał do Niewybaczalnych, zamordowano kilka tygodni temu. Prorok pisał o ataku śmierciożerców.
Spotkanie
miało miejsce miesiąc temu. Gdy tylko się zakończyło, wezwał do siebie Painów.
Potwierdzili jego obawy. Dwójka Niewybaczalnych nie żyła. Została jednak
trzecia, podobno najbardziej utalentowana z nich wszystkich.
Niestety nie
udało mu się zdobyć od małżeństwa nazwiska dziewczyny. Kobieta dostała ataku
histerii, a jej mąż był zbyt przerażony i zajęty chronieniem żony, by stanowić
dla Czarnego Pana pożytek. Na szczęście
nie musiał szukać jej po omacku. Już następnego dnia Dorian Bright przyniósł mu
adres dziewczyny. Wydawał się znać ją doskonale. Jednak nawet on nie mógł
przypomnieć sobie jej nazwiska, co zdenerwowało czarnoksiężnika. Niemożliwym
zdawało mu się, że nikt nie pamięta tak ważnej i podstawowej informacji.
Jego
zdziwienie było ogromne, kiedy szukaną dziewczyną okazała się córka Ministra
Spraw Wewnętrznych. W tamtym momencie zaczął szczerze wątpić w swój plan.
Painowie na samym początku zapewnili go, że Sabrine nie wierzy w wersję śmierci
przyjaciół podaną przez gazety. Z nie do końca wiadomych przyczyń obwiniała za
wszystko Dumbledore'a.
Ponadto
Grichowie znani byli ze swojego oddania Albusowi. Ich syn działał w Zakonie
Feniksa. Zarówno on, jak i jego najstarsza siostra, pracowali w ministerstwie
jako aurorzy. Zapewne Sabrine będzie chciała iść w ślady rodziców i rodzeństwa.
Chociaż śmierciożercy zapewniali, że jest zupełnie inna niż cała reszta
rodziny.
Z opowieści
osób, które znały ją i jej zmarłych przyjaciół osobiście wynikało, że
dziewczyna jest dumna, bezczelna i arogancka. Ale tak pamiętali ją niektórzy.
Inni mieli zupełnie odmienne wspomnienia. Opowiadali o radosnej, pełnej życia
nastolatce, skorej do pomocy i niezwykle oddanej przyjaciołom.
Voldemort
nie umiał jej zrozumieć, co niezwykle go irytowało. Zazwyczaj wiedział
wszystko, jednak tym razem panna Grich stanowiła dla niego nie lada zagadkę.
Raz wydawała się waleczna, odważna, wręcz potężna. Po chwili jednak była
posłuszną, pokorną i przerażoną sługą. To nie miało żadnego sensu.
~*~
Padało.
Wszyscy przemokli do suchej nitki. Jedyne czego pragnęli to znaleźć się w
ciepłych, przytulnych domach. Jednak nie było im to dane. Mieli misję, którą
musieli wykonać, jeżeli nie chcieli rozgniewać swojego pana.
Sabrine była
wściekła. Dosyć, że należała do sług Voldemorta i spełniać jego zachcianki, to
na dodatek musiała słuchać rozkazów członków Wewnętrznego Kręgu. Jej
buntownicza natura przeszkadzała w pełnieniu służby. Już dwa razy była bliska
otrzymania Cruciatusa za niesubordynację. Oczywiście nie miała zamiaru pozwolić
się torturować. Śmierciożerca, który ośmieliłby się podnieść na nią rękę,
gorzko by tego pożałował.
Usłyszeli
kroki. Przez opuszczoną ulicę szła drobna postać. Twarz miała zasłoniętą
kapturem, a w dłoni trzymała różdżkę. Po chwili z bocznych uliczek
nadeszły kolejne, tym razem lepiej zbudowane. Było ich około tuzina. Szli w
milczeniu. Wszyscy trzymali magiczne patyki w gotowości, jakby spodziewali się
w każdej chwili ataku.
Gdzieś w
oddali zagrzmiało, na co Sabrine skrzywiła się. Chciała już wracać. Miała dość
uganiania się w środku nocy za mało interesującymi ludźmi. Coś jednak
przykuło jej uwagę. Światło latarni oświetliło przechodzących ulicą. Na czele
grupki szedł młody, tylko trochę od niej
młodszy, mężczyzna, którego znała z Hogwartu. Nosił okrągłe okulary, a spod
kaptura wystawała mu niesforna czupryna.
James
Potter.
Nagle ci
mało interesujący ludzie stali się bardziej interesujący. Jeżeli wśród nich znajdował się Potter, istniało duże
prawdopodobieństwo, że należeli do Zakonu Feniksa.
– Grich! Co
ty wyprawiasz? Wracaj tu – syknął Vincent Jonses za oddalającą się dziewczyną.
Vincent
należał do Wewnętrznego Kręgu i dowodził tą misją, w związku z czym powinna wypełniać jego rozkazy, ale niewiele ją to
interesowało. Obecnie liczyli się dla niej tylko tajemniczy przechodnie.
Bezszelestnie
podążała za nimi. Pozostali śmierciożercy nie ruszyli się z miejsc. Dostali
dokładne instrukcje od Czarnego Pana. Mieli ukryć się na rogu ulicy Gutsona i
obserwować. Interesowało ich kto, ilu i o której będzie przechodzić przez
ulicę. Pod żadnym pozorem nie wolno było im zbliżać się do przechodniów. A tym
bardziej za nimi iść.
– Czarny Pan
będzie zły – mruknął Jonses, ale nie próbował więcej zatrzymać dziewczyny.
Jeżeli była
na tyle głupia, by nie słuchać rozkazów, musiała liczyć się z konsekwencjami.
Sabrine nie
myślała jednak o tym. Podążała śladem Pottera i jego towarzyszy. Zżerała ją
ciekawość. Dokąd szli? I przede wszystkim: po co?
Stanęli przy
koszu na śmieci, rozglądając się uważnie. Jeden z nich zapalił różdżkę i
zajrzał do śmietnika. Po chwili wydobył z niego stary but. Pozostali otoczyli
go. Sabrine z
niekłamanym zaciekawieniem oglądała ich poczynania, ukryta w cieniu zza
rozłożystym drzewem. Potter popatrzył na zegarek i skinął głową. Wszyscy, jak na
komendę, złapali śmiecia i… zniknęli.
Świstoklik.
Usłyszała
kroki. Błyskawicznie obróciła się i wycelowała różdżka w zaskoczonego Jonsesa.
– Do reszty
cię powaliło? – warknął. – Co ty wyprawiasz?
Jego twarz
była czerwona z gniewu, a oczy lśniły dziwnym blaskiem. Sabrine wzruszyła
ramionami i opuściła magiczny patyk. W ciszy
wrócili na miejsce obserwacji, jednak to, co tam zastali, zmroziło im krew w
żyłach. Czterech ich kolegów leżało nieprzytomnych na ziemi. Nad nimi górowała
sylwetka Czarnego Pana, który patrzył prosto na nich. W jego czerwonych oczach
lśniła prawdziwa furia.
~*~
Rozdzierający
wrzask w końcu ucichł. Sabrine skuliła się na podłodze. Całe jej ciało wołało o
pomoc, gardło miała zdarte od krzyku, a policzki mokre od łez.
Voldemort
nie słuchał wyjaśnień. Ukarał ją i Vincenta tak samo surowo. Od godziny prawie
cały czas była pod Cruciatusem. Jonsesowi dopisało większe szczęście i stracił
przytomność dwadzieścia minut wcześniej. Zapewne gdyby nie jego przydatność i,
wyłączając ostatnią akcję, niezawodność już dawno byłby martwy.
– Przestań!
– wrzasnęła, widząc, że Voldemort szykuje się do rzucenia kolejnego uroku. –
Skąd miałam wiedzieć, że to postęp?! Że Potter to tylko przykrywka?!
– Nie miałaś
wiedzieć! – ryknął Czarny Pan. – Miałaś wykonywać moje rozkazy! Crucio!
Fala bólu po
raz kolejny przeszła przez jej ciało. Pragnęła w tym momencie zemdleć albo
umrzeć. Akurat to było jej zupełnie obojętne.
Vodemort
jednak nie zamierzał tak szybko się jej pozbyć. To, co powstrzymało go od
natychmiastowego zabójstwa dziewczyny, to chęć poznęcania się nad nią kilka dni.
Przez tą bezczelną, nieposłuszną dziewuchę jego plan legł w gruzach. Tej nocy
na obserwowanej ulicy miało się dziać coś ważnego. Coś, od czego członkowie
Zakonu mieli odwieść jego śmierciożerców. Zanim ci, którzy pozostali na straży
zostali unieszkodliwieni przez ludzi Dumbledore'a, zdążyli jedynie go wezwać.
Jego pojawienie się przeszkodziło w realizacji przedsięwzięcia, co stanowiło
niewielką pociechę. Teraz musieli zaczynać od nowa.
Odesłał
półżywą dziewczynę do lochów. Teraz powinien się uspokoić i obmyślić plan
działania.
~*~
Otworzyła
oczy. Wszystko bolało ją niemiłosiernie. Nie miała pojęcia, gdzie ani jak
długo przebywa,a jedyne, co widziała, to ciemność.
– I co?
Nadal podoba ci się bycie śmierciożercą?
Podskoczyła
słysząc głos Leny. Syknęła przy tym z bólu. Jednocześnie poczuła jednak ulgę.
Jeszcze jej nie zabili. Miała, więc szansę ją uratować.
–
Śmierciożerstwo nigdy mi się nie podobało.
Lena
obrzuciła ją sceptycznym spojrzeniem. Nadal było przepełnione nienawiścią i
żalem, jednak tym razem zawierało coś jeszcze. Sabrine miała wrażenie, że dawna
koleżanka cieszy się z jej nieszczęścia.
–
Oczywiście. Dlatego się do niego dołączyłaś.
– Nie mam zamiaru
ci się tłumaczyć. Trzeba cię stąd wydostać.
Lena
prychnęła.
– Doris...
– Zamknij
się! Nie masz prawa o niej mówić!
Czarnowłosa
dysponowała potężną mocą, ale Lena była przekonana, że tym razem przeceniła
swoje siły. Jeszcze nikt nie uciekł z więzienia Czarnego Pana. Im też się nie
uda. Zginą tu obie, wpierw cierpiący katusze.
Sabrine
wiedziała, o czym myśli młodsza koleżanka. Miała to wypisane na twarzy, ale nie
zamierzała się nią przejmować. Z wielkim trudem podniosła się z brudnej
podłogi i sięgnęła do paska spodni, gdzie zazwyczaj nosiła różdżkę. Tym razem
jej tam nie było. A przynajmniej tak sądziła Lena. Jak się po chwili okazało -
błędnie.
Sabrine
mruknęła pod nosem zaklęcie i w jej dłoni pojawił się magiczny patyk. Kiedy
dostrzegła Voldemorta, jedyne, na co starczyło jej czasu, to rzucenie na różdżkę
zaklęcia kamuflującego i schowanie jej. Na szczęście był tak wściekły, że nawet
tego nie zauważył. Chociaż pojęcie szczęścia w tym przypadku było raczej
względne.
– Co ty
chcesz zrobić?
Lena
wytrzeszczała na nią swoje wielkie, sarnie oczy. Zignorowała ją i ból całego
ciała i podeszła do ściany. Położyła na niej dłoń. Dwór
otaczała potężna magiczna bariera. Czuła ogrom jej magii w murach rezydencji. Nie
miała szans przebić się przez coś takiego.
Rzuciła na
celę zaklęcie wyciszające i wycelowała w drzwi. Lena z rosnącym przerażeniem
patrzyła, jak jej usta wypowiadają formułę zaklęcia bombardującego. Z różdżki
wystrzelił niebieski pocisk, zamieniając drzwi w kupkę desek i drzazg.
– Oszalałaś
– pisnęła.
– Już dawno.
Sabrine
musiała szarpnąć i siłą wyrzucić ją z lochu. Przerażenie chwilowo odebrało
młodszej z kobiet zdolność ruchu i logicznego myślenia. Na ich szczęście korytarz okazał się
pusty. Panującą wokół ciszę zakłócały jedynie jęki i lamenty więźniów. Słysząc je, po plecach Sabrine przebiegł dreszcz przerażenia.W powietrzu wisiała obietnica
śmierci i cierpienia.
Czarownica pociągnęła zesztywniałą Lenę w stronę wyjścia. Musiała jak najszybciej opuścić
to miejsce. Wbiegła po
schodach, niemal ciągnąc za sobą bladą jak śmierć dziewczynę. Miała nadzieję,
że jej towarzyszka nie zemdleje i nie będzie musiała jej nieść.
– Lena! – Dziewczyna popatrzyła na nią nieprzytomnym wzrokiem. – Jak tylko otworzę drzwi,
od razu pobiegniesz w lewo. Tam znajduje się wyjście. Musisz uciec do lasu. Jak
poczu... – ucichła, widząc jeszcze większe przerażenie malujące się na twarzy
towarzyszki.
Z policzków
Leny odpłynęły resztki krwi, a oczy powiększyły się jeszcze bardziej.
Zrozpaczone spojrzenie utkwiła w czymś, co znajdowało się za plecami Sabrine.
– Ona
zwariowała – powiedziała na skraju załamania. – Chce uciec Czarnemu Panu. – Po tych słowach wybuchła
histerycznym śmiechem, po czym… zemdlała.
Sabrine z
trudem utrzymała przelewające się przez ręce ciało byłej przyjaciółki.
Popatrzyła w stronę drzwi i zamarła. Stała w nich wysoka postać. Na twarzy
mężczyzny malowało się niedowierzanie. Czarnymi jak węgiel oczami patrzył od
jednej do drugiej, zastanawiając się, jak udało się im, do diabła, opuścić celę.
Czarnowłosa
puściła zwiotczałe ciało Leny. Potrzebowała swobody ruchu. Nie mogła walczyć z
napastnikiem i jednocześnie ją podtrzymywać. Jedanak wredny
głosik w jej głowie uważał inaczej i natychmiast zganił ją za taką niedelikatność, jednak bez trudu zignorowała go. Miała poważniejsze zmartwienia na głowie.
– Kim
jesteś? – spytała, celując w mężczyznę.
Był młody.
Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści pięć lat. Biła od niego pewność siebie i
potęga, a w oczach malowało się okrucieństwo. Jego twarz nie wyrażała
już zdziwienia, ale bezgraniczną furię.
– Twoim
panem! – ryknął.
W jego dłoni
nagle zmaterializowała się różdżka. Rzucił w jej stronę klątwę, którą cudem
udało jej się odbić. Jednak nie zdołała utrzymać równowagi i sturlała się po
schodach. Uderzyła w zimną posadzkę lochu i jęknęła z bólu. Całe jej
ciało przypomniało o niedawnych torturach i nowych obrażeniach.
Kątem oka
dostrzegła kolejny błysk światła. Poderwała się z miejsca, jednocześnie
kontratakując. Sekundę później w jej stronę poleciała seria klątw. Do
osłonięcia się użyła tego samego zaklęcia, co kilka dni wcześniej Voldemort.
Metr od niej wyrosła bariera ognia, pochłaniając pociski nieznajomego.
Zrewanżowała
się podobną kaskadą zaklęć. Mężczyzna wydawał się jeszcze bardziej
zdenerwowany. Na domiar złego nie było po nim widać żadnych śladów zmęczenia.
Natomiast Sabrine była wykończona. Zniwelowanie siły kolejnej klątwy kosztowało
ją wiele energii. Z coraz większym trudem utrzymywała się na nogach.
– Tom!
Przestań!
Drobna
postać rzuciła się na napastnika Sabrine. Zaskoczony mężczyzna machnął ręką i
pocisk skierowany w stronę czarnowłosej pomknął w kierunku jednej z cel. Na
szczęście nikogo w niej nie więziono.
– Co ty
wyprawiasz?!
Drobna
postać natychmiast od niego odskoczyła i wtuliła się w ścianę. Wyglądała, jakby
miała ochotę w nią wsiąknąć. Sabrine z zaskoczeniem stwierdziła, że to ta sama
dziewczyna, której pomogła w Hogsmeade.
Dobro
zawsze wraca – usłyszała irytujący głos przyjaciółki.
Szkoda, że
to dobro trzęsie się ze strachu jak galareta – odpowiedziała mu z przekąsem.
– Wracaj do
siebie – wysyczał, celując w przerażoną dziewczynę.
– Nie! – Jej
krzyk bardziej przypominał płaczliwy pisk niż okrzyk protestu. – Ona… ona mi
pomogła…
Mężczyzna
powoli podszedł do przerażonej dziewczyny. Górował nad nią. Wywoływał tym u
niej jeszcze większy lęk.
– W czym? –
syknął.
Zimny ton
głosu, okrutne spojrzenie, arogancja i pewność siebie…
– Voldemort!
– krzyknęła z niedowierzaniem, nim zdążyła ugryźć się w język.
Czarnoksiężnik
popatrzył na nią z gniewem. W oczach pojawił się czerwony blask, który zmroził
jej krew w żyłach. To naprawdę on.
– Dla ciebie
Czarny Pan – warknął.
Nagle
poczuła paraliżujący ból na lewym przedramieniu. W bardzo sugestywny sposób
przypominał, kto tu jest panem, ale ona nie dała po
sobie poznać, że cierpi, choć tak naprawdę nie było miejsca na jej ciele, które by
ją nie bolało. Zacisnęła zęby i posłała mu mordercze spojrzenie. Ponownie
zaimponowała mu odwagą. I jeszcze bardziej wyprowadziła z równowagi.
–
Zaatakowali mnie w Hogsmeade! Ona mnie obroniła!
Oboje
popatrzyli na nią jednocześnie. Po jej bladych policzkach płynęły łzy. Prócz
strachu w jej oczach można było dostrzec wstyd.
– Coś ty
powiedziała? – Voldemort znowu do niej podszedł.
Zacisnęła
usta w wąską kreskę. Wiedziała, że jeżeli się odezwie, nie powstrzyma płaczu, a
to mogło doprowadzić go na skraj wytrzymałości. I tak ledwo tolerował jej
obecność w tym domu. Po co dawać mu dodatkowe powody, żeby się jej pozbyć?
Jednak nie
umiała podkulić ogona i uciec. Nie tym razem. Czarnowłosa pomogła jej, niczego
nie żądając w zamian. Nie potrafiła jej teraz zostawić na pastwę Czarnego Pana.
– Wszystko
ci powiem – zaszlochała i spuściła głowę.
Nie mogła
dłużej znieść jego spojrzenia, w którym było tyle gniewu i pogardy.
– Do swojego
pokoju – wycedził.
Otworzyła
usta, żeby zaprotestować, ale mężczyzna ją uprzedził.
– Jeżeli mi
się sprzeciwisz, zabije je.
Nie patrząc
w stronę kobiet, rzuciła się do drzwi. Zatrzasnęła je za sobą z hukiem i
pognała do swojej sypialni. Voldemort
natomiast skierował kroki w stronę Sabrine.
– Zabij ją –
padł zimny rozkaz.
Czarnowłosa
wytrzeszczyła na niego oczy. Kogo miała zabić?
Jej
spojrzenie padło na nieprzytomną Lenę i już wiedziała.
Nie możesz!
Znowu ten
irytujący głosik. Tym razem nie zignorowała go. Miał racje. Nie mogła. Mimo że
nie miała już ani serca, ani sumienia.
– Nie.
Przez chwilę
stali w ciszy, mierząc się wzrokiem. Nie rozumiał jej. Po co się do niego
przyłączyła, skoro bała się Zaklęć Niewybaczalnych? Nie miał
pojęcia, że Sabrine nienawidziła tych klątw. Nie ze strachu czy dobrego serca.
Nie stosowała ich z zupełnie innego powodu. Nie chciała torturować Leny nie z
przyjaźni, ale dlatego, że właścicielka wkurzającego głosiku w jej głowie nigdy
by na to nie pozwoliła. Dlatego pierwszy Cruciatus jej nie wyszedł.
Czuła wstręt
przed zabiciem Leny, bo nie chciała być taka jak postrzegał ją Dumbledore.
Pragnęła udowodnić mu, że się myli. Chciała pokazać, że to on, a nie ona, był
potworem.
Jednak by to
osiągnąć musiała żyć. A droga do przeżycia prowadziła przez zabójstwo Leny.
Wróciły do
niej wspomnienia sprzed kilku dni.
Dzień po tym, jak zostawiła Czarnego Pana w parku, zjawił się po nią śmierciożerca. Na szczęście znajdowali się na zupełnym bezludziu, więc uniknęli ciekawskich oczu. Nie wiedziała, kim był, ponieważ jego twarz skrywała maska. Miała jednak nieodparte wrażenie, że zna tego człowieka.
Dzień po tym, jak zostawiła Czarnego Pana w parku, zjawił się po nią śmierciożerca. Na szczęście znajdowali się na zupełnym bezludziu, więc uniknęli ciekawskich oczu. Nie wiedziała, kim był, ponieważ jego twarz skrywała maska. Miała jednak nieodparte wrażenie, że zna tego człowieka.
Teleportował
się z nią do pobliskich ruin. Pierwsze, co do niej dotarło, gdy szum w uszach
minął, to przeraźliwy krzyk. Obróciła głowę w stronę źródła wrzaski i dostrzegła
parę czerwonych oczu wpatrującą się w nią.
Sabrine
popatrzyła w dół i dostrzegła wijącą się u jego stóp kobietę. Płakała i
krzyczała z bólu, błagając o litość. Dziewczyna ze zdziwieniem odkryła, że zna
torturowaną. Nazywała się Sybilla Janson i mieszkała kilka domów od jej
rodziców. Wszyscy znali ją z jej obsesji na punkcie Belatriks Lastrange. Służąca
Voldemorta zabiła jej męża i dwuletnią córeczkę i od tej pory jedyna rzecz,
która trzymała ją przy życiu, to chęć zemsty.
Jest taka
podobna do mnie – przemknęło jej przez myśl.
Czarny Pan
przypatrywał jej się z uwagą. Nie rozumiał, dlaczego zamiast paść przed nim na
kolana, stała zamyślona i wpatrzona w torturowaną przez niego kobietę. Nie znał
swojej ofiary. Spotkał ją włóczącą się po ruinach i postanowił się zabawić, czekając na Grich.
Może był to ktoś ważny dla niej? Nie, raczej nie. Gdyby tak było, nie stałaby tak spokojnie,
tylko próbowała go powstrzymać.
Kolejną
irytującą rzeczą w tej dziewczynie była jej zdolność oklumencji. Nie potrafił
przebić się przez jej osłonę i zajrzeć do umysłu. Do tej pory jedyną osobą,
która potrafiła ukryć przed nim myśli, był Albus Dumbledore.
– Znasz ją?
– spytał.
Postanowił
nie poruszać na razie tematu jej karygodnego zachowania ubiegłego dnia. Nie
miał zamiaru jednak pozostawić tego bez konsekwencji.
– Sąsiadka
moich rodziców – odpowiedziała lakonicznie.
Miała
ogromną nadzieję, że Voldemort nie zrobi kobiecie dużej krzywdy. Gdyby ktoś zabił ją
samą zanim zemściłaby się na…
W tym samym
momencie zielone światło uderzyło w szamocząca się kobietę. Zamarła natychmiast
i już więcej nie poruszyła.
Sabrine
spojrzała na trupa z niedowierzaniem. Po chwili dotarło do niej, czego była
świadkiem. Bezceremonialnie zabił kobietę, której prawdopodobnie nawet nie znał. Kobietę, która nie zdążyła pomścić swojej
rodziny. Dopiero wtedy w
pełni dotarło do niej, co zrobiła. Dobrowolnie oddała się w służbę potworowi.
Mógł ja zabić w każdej chwili za najmniejsze głupstwo albo dla czystej
rozrywki, tym samym i ją pozbawiając szansy zemsty. Uśwadomiwszy sobie to, poczuła jak w jej sercu narodził się strach. Nie bała się śmierci. O tej akurat
marzyła od chwili, w której dowiedziała się, że jej przyjaciele byli martwi.
Przerażała ją jednak myśl, że Voldemort uderzy w nią Avadą Kedavrą zanim zdąży ich pomścić.
Zanim zemści się na Dumbledorze.
Od tamtej
chwili sam widok Voldemorta napawał ją lękiem.
Podczas
kolejnych spotkań z Czarnym Panem, dzięki temu wspomnieniu, udało jej się pokonać swoją dumę, jednak
dawała ona o sobie znać. Za przykład może służyć dzisiejsze pyskowanie Czarnemu
Panu podczas tortur. Właściwie zastanawiała się, dlaczego jeszcze żyje.
– Masz
ostatnią szansę. Zrób to, a zapomnę o wszystkim. – Z rozmyśleń wyrwał ją głos, w
którym było słychać tłumioną furię.
Rusz głową!
W końcu nie za ładne oczy trafiłaś do Slytherinu!
Irytujący
głosik miał racje. Trafiła do Domu Węża, bo Tiara odkryła w niej ogromne
pokłady przebiegłości. Czas je z nich skorzystać.
– Nie zabiję
kogoś, kto nie może się bronić. Mam honor.
Starała się
ukryć w swoim głosie strach. Prawie jej się to udało, jednak Voldemort nie dał
się zwieźć. Widział jej oczy. One nie kłamały. Dziewczyna umierała z
przerażenia.
– Obudź ją –
rozkazał.
Zbliżyła się
do Leny powoli. Wiedziała już, co musi zrobić.
W połowie
drogi przełożyła różdżkę z prawej dłoni do lewej i z powrotem. Wziął to za
objaw zdenerwowania. Stała do Czarnego Pana tyłem, więc nie mógł widzieć, jak
jej usta poruszają się bezgłośnie. Zaklęcie było bezbarwne, a ilość mocy do
niego tak mała, że niemal niezauważalna. Nie mógł nawet przypuszczać, że go
użyła.
Pochyliła
się nad nieprzytomną koleżanką i rzuciła zaklęcie cucące. Nie podziałało.
Zmarszczyła brwi i spróbowała ponownie. I tym razem bez rezultatu.
– Excitatio!
– warknął.
Nie
podziałało.
– Musi być
wycieńczona – mruknął sam do siebie.
Chwilę
rozważał, co powinien zrobić. Mógł mimo wszystko kazać wykonać rozkaz. Gdyby
nie posłuchała, natychmiast by ją zabił. Znalezienie kogoś na jej miejscu
zajęłoby mu trochę czasu, ale on miał przed sobą całą wieczność. Czymże jest
kilka tygodni wobec tego? Z drugiej jednak strony Sabrine pomogła Cornelii, co
potwierdziło, że nadaje się do zadania, które dla niej wyznaczył. Ponadto,
gdyby okazał jej teraz łaskę, zdobyłby minimum jej lojalności. Potrzebował
tego, jeżeli chciał, by jego plan się udał.
– Kiedy się
obudzi, wykonasz mój rozkaz – rzekł w końcu.
Skinęła
głową.
– Wynocha.
Ruszyła do
drzwi. Poczuła, jak jej usta układają się w tryumfujący uśmiech. Voldemort mógł
sobie czekać na przebudzenie Leny w nieskończoność. Tylko ona wiedziała, że
dziewczyna jest pod zaklęciem wywołującym śpiączkę. I z nikim nie zamierzała
dzielić się tą wiedzą, co oznaczało, że tylko ona może ją obudzić.
~*~
Pani Pain
poderwała się z łóżka cała zlana potem. Jej mąż popatrzył na nią z rozpaczą.
Już jakiś czas temu zbudziły go krzyki żony. Próbowała wyrwać ją ze szponów
złego snu, ale aż do teraz bez rezultatu.
Przerażona
kobieta popatrzyła na niego nieobecnym wzrokiem. Jej policzki były mokre od
łez. Znowu śnił jej się koszmar; ten sam, który nawiedzał ją odkąd dostali
informację o śmierci córki. Dowiedzieli się o niej trzy miesiące temu w
możliwie najgorszy sposób. Z gazet.
Pan Pain
przytulił roztrzęsioną kobietę. Sam bardzo przeżył utratę dziecka. Dziewczyna
była jego oczkiem w głowie. Jednak jeszcze bardziej niż śmierć córki bolała go
udręka ukochanej kobiety. Najgorsze
było jednak to, że nie wiedzieli, jak to się stało. Prorok Codzienny mówił, że
to wina śmierciożerców. Nad hotelem, w którym zatrzymała się dziewczyna razem z
chłopakiem widniał Mroczny Znak. Jednak to
nie mogła być prawda. Żaden sługa Czarnego Pana nie ośmieliłby się tknąć dziecka
innego śmierciożercy bez rozkazu. Ta zasada stanowiła niepisane prawo
wszystkich ludzi Lorda Voldemorta.
Nie
rozumieli jednak, po co ktoś zadawał sobie tyle trudu, by wrobić w to
morderstwo popleczników czarnoksiężnika. Komu zależało na czymś takim?
Na początku
pani Pain o zbrodnie oskarżyła Sabrine Grich - jedyną z trójki przyjaciół,
która żyła. Podejrzenia umknęły w nicość, kiedy tylko zrozpaczona kobieta ujrzała ból i
wściekłość malującą się na twarzy Sabrine. Jej oczy wypełniała tak potężna
nienawiść i obietnica zemsty, że nikt nie śmiał podejrzewać ją o ową zbrodnię.
Dziewczyna w napadzie szału roztrzaskała wszystkie meble i zamieniła w gruz
ścianę w salonie.
Widząc ten
pokaz siły, małżeństwo pierwszy raz bało się młodej kobiety. Wiedzieli, że była
potężna, ale nie przypuszczali, iż pod maską uroczej, miłej i zawsze
uśmiechniętej dziewczyny, kryła się osoba zdolna do czegoś takiego. W ułamku
sekundy omal nie zrównała całego domu z ziemią.
Na domiar
złego tydzień temu Czarny Pan wezwał ich do siebie i zaczął wypytywać o trójkę
przyjaciół. Roztrzęsiona kobieta dostała ataku histerii, co skutkowało kilkoma Cruciatusami. Jej mąż przyjął większość z nich na siebie, ale i tak nie udało
mu się uchronić kobiety przed gniewem Czarnego Pana. Lord wtrącił ją do lochu
na całą noc. Od tamtej pory koszmary stały się jeszcze częstsze i gorsze.
– Dlaczego?
– załkała. – Dlaczego nasze dziecko?