piątek, 17 czerwca 2016

Rozdział 3




        Voldemort był zawiedziony. Mówiono mu, że Sabrine Grich jest niesamowicie utalentowaną czarownicą. Sam odniósł takie wrażenie przy ich  pierwszym spotkaniu. Wykazała się wtedy zimną krwią oraz uporem. Mężczyźni atakowali ją, a ona, mimo znikomych szans na wygraną, nie poddawała się. Szczególnie zaintrygowała go jej zdolność używania magii bezróżdżkowej.
Dziewczyna wykazała się również dużą odwagą. Kiedy stanęła z nim twarzą w twarz, nie bała się go. Wręcz przeciwnie. Patrzyła na niego twardo, jakby był zwyczajnym czarodziejem. A przecież nie było bardziej niezwykłego od niego.
         Mimo wszystko bez jego interwencji zginęłaby.
Nie podobała mu się hardość dziewczyny w stosunku do niego. Za priorytet przyjął więc, zrobienie z niej posłusznej sługi. Tu też spotkał go zawód. Liczył na zabawę. Sądził, że dziewczyna tak łatwo mu nie ulegnie. Pomylił się. Wystarczyło, że na jej oczach torturował, a następnie zabił podrzędną czarownicę, a ona przy kolejnym spotkaniu, na ceremonii naznaczenia, trzęsła się ze strachu i posłusznie spełniała jego rozkazy. Nie odezwała się ani wtedy, gdy kazał torturować jej swoją przyjaciółkę, ani kiedy ukarał ją Cruciatusem. Jej arogancja i pewność siebie wyparowały.
Czy w związku z powyższym on i Bright aby nie przeceniali panny Grich?
Myślami wrócił do rozmowy ze śmierciożercami.

Przechadzał się po gabinecie, kiedy usłyszał pukanie. Rzucił krótkie, zimne ,,wejść” i w drzwiach niepewnie stanęła lekko zaniepokojona kobieta.
– Wzywałeś mnie, panie – szepnęła, pochylając głowę w służalczym geście.
– Owszem.
Ruchem ręki kazał jej usiąść. Sam kontynuował wędrówkę po gabinecie. Wyraźnie wyczuwał strach kobiety. Nie wiedziała, po co została wezwana, a przeciągająca się cisza pogłębiała jedynie jej niepokój. Czyżby zrobiła coś źle? Czy w czymkolwiek nieświadomie zawiodła swego pana i mistrza?
Czarny Pan zdawał się zapomnieć o jej obecności. W głębokim zamyśleniu chodził, bawiąc się jednocześnie różdżką.
Ponownie ktoś zapukał. Tym razem w drzwiach pojawiło się trzech mężczyzn. Belatriks rozpoznała w nich Averego, Notta i Lucjusza Malfoya - narzeczonego swojej siostry. Cała trójka należała do Wewnętrznego Kręgu.
Nowo przybyli również nie wiedzieli, po co zostali wezwani. Jednak Czarny Pan nie trzymał ich długo w niepewności. Przemówił chwilę później, gdy tylko drzwi zamknęły się po raz trzeci i na niewygodnym krześle zasiadła ostania wezwana osoba - Dorian Bright.
– Wezwałem was, gdyż potrzebuje… rady.
Zaskoczeni śmierciożercy popatrzyli po sobie. Ich pan potrzebował rady? Od nich? Voldemort nie wierzył, że kiedykolwiek będzie zmuszony do czegoś takiego. On, najpotężniejszy czarnoksiężnik, jaki chodził po tym świecie, musiał zniżyć się do poziomu swoich sług i prosić ich o radę. Nie, nie radę. Informację. I nie prosić. Żądać.
– Szukam kogoś zdolnego, inteligentnego i potrafiącego obronić siebie i innych.
        Czarny Pan dostrzegł blask w oczach Belatrix. Kobieta otwierała już usta, zapewne by zgłosić swoją kandydaturę, jednak on był szybszy.
– I nie może to być śmierciożerca – dodał, z satysfakcją przyglądając się zawiedzionej i nieco smutnej minie Lestrange. – Potrzebuje kogoś cieszącego się zaufaniem społeczeństwa.
        Zamyślili się. Nie było łatwo znaleźć kogoś takiego. Zazwyczaj tacy ludzie stronili od nich. Ponadto nawet gdyby znali odpowiednią osobę, przeciągnięcie jej na ich stronę byłoby bardzo trudne, o ile nie niemożliwe. Wszyscy odnieśli słuszne wrażenie, że ich pan szuka lojalnego człowieka. W związku z tym nie mogła to być pierwsza lepsza utalentowana czarownica bądź czarodziej. Potrzebny był ktoś, kto dobrowolnie się do nich dołączy.
– Do tego opisu pasują mi Niewybaczalni.
Czarny Pan posłał Brightowi pytające spojrzenie. Natomiast Belatriks prychnęła lekceważąco.
– Te dzieciaki?
Tym razem prychnął Dorian.
– Te dzieciaki znają więcej zaklęć od ciebie.
– Czyżby? – Ton głosu kobiety podniósł się o oktawę, a w jej ręce pojawiła się różdżka.
Czarny Pan zirytowany, że został pominięty w rozmowie, natychmiast dał upust swojemu niezadowoleniu.
– Może ktoś łaskawie oświeci mnie, o kim mowa? – syknął.
Przestraszeni śmierciożercy natychmiast się zrehabilitowali. Jednak wrogie nastroje pozostały.
– Niewybaczalni to trójka przyjaciół… – pośpieszyła z wyjaśnieniami kobieta, ale Bright jej przerwał.
– W Hogwarcie byli prawdziwą legendą. Wzbudzali postrach i szacunek nawet u nauczycieli. Już wtedy wyróżniali się ponadprzeciętnymi zdolnościami magicznymi.
– Żałosne bachory pałętały się po całym zamku. Popisywali się...
– Nazwiska, Bella. Interesują mnie nazwiska – przerwał jej ostro Czarny Pan.
Lestrange popatrzyła na pozostałych pytająco. Kiedy nie otrzymała od nich pomocy, ponownie zwróciła twarz ku swojemu panu.
– Wszyscy używali ich przezwisk – powiedziała przepraszająco. – Ale jedna z nich była córką śmierciożerców.
– Pain! Doloris...Dorin... – Malfoy zmarszczył czoło, próbując sobie przypomnieć imię dziewczyny.
Avery poruszył się niepewnie. Nie uszło to uwadze Lorda Voldemorta.
– Avery?
Mężczyzna chrząknął. Obecność Czarnego Pana zawsze go onieśmielała. Strach, który czuł do tego czarnoksiężnika, plątał mu język i sprawiał, że dostawał gęsiej skórki. Jednak zebrał się na odwagę i lekko drżącym głosem powiedział:
– Obawiam się, że oni są… nieosiągalni.
Czuł się bardzo niezręcznie, kiedy wszystkie pary oczu, a szczególnie ta czerwona, zwróciła się ku niemu. Zaczął żałować swojej chwilowej odwagi, która zresztą opuściła go z momentem wypowiedzenia pierwszego słowa.
Czarny Pan obrócił różdżkę w dłoni, ponaglającym gestem swojego sługę. Avery nie spuszczał magicznego patyka z oczu.
– Córka Painów nie żyje. Ponoć ją i chłopaka, który też należał do Niewybaczalnych, zamordowano kilka tygodni temu. Prorok pisał o ataku śmierciożerców.

Spotkanie miało miejsce miesiąc temu. Gdy tylko się zakończyło, wezwał do siebie Painów. Potwierdzili jego obawy. Dwójka Niewybaczalnych nie żyła. Została jednak trzecia, podobno najbardziej utalentowana z nich wszystkich.
Niestety nie udało mu się zdobyć od małżeństwa nazwiska dziewczyny. Kobieta dostała ataku histerii, a jej mąż był zbyt przerażony i zajęty chronieniem żony, by stanowić dla Czarnego Pana pożytek. Na szczęście nie musiał szukać jej po omacku. Już następnego dnia Dorian Bright przyniósł mu adres dziewczyny. Wydawał się znać ją doskonale. Jednak nawet on nie mógł przypomnieć sobie jej nazwiska, co zdenerwowało czarnoksiężnika. Niemożliwym zdawało mu się, że nikt nie pamięta tak ważnej i podstawowej informacji.
Jego zdziwienie było ogromne, kiedy szukaną dziewczyną okazała się córka Ministra Spraw Wewnętrznych. W tamtym momencie zaczął szczerze wątpić w swój plan. Painowie na samym początku zapewnili go, że Sabrine nie wierzy w wersję śmierci przyjaciół podaną przez gazety. Z nie do końca wiadomych przyczyń obwiniała za wszystko Dumbledore'a.
Ponadto Grichowie znani byli ze swojego oddania Albusowi. Ich syn działał w Zakonie Feniksa. Zarówno on, jak i jego najstarsza siostra, pracowali w ministerstwie jako aurorzy. Zapewne Sabrine będzie chciała iść w ślady rodziców i rodzeństwa. Chociaż śmierciożercy zapewniali, że jest zupełnie inna niż cała reszta rodziny.
Z opowieści osób, które znały ją i jej zmarłych przyjaciół osobiście wynikało, że dziewczyna jest dumna, bezczelna i arogancka. Ale tak pamiętali ją niektórzy. Inni mieli zupełnie odmienne wspomnienia. Opowiadali o radosnej, pełnej życia nastolatce, skorej do pomocy i niezwykle oddanej przyjaciołom.
Voldemort nie umiał jej zrozumieć, co niezwykle go irytowało. Zazwyczaj wiedział wszystko, jednak tym razem panna Grich stanowiła dla niego nie lada zagadkę. Raz wydawała się waleczna, odważna, wręcz potężna. Po chwili jednak była posłuszną, pokorną i przerażoną sługą. To nie miało żadnego sensu.

~*~

Padało. Wszyscy przemokli do suchej nitki. Jedyne czego pragnęli to znaleźć się w ciepłych, przytulnych domach. Jednak nie było im to dane. Mieli misję, którą musieli wykonać, jeżeli nie chcieli rozgniewać swojego pana.
Sabrine była wściekła. Dosyć, że należała do sług Voldemorta i spełniać jego zachcianki, to na dodatek musiała słuchać rozkazów członków Wewnętrznego Kręgu. Jej buntownicza natura przeszkadzała w pełnieniu służby. Już dwa razy była bliska otrzymania Cruciatusa za niesubordynację. Oczywiście nie miała zamiaru pozwolić się torturować. Śmierciożerca, który ośmieliłby się podnieść na nią rękę, gorzko by tego pożałował.
Usłyszeli kroki. Przez opuszczoną ulicę szła drobna postać. Twarz miała zasłoniętą kapturem, a w dłoni trzymała różdżkę.  Po chwili z bocznych uliczek nadeszły kolejne, tym razem lepiej zbudowane. Było ich około tuzina. Szli w milczeniu. Wszyscy trzymali magiczne patyki w gotowości, jakby spodziewali się w każdej chwili ataku.
Gdzieś w oddali zagrzmiało, na co Sabrine skrzywiła się. Chciała już wracać. Miała dość uganiania się w środku nocy za mało interesującymi ludźmi. Coś jednak przykuło jej uwagę. Światło latarni oświetliło przechodzących ulicą. Na czele grupki szedł młody, tylko trochę od niej młodszy, mężczyzna, którego znała z Hogwartu. Nosił okrągłe okulary, a spod kaptura wystawała mu niesforna czupryna.
James Potter.
Nagle ci mało interesujący ludzie stali się bardziej interesujący. Jeżeli wśród  nich znajdował się Potter, istniało duże prawdopodobieństwo, że należeli do Zakonu Feniksa.
– Grich! Co ty wyprawiasz? Wracaj tu – syknął Vincent Jonses za oddalającą się dziewczyną.
Vincent należał do Wewnętrznego Kręgu i dowodził tą misją, w związku z czym powinna wypełniać jego rozkazy, ale niewiele ją to interesowało. Obecnie liczyli się dla niej tylko tajemniczy przechodnie.
Bezszelestnie podążała za nimi. Pozostali śmierciożercy nie ruszyli się z miejsc. Dostali dokładne instrukcje od Czarnego Pana. Mieli ukryć się na rogu ulicy Gutsona i obserwować. Interesowało ich kto, ilu i o której będzie przechodzić przez ulicę. Pod żadnym pozorem nie wolno było im zbliżać się do przechodniów. A tym bardziej za nimi iść.
– Czarny Pan będzie zły – mruknął Jonses, ale nie próbował więcej zatrzymać dziewczyny.
Jeżeli była na tyle głupia, by nie słuchać rozkazów, musiała liczyć się z konsekwencjami.
Sabrine nie myślała jednak o tym. Podążała śladem Pottera i jego towarzyszy. Zżerała ją ciekawość. Dokąd szli? I przede wszystkim: po co?
Stanęli przy koszu na śmieci, rozglądając się uważnie. Jeden z nich zapalił różdżkę i zajrzał do śmietnika. Po chwili wydobył z niego stary but. Pozostali otoczyli go. Sabrine z niekłamanym zaciekawieniem oglądała ich poczynania, ukryta w cieniu zza rozłożystym drzewem. Potter popatrzył na zegarek i skinął głową. Wszyscy, jak na komendę, złapali śmiecia i… zniknęli.
Świstoklik.
Usłyszała kroki. Błyskawicznie obróciła się i wycelowała różdżka w zaskoczonego Jonsesa.
– Do reszty cię powaliło? – warknął. – Co ty wyprawiasz?
Jego twarz była czerwona z gniewu, a oczy lśniły dziwnym blaskiem. Sabrine wzruszyła ramionami i opuściła magiczny patyk. W ciszy wrócili na miejsce obserwacji, jednak to, co tam zastali, zmroziło im krew w żyłach. Czterech ich kolegów leżało nieprzytomnych na ziemi. Nad nimi górowała sylwetka Czarnego Pana, który patrzył prosto na nich. W jego czerwonych oczach lśniła prawdziwa furia.

~*~

Rozdzierający wrzask w końcu ucichł. Sabrine skuliła się na podłodze. Całe jej ciało wołało o pomoc, gardło miała zdarte od krzyku, a policzki mokre od łez.
Voldemort nie słuchał wyjaśnień. Ukarał ją i Vincenta tak samo surowo. Od godziny prawie cały czas była pod Cruciatusem. Jonsesowi dopisało większe szczęście i stracił przytomność dwadzieścia minut wcześniej. Zapewne gdyby nie jego przydatność i, wyłączając ostatnią akcję, niezawodność już dawno byłby martwy.
– Przestań! – wrzasnęła, widząc, że Voldemort szykuje się do rzucenia kolejnego uroku. Skąd miałam wiedzieć, że to postęp?! Że Potter to tylko przykrywka?!
– Nie miałaś wiedzieć! – ryknął Czarny Pan. – Miałaś wykonywać moje rozkazy! Crucio!
Fala bólu po raz kolejny przeszła przez jej ciało. Pragnęła w tym momencie zemdleć albo umrzeć. Akurat to było jej zupełnie obojętne.
Vodemort jednak nie zamierzał tak szybko się jej pozbyć. To, co powstrzymało go od natychmiastowego zabójstwa dziewczyny, to chęć poznęcania się nad nią kilka dni. Przez tą bezczelną, nieposłuszną dziewuchę jego plan legł w gruzach. Tej nocy na obserwowanej ulicy miało się dziać coś ważnego. Coś, od czego członkowie Zakonu mieli odwieść jego śmierciożerców. Zanim ci, którzy pozostali na straży zostali unieszkodliwieni przez ludzi Dumbledore'a, zdążyli jedynie go wezwać. Jego pojawienie się przeszkodziło w realizacji przedsięwzięcia, co stanowiło niewielką pociechę. Teraz musieli zaczynać od nowa.
Odesłał półżywą dziewczynę do lochów. Teraz powinien się uspokoić i obmyślić plan działania.

~*~

Otworzyła oczy. Wszystko bolało ją niemiłosiernie. Nie miała pojęcia, gdzie ani jak długo przebywa,a jedyne, co widziała, to ciemność.
– I co? Nadal podoba ci się bycie śmierciożercą?
Podskoczyła słysząc głos Leny. Syknęła przy tym z bólu. Jednocześnie poczuła jednak ulgę. Jeszcze jej nie zabili. Miała, więc szansę ją uratować.
– Śmierciożerstwo nigdy mi się nie podobało.
Lena obrzuciła ją sceptycznym spojrzeniem. Nadal było przepełnione nienawiścią i żalem, jednak tym razem zawierało coś jeszcze. Sabrine miała wrażenie, że dawna koleżanka cieszy się z jej nieszczęścia.
– Oczywiście. Dlatego się do niego dołączyłaś.
– Nie mam zamiaru ci się tłumaczyć. Trzeba cię stąd wydostać.
Lena prychnęła.
– Doris...
– Zamknij się! Nie masz prawa o niej mówić!
Czarnowłosa dysponowała potężną mocą, ale Lena była przekonana, że tym razem przeceniła swoje siły. Jeszcze nikt nie uciekł z więzienia Czarnego Pana. Im też się nie uda. Zginą tu obie, wpierw cierpiący katusze.
Sabrine wiedziała, o czym myśli młodsza koleżanka. Miała to wypisane na twarzy, ale nie zamierzała się nią przejmować. Z wielkim trudem podniosła się z brudnej podłogi i sięgnęła do paska spodni, gdzie zazwyczaj nosiła różdżkę. Tym razem jej tam nie było. A przynajmniej tak sądziła Lena. Jak się po chwili okazało - błędnie.
Sabrine mruknęła pod nosem zaklęcie i w jej dłoni pojawił się magiczny patyk. Kiedy dostrzegła Voldemorta, jedyne, na co starczyło jej czasu, to rzucenie na różdżkę zaklęcia kamuflującego i schowanie jej. Na szczęście był tak wściekły, że nawet tego nie zauważył. Chociaż pojęcie szczęścia w tym przypadku było raczej względne.
– Co ty chcesz zrobić?
Lena wytrzeszczała na nią swoje wielkie, sarnie oczy. Zignorowała ją i ból całego ciała i podeszła do ściany. Położyła na niej dłoń. Dwór otaczała potężna magiczna bariera. Czuła ogrom jej magii w murach rezydencji. Nie miała szans przebić się przez coś takiego.
Rzuciła na celę zaklęcie wyciszające i wycelowała w drzwi. Lena z rosnącym przerażeniem patrzyła, jak jej usta wypowiadają formułę zaklęcia bombardującego. Z różdżki wystrzelił niebieski pocisk, zamieniając drzwi w kupkę desek i drzazg.
– Oszalałaś – pisnęła.
– Już dawno.
Sabrine musiała szarpnąć i siłą wyrzucić ją z lochu. Przerażenie chwilowo odebrało młodszej z kobiet zdolność ruchu i logicznego myślenia. Na ich szczęście korytarz okazał się pusty. Panującą wokół ciszę zakłócały jedynie jęki i lamenty więźniów. Słysząc je, po plecach Sabrine przebiegł dreszcz przerażenia.W powietrzu wisiała obietnica śmierci i cierpienia.
Czarownica pociągnęła zesztywniałą Lenę w stronę wyjścia. Musiała jak najszybciej opuścić to miejsce. Wbiegła po schodach, niemal ciągnąc za sobą bladą jak śmierć dziewczynę. Miała nadzieję, że jej towarzyszka nie zemdleje i nie będzie musiała jej nieść.
– Lena! – Dziewczyna popatrzyła na nią nieprzytomnym wzrokiem. – Jak tylko otworzę drzwi, od razu pobiegniesz w lewo. Tam znajduje się wyjście. Musisz uciec do lasu. Jak poczu... – ucichła, widząc jeszcze większe przerażenie malujące się na twarzy towarzyszki.
         Z policzków Leny odpłynęły resztki krwi, a oczy powiększyły się jeszcze bardziej. Zrozpaczone spojrzenie utkwiła w czymś, co znajdowało się za plecami Sabrine.
– Ona zwariowała – powiedziała na skraju załamania. – Chce uciec Czarnemu Panu. Po tych słowach wybuchła histerycznym śmiechem, po czym… zemdlała.
Sabrine z trudem utrzymała przelewające się przez ręce ciało byłej przyjaciółki. Popatrzyła w stronę drzwi i zamarła. Stała w nich wysoka postać. Na twarzy mężczyzny malowało się niedowierzanie. Czarnymi jak węgiel oczami patrzył od jednej do drugiej, zastanawiając się, jak udało się im, do diabła, opuścić celę.
Czarnowłosa puściła zwiotczałe ciało Leny. Potrzebowała swobody ruchu. Nie mogła walczyć z napastnikiem i jednocześnie ją podtrzymywać. Jedanak wredny głosik w jej głowie uważał inaczej i natychmiast zganił ją za taką niedelikatność, jednak bez trudu zignorowała go. Miała poważniejsze zmartwienia na głowie.
– Kim jesteś? – spytała, celując w mężczyznę.
Był młody. Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści pięć lat. Biła od niego pewność siebie i  potęga, a w oczach malowało się okrucieństwo. Jego twarz nie wyrażała już zdziwienia, ale bezgraniczną furię.
– Twoim panem! – ryknął.
W jego dłoni nagle zmaterializowała się różdżka. Rzucił w jej stronę klątwę, którą cudem udało jej się odbić. Jednak nie zdołała utrzymać równowagi i sturlała się po schodach. Uderzyła w  zimną posadzkę lochu i jęknęła z bólu. Całe jej ciało przypomniało o niedawnych torturach i nowych obrażeniach.
Kątem oka dostrzegła kolejny błysk światła. Poderwała się z miejsca, jednocześnie kontratakując. Sekundę później w jej stronę poleciała seria klątw. Do osłonięcia się użyła tego samego zaklęcia, co kilka dni wcześniej Voldemort. Metr od niej wyrosła bariera ognia, pochłaniając pociski nieznajomego.
Zrewanżowała się podobną kaskadą zaklęć. Mężczyzna wydawał się jeszcze bardziej zdenerwowany. Na domiar złego nie było po nim widać żadnych śladów zmęczenia. Natomiast Sabrine była wykończona. Zniwelowanie siły kolejnej klątwy kosztowało ją wiele energii. Z coraz większym trudem utrzymywała się na nogach.
– Tom! Przestań!
Drobna postać rzuciła się na napastnika Sabrine. Zaskoczony mężczyzna machnął ręką i pocisk skierowany w stronę czarnowłosej pomknął w kierunku jednej z cel. Na szczęście nikogo w niej nie więziono.
– Co ty wyprawiasz?!
Drobna postać natychmiast od niego odskoczyła i wtuliła się w ścianę. Wyglądała, jakby miała ochotę w nią wsiąknąć. Sabrine z zaskoczeniem stwierdziła, że to ta sama dziewczyna, której pomogła w Hogsmeade.
Dobro zawsze wraca – usłyszała irytujący głos przyjaciółki.
Szkoda, że to dobro trzęsie się ze strachu jak galareta odpowiedziała mu z przekąsem.
– Wracaj do siebie – wysyczał, celując w przerażoną dziewczynę.
– Nie! – Jej krzyk bardziej przypominał płaczliwy pisk niż okrzyk protestu. – Ona… ona mi pomogła…
Mężczyzna powoli podszedł do przerażonej dziewczyny. Górował nad nią. Wywoływał tym u niej jeszcze większy lęk.
– W czym? – syknął.
Zimny ton głosu, okrutne spojrzenie, arogancja i pewność siebie…
– Voldemort! – krzyknęła z niedowierzaniem, nim zdążyła ugryźć się w język.
Czarnoksiężnik popatrzył na nią z gniewem. W oczach pojawił się czerwony blask, który zmroził jej krew w żyłach. To naprawdę on.
– Dla ciebie Czarny Pan – warknął.
Nagle poczuła paraliżujący ból na lewym przedramieniu. W bardzo sugestywny sposób przypominał, kto tu jest panem, ale ona nie dała po sobie poznać, że cierpi, choć tak naprawdę nie było miejsca na jej ciele, które by ją nie bolało. Zacisnęła zęby i posłała mu mordercze spojrzenie. Ponownie zaimponowała mu odwagą. I jeszcze bardziej wyprowadziła z równowagi.
– Zaatakowali mnie w Hogsmeade! Ona mnie obroniła!
Oboje popatrzyli na nią jednocześnie. Po jej bladych policzkach płynęły łzy. Prócz strachu w jej oczach można było dostrzec wstyd.
– Coś ty powiedziała? – Voldemort znowu do niej podszedł.
Zacisnęła usta w wąską kreskę. Wiedziała, że jeżeli się odezwie, nie powstrzyma płaczu, a to mogło doprowadzić go na skraj wytrzymałości. I tak ledwo tolerował jej obecność w tym domu. Po co dawać mu dodatkowe powody, żeby się jej pozbyć?
Jednak nie umiała podkulić ogona i uciec. Nie tym razem. Czarnowłosa pomogła jej, niczego nie żądając w zamian. Nie potrafiła jej teraz zostawić na pastwę Czarnego Pana.
– Wszystko ci powiem – zaszlochała i spuściła głowę.
Nie mogła dłużej znieść jego spojrzenia, w którym było tyle gniewu i pogardy.
– Do swojego pokoju – wycedził.
Otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale mężczyzna ją uprzedził.
– Jeżeli mi się sprzeciwisz, zabije je.
Nie patrząc w stronę kobiet, rzuciła się do drzwi. Zatrzasnęła je za sobą z hukiem i pognała do swojej sypialni. Voldemort natomiast skierował kroki w stronę Sabrine.
– Zabij ją – padł zimny rozkaz.
Czarnowłosa wytrzeszczyła na niego oczy. Kogo miała zabić?
Jej spojrzenie padło na nieprzytomną Lenę i już wiedziała.
Nie możesz!
Znowu ten irytujący głosik. Tym razem nie zignorowała go. Miał racje. Nie mogła. Mimo że nie miała już ani serca, ani sumienia.
– Nie.
Przez chwilę stali w ciszy, mierząc się wzrokiem. Nie rozumiał jej. Po co się do niego przyłączyła, skoro bała się Zaklęć Niewybaczalnych? Nie miał pojęcia, że Sabrine nienawidziła tych klątw. Nie ze strachu czy dobrego serca. Nie stosowała ich z zupełnie innego powodu. Nie chciała torturować Leny nie z przyjaźni, ale dlatego, że właścicielka wkurzającego głosiku w jej głowie nigdy by na to nie pozwoliła. Dlatego pierwszy Cruciatus jej nie wyszedł.
Czuła wstręt przed zabiciem Leny, bo nie chciała być taka jak postrzegał ją Dumbledore. Pragnęła udowodnić mu, że się myli. Chciała pokazać, że to on, a nie ona, był potworem.
Jednak by to osiągnąć musiała żyć. A droga do przeżycia prowadziła przez zabójstwo Leny.
Wróciły do niej wspomnienia sprzed kilku dni. 

Dzień po tym, jak zostawiła Czarnego Pana w parku, zjawił się po nią śmierciożerca. Na szczęście znajdowali się na zupełnym bezludziu, więc uniknęli ciekawskich oczu. Nie wiedziała, kim był, ponieważ jego twarz skrywała maska. Miała jednak nieodparte wrażenie, że zna tego człowieka.
Teleportował się z nią do pobliskich ruin. Pierwsze, co do niej dotarło, gdy szum w uszach minął, to przeraźliwy krzyk. Obróciła głowę w stronę źródła wrzaski i dostrzegła parę czerwonych oczu wpatrującą się w nią.
Sabrine popatrzyła w dół i dostrzegła wijącą się u jego stóp kobietę. Płakała i krzyczała z bólu, błagając o litość. Dziewczyna ze zdziwieniem odkryła, że zna torturowaną. Nazywała się Sybilla Janson i mieszkała kilka domów od jej rodziców. Wszyscy znali ją z jej obsesji na punkcie Belatriks Lastrange. Służąca Voldemorta zabiła jej męża i dwuletnią córeczkę i od tej pory jedyna rzecz, która trzymała ją przy życiu, to chęć zemsty.
Jest taka podobna do mnie przemknęło jej przez myśl.
Czarny Pan przypatrywał jej się z uwagą. Nie rozumiał, dlaczego zamiast paść przed nim na kolana, stała zamyślona i wpatrzona w torturowaną przez niego kobietę. Nie znał swojej ofiary. Spotkał ją włóczącą się po ruinach i postanowił się zabawić, czekając na Grich. Może był to ktoś ważny dla niej? Nie, raczej nie. Gdyby tak było, nie stałaby tak spokojnie, tylko próbowała go powstrzymać.
Kolejną irytującą rzeczą w tej dziewczynie była jej zdolność oklumencji. Nie potrafił przebić się przez jej osłonę i zajrzeć do umysłu. Do tej pory jedyną osobą, która potrafiła ukryć przed nim myśli, był Albus Dumbledore.
– Znasz ją? – spytał.
Postanowił nie poruszać na razie tematu jej karygodnego zachowania ubiegłego dnia. Nie miał zamiaru jednak pozostawić tego bez konsekwencji.
– Sąsiadka moich rodziców – odpowiedziała lakonicznie.
       Miała ogromną nadzieję, że Voldemort nie zrobi kobiecie dużej krzywdy. Gdyby ktoś zabił ją samą zanim zemściłaby się na…
W tym samym momencie zielone światło uderzyło w szamocząca się kobietę. Zamarła natychmiast i już więcej nie poruszyła.
Sabrine spojrzała na trupa z niedowierzaniem. Po chwili dotarło do niej, czego była świadkiem. Bezceremonialnie zabił kobietę, której prawdopodobnie nawet nie znał. Kobietę, która nie zdążyła pomścić swojej rodziny. Dopiero wtedy w pełni dotarło do niej, co zrobiła. Dobrowolnie oddała się w służbę potworowi. Mógł ja zabić w każdej chwili za najmniejsze głupstwo albo dla czystej rozrywki, tym samym i ją pozbawiając szansy zemsty.wadomiwszy sobie to, poczuła jak w jej sercu narodził się strach. Nie bała się śmierci. O tej akurat marzyła od chwili, w której dowiedziała się, że jej przyjaciele byli martwi. Przerażała ją jednak myśl, że Voldemort uderzy w nią Avadą Kedavrą zanim zdąży ich pomścić. Zanim zemści się na Dumbledorze.
Od tamtej chwili sam widok Voldemorta napawał ją lękiem.
Podczas kolejnych spotkań z Czarnym Panem, dzięki temu wspomnieniu, udało jej się pokonać swoją dumę, jednak dawała ona o sobie znać. Za przykład może służyć dzisiejsze pyskowanie Czarnemu Panu podczas tortur. Właściwie zastanawiała się, dlaczego jeszcze żyje.
– Masz ostatnią szansę. Zrób to, a zapomnę o wszystkim. – Z rozmyśleń wyrwał ją głos, w którym było słychać tłumioną furię.
Rusz głową! W końcu nie za ładne oczy trafiłaś do Slytherinu!
Irytujący głosik miał racje. Trafiła do Domu Węża, bo Tiara odkryła w niej ogromne pokłady przebiegłości. Czas je z nich skorzystać.
        – Nie zabiję kogoś, kto nie może się bronić. Mam honor.
Starała się ukryć w swoim głosie strach. Prawie jej się to udało, jednak Voldemort nie dał się zwieźć. Widział jej oczy. One nie kłamały. Dziewczyna umierała z przerażenia.
– Obudź ją – rozkazał.
Zbliżyła się do Leny powoli. Wiedziała już, co musi zrobić.
W połowie drogi przełożyła różdżkę z prawej dłoni do lewej i z powrotem. Wziął to za objaw zdenerwowania. Stała do Czarnego Pana tyłem, więc nie mógł widzieć, jak jej usta poruszają się bezgłośnie. Zaklęcie było bezbarwne, a ilość mocy do niego tak mała, że niemal niezauważalna. Nie mógł nawet przypuszczać, że go użyła.
Pochyliła się nad nieprzytomną koleżanką i rzuciła zaklęcie cucące. Nie podziałało. Zmarszczyła brwi i spróbowała ponownie. I tym razem bez rezultatu.
Excitatio! – warknął.
Nie podziałało.
– Musi być wycieńczona – mruknął sam do siebie.
Chwilę rozważał, co powinien zrobić. Mógł mimo wszystko kazać wykonać rozkaz. Gdyby nie posłuchała, natychmiast by ją zabił. Znalezienie kogoś na jej miejscu zajęłoby mu trochę czasu, ale on miał przed sobą całą wieczność. Czymże jest kilka tygodni wobec tego? Z drugiej jednak strony Sabrine pomogła Cornelii, co potwierdziło, że nadaje się do zadania, które dla niej wyznaczył. Ponadto, gdyby okazał jej teraz łaskę, zdobyłby minimum jej lojalności. Potrzebował tego, jeżeli chciał, by jego plan się udał.
– Kiedy się obudzi, wykonasz mój rozkaz – rzekł w końcu.
Skinęła głową.
– Wynocha.
Ruszyła do drzwi. Poczuła, jak jej usta układają się w tryumfujący uśmiech. Voldemort mógł sobie czekać na przebudzenie Leny w nieskończoność. Tylko ona wiedziała, że dziewczyna jest pod zaklęciem wywołującym śpiączkę. I z nikim nie zamierzała dzielić się tą wiedzą, co oznaczało, że tylko ona może ją obudzić.

~*~

Pani Pain poderwała się z łóżka cała zlana potem. Jej mąż popatrzył na nią z rozpaczą. Już jakiś czas temu zbudziły go krzyki żony. Próbowała wyrwać ją ze szponów złego snu, ale aż do teraz bez rezultatu.
Przerażona kobieta popatrzyła na niego nieobecnym wzrokiem. Jej policzki były mokre od łez. Znowu śnił jej się koszmar; ten sam, który nawiedzał ją odkąd dostali informację o śmierci córki. Dowiedzieli się o niej trzy miesiące temu w możliwie najgorszy sposób. Z gazet.
Pan Pain przytulił roztrzęsioną kobietę. Sam bardzo przeżył utratę dziecka. Dziewczyna była jego oczkiem w głowie. Jednak jeszcze bardziej niż śmierć córki bolała go udręka ukochanej kobiety. Najgorsze było jednak to, że nie wiedzieli, jak to się stało. Prorok Codzienny mówił, że to wina śmierciożerców. Nad hotelem, w którym zatrzymała się dziewczyna razem z chłopakiem widniał Mroczny Znak. Jednak to nie mogła być prawda. Żaden sługa Czarnego Pana nie ośmieliłby się tknąć dziecka innego śmierciożercy bez rozkazu. Ta zasada stanowiła niepisane prawo wszystkich ludzi Lorda Voldemorta.
Nie rozumieli jednak, po co ktoś zadawał sobie tyle trudu, by wrobić w to morderstwo popleczników czarnoksiężnika. Komu zależało na czymś takim?
Na początku pani Pain o zbrodnie oskarżyła Sabrine Grich - jedyną z trójki przyjaciół, która żyła. Podejrzenia umknęły w nicość, kiedy tylko zrozpaczona kobieta ujrzała ból i wściekłość malującą się na twarzy Sabrine. Jej oczy wypełniała tak potężna nienawiść i obietnica zemsty, że nikt nie śmiał podejrzewać ją o ową zbrodnię. Dziewczyna w napadzie szału roztrzaskała wszystkie meble i zamieniła w gruz ścianę w salonie.
Widząc ten pokaz siły, małżeństwo pierwszy raz bało się młodej kobiety. Wiedzieli, że była potężna, ale nie przypuszczali, iż pod maską uroczej, miłej i zawsze uśmiechniętej dziewczyny, kryła się osoba zdolna do czegoś takiego. W ułamku sekundy omal nie zrównała całego domu z ziemią.
Na domiar złego tydzień temu Czarny Pan wezwał ich do siebie i zaczął wypytywać o trójkę przyjaciół. Roztrzęsiona kobieta dostała ataku histerii, co skutkowało kilkoma Cruciatusami. Jej mąż przyjął większość z nich na siebie, ale i tak nie udało mu się uchronić kobiety przed gniewem Czarnego Pana. Lord wtrącił ją do lochu na całą noc. Od tamtej pory koszmary stały się jeszcze częstsze i gorsze.
– Dlaczego? – załkała. – Dlaczego nasze dziecko?