Chyba powinnam dodać informację, że rozdział jest 18+, ale jest tego tak mało i trochę to nijakie, że sama nie wiem XD W każdym razie życzę miłego czytania!
Dorian
przyglądał się z niepokojem Avadzie, kiedy ta od niechcenia grzebała widelcem w
swojej jajecznicy. Wiedział, że dziewczyna nad czymś intensywnie myślała. W
takich momentach jak tamten często zapominała o rzeczywistości i całkowicie
oddawała się rozmyślaniom. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że w
chwili, kiedy odzyskiwała kontakt z otoczeniem, rzucała wszystko, co wówczas
robiła i wychodziła. Działo się tak z
dwóch powodów. Albo chciała od razu wcielić w życie coś, co ustaliła w
głowie, albo szła się przejść, by oczyścić umysł. To też nie byłoby niczym
złym. Jednak Dorian był pewien, że kiedy
w końcu się otrząśnie, odejdzie od stołu i nie zje swojego śniadania. Po raz
kolejny.
Od
kilku dni on i Avada mieszkali u Painów. Mógł więc dokładnie obserwować
dziewczynę w ciągu dnia. A że był bardzo dobrym obserwatorem, zauważył, że
kobieta prawie nic nie jadła. Zazwyczaj grzebała tylko widelcem w posiłku,
całkowicie pogrążona w myślach. Często gdzieś wychodziła na całe dnie, bądź też
przesiadywała do późnych godzin nocnych w pokoju pogrążona w lekturze kolejnych
ksiąg z zaklęciami. Budziła się nad ranem, zazwyczaj półprzytomna, i
rozpoczynała kolejny dzień z coraz bardziej podkrążonymi oczami i martwym
wyrazem twarzy.
Już
od dawna wydawało mu się, ze Sabrine bardzo schudła. Niegdyś obcisła szata
teraz wisiała na niej jak na manekinie. Jej już i tak uwydatnione kości
policzkowe jeszcze mocniej się uwidoczniły, a zielone oczy jakby zapadły w
oczodołach. Ponadto miała pod nimi wory, a białka gałek były mocno zaczerwienione.
Jednak
nie tylko ona się tak prezentowała. Te same niepokojące cechy wyglądu Dorian
zaobserwował również u pani Pain. Jeszcze do niedawna piękna, pełna życia i
optymizmu kobieta teraz przypominała cień samej siebie. U niej jednak bardziej
martwiące były zmiany w osobowości. Sabrine zmizerniała, ale nie wyglądała jak
człowiek przegrany. Patrząc na nią, miało się wrażenie, że cały czas coś knuje,
a w jej pustych oczach co jakiś czas gościły iskierki, świadczące o tym, że
wpadła na jakiś pomysł. Pani Pain natomiast przebywała całymi dniami w pokoju i
albo siedziała w swoim ulubionym fotelu i obserwowała taniec płomieni w
kominku, albo leżała w łóżku udając, że śpi.
Starsza
z kobiet również mało jadła, niejednokrotnie omijała nawet posiłki świadomie.
Mimo próśb męża nie chciała nawet o nich słyszeć, a bez silnych eliksirów
usypiających nie potrafiła zasnąć. Sabrine natomiast wydawała się zapominać o
tak codziennych i podstawowych czynnościach jak jedzenie czy spanie. Nie
głodziła się świadomie. Niemniej Doriana przerażała myśl, iż dziewczyna nikła w
oczach, nie zdając sobie nawet z tego sprawy.
Zgodnie
z oczekiwaniami Doriana, gdy tylko mgiełka zamyślenia zniknęła z oczu Sabrine,
ta natychmiast wstała i wyszła z nieprzytomnym wyrazem twarzy. Oczywiście jej
śniadania pozostało nietknięte.
Mężczyzna
westchnął i wstał od stołu. Nałożył na talerz małą porcję jajecznicy i wspiął
się po schodach na piętro. Zapukał do drzwi pierwszego pokoju po prawej. Został
jednak zupełnie zignorowany. Mimo wszystko nacisnął klamkę i wszedł do
niewielkiej sypialni utrzymanej w jasnych pomarańczach i czerwieniach. Wszędzie
pełno było ruchomych zdjęć z uśmiechniętymi twarzami, mnóstwo kolorowych
pamiątek z wakacji i wycinek z gazet.
Podszedł
do łóżka, w którym zastał tam sam znajomy widok, co za każdym razem, kiedy tu
wchodził. Wśród wesołych kolorów, na łóżku zasłanym pościelą w krwistoczerwone
maki leżała zmizerniała kobieta, pozornie pogrążona w śnie. W ogóle nie
pasowała do radosnego otoczenia, w którym się znajdowali.
–
Pani Pain?
Nawet
nie drgnęła.
–
Przyniosłem pani śniadanie – spróbował jeszcze raz, podchodząc i kładąc talerz
na stoliku obok jej łóżka.
Dorian
ze współczuciem przyjrzał się zmizerniałej kobiecie. Wiedział, że nie śpi, a
jedynie udaje, by się go pozbyć. Ten schemat powtarzał się codziennie, odkąd tu
nocował. A jeśli wierzyć jej mężowi, trwało to znacznie dłużej, mianowicie już
od kilku miesięcy. Pan Pain codziennie prosił Brighta, by ten przynosił
kobiecie posiłki do pokoju i dotrzymywał towarzystwa, gdy ta o nie poprosi.
Oboje jednak zdawali sobie sprawę, że to na nic.
Zrezygnowany
wycofał się z pokoju, zamykając za sobą po cichu drzwi. Na wspomnienie o
mężczyźnie zrobiło mu się smutno. Widział, w jakim stanie znajdował się pan
Pain. Jego żona całkowicie straciła kontakt z rzeczywistością, więc to on
musiał być tym, kto wszystkim się zajmował. On też przeżywał śmierć córki, na
dodatek martwił się również małżonką. Już dwa razy przenieśli go w pracy, bo
coraz gorzej dawał sobie radę z obowiązkami, co w zawodzie uzdrowiciela mogło
być bardzo niebezpieczne. Byli zmuszeni odsunąć go od bliskiego kontaktu z
pacjentami, gdyż coraz częściej mylił się w eliksirach bądź leczniczych
zaklęciach. Zarabiał w rezultacie dużo mniej niż wcześniej i coraz trudniej
było im utrzymać dom. Od kilku tygodni więc praktycznie nie wychodził ze
swojego gabinetu w szpitalu św. Munga. Jednak Dorian podejrzewał, że nie
chodziło tylko o galeony. Mężczyzna zostawał po godzinach w pracy, bo nie mógł
znieść widoku domu, przypominającego mu o córce, i żony pogrążonej w rozpaczy.
Pani
Pain pozostawała w domu sama, co jeszcze bardziej pogłębiało jej depresję.
Dlatego, kiedy Dorian poprosił pana Paina o nocleg dla siebie i Avady,
mężczyzna niemal popłakał się z ulgi. Bardzo bał się, że jego żona pozostawiona
bez nadzoru mogłaby zrobić sobie coś złego. Co prawda Brigtowi wydawało się, że
pani Pain nawet nie zauważała ich obecności i równie dobrze mogłaby siedzieć
sama całymi dniami. Nie powiedział jednak tego swojemu gospodarzowi.
Zszedł
na dół do kuchni i usiadł przy stole. Nie miał dziś nic do zrobienia, więc
jedynie patrzył się w ścianę, zastanawiając się, czy to piekło kiedykolwiek
minie. W takich momentach jak ten zazdrościł ludziom, którzy posiadali stałą
pracę. Gdyby do takich należał, mógłby choć na chwilę zapomnieć o całym
bałaganie i pogrążyć się w robocie jak pan Pain.
Rozległo
się skrzypnięcie drzwi i odgłos ich zamykania. Po chwili na schodach pojawiła
się Avada, pogrążona w lekturze jakiejś księgi zaklęć, wyglądającej na bardzo
starą i zniszczoną. Ostatnio zauważył, że znosiła do domu coraz więcej czarno
magicznych dzieł, których z całą pewnością nie posiadała pobliska biblioteka.
Zastanawiało go, skąd je wszystkie brała.
Dziewczyna
wydawała się nie dostrzegać obecności Doriana. Szła wolno przez kuchnię, ku
drzwiom prowadzącym do niewielkiego przedpokoju.
–
Gdzie idziesz?
Przestraszona
kobieta podskoczyła i z trzaskiem zatrzasnęła książkę. W jej ręce znikąd zmaterializowała
się różdżka. Już po chwili jednak zniknęła, za to na twarzy Sabrine pojawiło
się zakłopotanie.
–
Mógłbyś mnie nie straszyć? – syknęła, spoglądając na niego ze złością.
Zbył
jej pytanie wzruszeniem ramion i ponowił pytanie.
–
Musze coś załatwić – odpowiedziała lakonicznie.
Obróciła
się na pięcie, nieco zbyt gwałtownie. Zachwiała się i musiała podeprzeć się o
ścianę, by nie upaść, bo nagle zakręciło jej się w głowie. Dorian doskoczył do
niej w dwóch susach i podtrzymał.
–
Źle wyglądasz – zaczął, ale dziewczyna wyrwała mu się i zniknęła w korytarzu.
Po chwili usłyszał trzask zamykanych drzwi.
Szczerze
mówiąc, był zdziwiony, że jej ciało zaczęło protestować z braku pożywienia i
snu dopiero teraz. Każdy inny czarodziej już dawno opadłby z sił. Nasunęła mu
się w związku z tym pewna myśl, jednak szybko ją od siebie odsunął. Sabrine nie
mogła być aż tak głupia i nieodpowiedzialna.
***
Dziewczyna
szybko maszerowała ulicami Londynu, nie zwracając uwagi na przechodniów,
niekiedy potrącając ich nieświadomie. Była zirytowana. Denerwowała ją troska
Doriana oraz fakt, że akurat przy nim musiało zakręcić jej się w głowie. Teraz
pewnie znowu będzie ją bacznie obserwował i krytykował wszystko, co robiła.
Jednak
to nie był jedyny powód jej złego samopoczucia. Kolejnym i głównym było to, że
Czarny Pan zupełnie nie miał dla niej czasu. Obiecał, że będzie ją uczył, a
minął już tydzień, a on jedynie zasypywał ją kolejnymi tomami starych,
niezrozumiałych ksiąg. Doskonale wiedziała, że miało to na celu jedynie zajęcie
jej czymś na chwilę. Czarny Pan był ostatnio bardzo zajęty. Nie zmieniało to
jednak faktu, że wszystko, co jej pożyczył, było dla niej totalnie
bezużyteczne. Przypuszczała, że Voldemort dawał jej pierwsze lepsze księgi,
które znalazł po wejściu do swojej ogromnej biblioteki. Fakt, że otrzymała
księgę otwieraną tylko wężomową, utwierdził ją w tym przekonaniu. Była więc na
niego wściekła i właśnie zmierzała do jego dworu, by żądać spełnienia złożonej przez
niego obietnicy. Nie przeszkadzał jej w tym nawet wszechogarniający strach,
który czuła na samą myśl o spotkaniu z nim. Chęć zemsty na Dumbledorze była
silniejsza od przerażenia.
Na
domiar złego właśnie przeliczyła swoje oszczędności i okazało się, że zostały
jej jedynie dwa galeony, cztery sykle i kilka knotów. To z kolei oznaczało, że
jeżeli nie zdobędzie pieniędzy w przeciągu kilku dni, będzie z nią bardzo źle.
Wprawiło ją to w jeszcze gorszy humor. Miała ważniejsze rzeczy na głowie, niż
zamartwianie się o tak błahe i przyziemne sprawy jak finanse.
Rozejrzała
się po okolicy, a nie widząc żadnego mugola, teleportowała się przed dwór
Czarnego Pana. Szybko pokonała odległość dzielącą ją od okazałych drzwi
wejściowych i załomotała w nie z całej siły. Po chwili w ślepiu wyrzeźbionego
węża pojawiło się przerażone, niebieskie oko domowego skrzata.
–
Czarnego Pana nie ma w domu! – zaskrzeczał.
Gniew
zapłonął w Sabrine jeszcze mocniej.
–
Trudno! Otwieraj! – warknęła i chwyciła za mosiężną klamkę.
Skrzat
wrzasnął coś niezrozumiałego i rozległ się odgłos, jakby stworzenie pstryknęło
palcami. W tym samym momencie coś trzasnęło, a niewidoczna fala rzuciła Sabrine
na kilkadziesiąt stóp do tyłu. Sekundę później z impetem uderzyła o ziemię. Niemal
natychmiast po jej plecach rozlał się pulsujący ból, a oczy zaszkliły się
łzami.
Dopiero
po chwili udało jej się podnieść i z ulgą odnotować, że nic sobie nie złamała.
Nie zamierzała się jednak poddawać i lekko chwiejnym krokiem wróciła do wrót
posiadłości. Nim zdążyła zapukać, ponownie rozległ się głos skrzata:
–
Czarnego Pana nie ma w domu!
Ból
po upadku nieco złagodził jej gniew. Był dobrym przypomnieniem tego, co Czarny
Pan robił wszystkim tym, którzy okazywali mu nieposłuszeństwo. Gdyby weszła do
domu bez jego zgody, doznałaby o wiele większego cierpienia. Nie mówiąc już o
możliwości, że Voldemort przebywałby w środku, a ona napadłaby go, wrzeszcząc,
że nie dotrzymywał danej jej obietnicy. Wtedy pewnie przez kilka dni nie
podniosłaby się z ziemi, o ile w ogóle kiedykolwiek by to zrobiła.
Sabrine
zauważyła, że ostatnio coraz częściej gniew na Czarnego Pana wypierał strach
wobec niego. Z jednej strony cieszyła się z tego, gdyż nie lubiła czuć się jak
tchórz. Z drugiej jednak mogło to być dla niej bardzo zgubne.
–
Wiesz, kiedy wróci? – zapytała, starając się zamaskować wściekłość w głosie.
–
Czarny Pan wraca do swojego domu, kiedy chce i nie musi o tym nikogo
informować!
Zacisnęła
dłonie w pięści. Miała ochotę uderzyć tego małego, wkurzającego skrzata w jego
przydługi nos.
–
Nie mogę poczekać na niego w środku? – syknęła, już nawet nie starając się
ukryć złości.
–
Czarny Pan nikomu nie pozwala przebywać w swoim domu, kiedy go nie ma!
Wściekła
odeszła, czując, że jeżeli jeszcze raz usłyszałaby zdanie zaczynające się od
słów „Czarny Pan”, nic nie byłoby w stanie powstrzymać jej przed wywarzeniem
drzwi i uduszeniem skrzata.
Stanęła
w miejscu, rozglądając się. Miała dwie opcje. Mogła albo poczekać tu na jego
powrót, albo wrócić do domu Painów i przyjść kiedy indziej. Nie miała pojęcia,
dokąd mógł udać się Voldemort, ani kiedy ewentualnie wróci, ale i tak czekanie
na niego tutaj wydawało się lepszym wyjściem. Tu nie było wiecznie
obserwującego jej Doriana, pogrążonych w depresji Painów i nagannych spojrzeń
jej rodziny.
Sama
nie do końca wiedziała, kiedy Bright zaczął ją denerwować. Zawsze wkurzało ją
to, że potrafił czytać w człowieku jak w otwartej księdze. Zawsze wydawało jej
się, że mężczyzna zna każdą jej tajemnicę, a teraz to uczucie uległo
spotęgowaniu. Odkąd zamieszkali u Painów, nie spuszczał z niej oka. Czuła na
sobie jego pełen dezaprobaty wzrok prawie cały czas, kiedy przebywali w jednym
pomieszczeniu. Wiedziała, że Dorian się o nią martwił, jednak nie miała pojęcia
dlaczego. Na dodatek podczas ich wspólnych ćwiczeń magii bezróżdżkowej w ogóle
się nie przykładał, jakby się bał, że zrobi jej krzywdę, jeśli włoży w swój
czar zbyt wiele mocy. Poza tym nienawidziła troski i litości. I z całą
pewnością ich nie potrzebowała.
Wszystko
bolało ją po upadku, a ciało domagało się odpoczynku. Jednak jedynym miejscem,
gdzie mogłaby usiąść, były ławki znajdujące się w ogrodach. Nie chciała z nich
korzystać, gdyż zapach otaczających je kwiatów zawsze przyprawiał ją o ból
głowy i mdłości. Weszła więc do lasu, szukając drzewa z solidnymi konarami.
Kiedy takie znalazła, wzbiła się w powietrze i usiadła między dwoma gałęziami,
których rozwidlenia były doskonałym oparciem dla jej zbolałych pleców.
Nie
miała pojęcia, jak długo siedziała na drzewie, ale musiała się w którymś
momencie zdrzemnąć, bo kiedy otworzyła oczy kolory wokół pociemniały, a słońce
świeciło tuż nad drzewami. Wyprostowała się i przeciągnęła, uświadamiając sobie
jednocześnie, że coś jej się śniło. Nie często się to zdarzało.
Skupiła
się na swoich wspomnieniach, chcąc odnaleźć w nich wcześniejszy sen. Pamiętała,
że była w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Wydawało jej się znajome. I ktoś tam z
nią był. Dwie osoby. Nie mogła sobie jednak przypomnieć, jak wyglądały. Miała
jednak niejasne przeczucie, że i one były jej znajome.
Wróciła
myślami do rzeczywistości. Wszystko bolało ją od wcześniejszego upadku oraz
drzemki wśród gałęzi. Czuła się jednak dużo lepiej niż jeszcze kilka godzin
temu i to bez pomocy pewnych… specyfików. W pamięci odnotowała więc, by czasami
przespać się dłużej niż dwie godzinny dziennie.
Nie
miała pojęcia, czy Czarny Pan już wrócił. W oknach domu nie paliły się żadne
światła, przez co wyglądał na opuszczony. To jednak wcale nie musiało oznaczać,
że jest pusty. Jego właściciel mógł przebywać na jego tyłach. Mało który
śmierciożerca wiedział, gdzie znajdowały się pokoje Voldemorta, a Sabrine z
całą pewnością nie należała do tych szczęśliwców.
Już
miała zejść, by ponownie spróbować zapytać skrzata, czy może wejść, jednak
powstrzymał ją znajomy trzask teleportacji. Znieruchomiała, kiedy przed
posiadłością zmaterializowały się dwie postacie. Pierwsza z nich była wysoka i
zakapturzona, a druga sięgała jej zaledwie do połowy uda i wydawała się być
garbata.
Zaintrygowana
bezszelestnie zleciała z drzewa i miękko wylądowała mchu w cieniu drugiego, na
samym skraju lasu. Ukryta za gęstym krzewem, przykucnęła i obserwowała, jak
dwie podejrzane postaci podchodzą do skrzata Czarnego Pana. Ta mniejsza w
pewnym momencie obejrzała się za siebie i Sabrine dostrzegła, że ona także
należy do tego magicznego gatunku. I wcale nie była garbata, ale pochylała się,
jakby dzięki temu stawała się mniej widoczna. Wyraźnie jej na tym zależało,
szczególnie, że jej ryjek wykrzywiało przerażenie.
Gdy
tylko skrzat Voldemorta dostrzegł przybyszów, podbiegł do nich i zaskrzeczał z
przestrachem:
–
Czarnego Pana nie ma w domu!
–
Wiemy, Syfku – odpowiedział mu wyższy z przybyłych. – Dlatego przyszliśmy.
Głos
wydobywający się spod kaptura z całą pewnością należał do mężczyzny. Na dodatek
Sabrine wydawało się, że skądś go znała. Był melodyjny i pobrzmiewała w nim
arogancka pewność siebie. Nie mogła sobie jednak przypomnieć, gdzie już go
słyszała.
–
Nie wolno… – zaczął skrzat, ale mu przerwano.
–
Przestań udawać, że przyszliśmy tu po raz pierwszy pod nieobecność Czarnego
Pana i po prostu nas wpuść – syknął zirytowany mężczyzna.
Skrzat
potrząsnął głową w lewo i prawo tak intensywnie, że jego uszy uderzyły o jej
boki, wydając przy tym dziwny dźwięk.
–
Syfek ostrzegał młodego Blacka, że wczoraj wpuścił go ostatni raz. Nigdy więcej
Syfek tego nie zrobi!
Coś
zaszeleściło w lesie i cała trójka z przestrachem popatrzyła w tamtą stronę.
Sabrine w ostatniej chwili zdążyła ukryć się za grubym pniem, zza którego do
tej pory wyglądała. Gdyby zrobiła to sekundę później, zobaczyliby ją. Miała
więc dużo szczęścia. Podziękowała za nie w duchu, postanawiając więcej się nie
wychylać. Ostatnie, czego było jej wówczas trzeba, to nakrycia na podglądaniu.
–
Nie rozumiesz, jak ważne jest to, byś nas wpuścił? – Mężczyzna ponownie zwrócił
się do Syfka. – Nie wytłumaczyłem ci tego dobitnie ostatnim razem? Jeżeli
medalion rzeczywiście jest horkruksem Czarnego Pana, to nawet Dumbledore’owi
nie uda się go pokonać.
Horkruks?
– przemknęło Sabine przez myśl. – Już
gdzieś słyszałam to słowo.
Skrzat
wyszeptał w odpowiedzi coś niezrozumiałego, ale z całą pewnością nie było to
pozwolenie na wejście do środka. Nadal kręcił głową w lewo i prawo, jednak
zdecydowanie mniej energicznie. W zapadającym półmroku Sabrine nie widziała
dokładnie jego twarzy, ale nie trudno było się domyślać, że zaczyna się łamać.
–
Pomóż nam, proszę. Jesteśmy już tak blisko… – Mężczyzna rzucił skrzatowi
błagalne spojrzenie, którego Sabrine nie mogła dostrzec. – Wiesz, jak okrutny
jest Czarny Pan. Wiesz, co zrobił Stworkowi!
Drugi
ze skrzatów skurczył się w sobie jeszcze bardziej i wydał pełen żałości jęk. To
musiało całkowicie przekonać Syfka, bo odsunął się na bok, przepuszczając
Regulusa Blacka, który nie czekając, aż skrzat się rozmyśli, wszedł do okazałej
rezydencji. Stworek podążył za nim jak cień. Syfek natomiast chwilę po ich
odejściu padł na kolana i zaczął z całej siły uderzać głową o ziemię, samemu
karcąc się za zdradę.
Sabrine
pomyślała, że jego kara nie była adekwatna do winy. Gdyby Czarny Pan dowiedział
się o tym, co tam zaszło, zapewne nie skąpiłby skrzatowi Cruciatusów. Jednak
jedyną osobą, która mogłaby mu o tym donieść, była ona sama. Nie miała w tym
jednak na razie żadnego pożytku, więc postanowiła zatrzymać to dla siebie.
Zrezygnowała
z czekanie na Czarnego Pana. Jeżeli Regulus ośmielił się tu przyjść, znaczyło,
że nieobecność Voldemorta będzie dłuższa niż się tego spodziewała. Nie mogła
przecież spędzić tu kilku dni.
***
Barczysty mężczyzna, z głową wygoloną na łyso i
wielkimi, czarnymi oczami wskoczył na stół i wrzasnął, ile sił w płucach. Zgromadzeni
w niewielkim pomieszczeniu, lekko podchmieleni czarodzieje popatrzyli na niego
przymglonymi od alkoholu oczami. Zadowolony, że uwaga wszystkich od razu
skupiła się na nim, wyprostował się na tyle, na ile pozwalał mu na to jego stan
upojenia i przemówił mocnym, nieco sepleniącym głosem:
– Przyjaaacieeele! Nadszeeeet czas, by w końcu wy… wymieeeeszyyć
… sprawiedliwooość tym, którzy na teeee sprawieeeedliwość – tu czknął potężnie
– zasłużyli!
Tłum żywo mu przytaknął, a ich spojrzenia nieco się
wyostrzyły.
– Dumbledore to potę… potęż…ny cza… – kolejne czknięcie – czarodziej! Jednak się myli!
Zachwiał się i przez moment nie mógł złapać równowagi,
przez co musiał machnąć parę razy rękoma, by się nie przewrócić. Po chwili
jednak udało mu się ponownie wyprostować i podjął przerwany wątek. Starał się
mówić tonem uroczystym, jednak język plątał mu się od wypitych kieliszków
Ognistej Whisky, a uporczywe czkanie nie przechodziło. Do tego kołysał się
nieco, przestępując co chwila z nogi na nogę.
– Każe nam cze… czeeekać! Nieee pozwala zaaaata…
zaatako… kować wroga, kiedy – czknięcie – kiedy się tego nie spodziewa!
– O czym ty gadasz, stary capie? – wrzasnął ktoś z
tłumu, nieco mniej podchmielony niż pozostali. – O jakim wrogu mówisz?
– Jak o jakim! – wrzasnął mężczyzna, gibając się w tył. – O AVADZIE
KEDAVRZE OCZYWIŚCIE! O OSTATNIEJ Z NIEWYBACZALNYCH!
Jego oczy płonęły nienawiścią i rządzą mordu, a przez
słowa, nagle wypowiadane bardzo wyraźnie, sączył się prawdziwy jad. Nikt nie
wątpił, jakimi uczuciami darzył wspomnianą kobietę. Nie był w tym jednak
osamotniony, bo gdy tylko skończył mówić, tłum zawrzał, wywrzaskując
przytakiwania.
– Dobrze gada!
– Zabić ją zanim ona zabije nas!
– Śmierć sługusce Sami-Wiecie-Kogo!
– ŚMIERĆ! ŚMIERĆ!
Ludzie poderwali się ze swoich miejsc, machając
pięściami i wywrzaskując obelgi pod adresem dziewczyny. Wyglądali na gotowych
wybiec w ciemną noc i pognać prosto do niej, by spełnić swoje groźby. Żaden z
nich nie miał jednak pojęcia, gdzie jej szukać, co osłabiło ich zapał. Nie
pomogło też to, że ich przywódca machnął ręką tak mocno, że spadł ze stołu
twarzą na ziemię. To spowodowało, że jakby nigdy nic, ponownie wrócili na swoje
miejsca i na powrót zaczęli delektować się alkoholem.
***
Kolejne
dni mijały Sabrine na szukaniu informacji o horkruksach. Wiedziała, że gdzieś
już słyszała te nazwę, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć gdzie. Pamiętała,
że miało to coś wspólnego z czarną magią i duszą. Gdyby tylko wiedziała, co…
Nie
odwiedziła więcej dworu Czarnego Pana, czekając, aż sam się w końcu nią
zainteresuje i ją wezwie. Teraz, kiedy miała zajęcie, brak wypełniania
obietnicy przez Voldemorta już ją tak nie irytował. Miała dzięki temu dużo
czasu na wertowanie książek w poszukiwaniu przydatnych informacji. Całe dnie
siedziała z nosem w nich, nie zważając na otaczający ją świat. Wychodziła ze
swojego pokoju dopiero wtedy, kiedy wołania Doriana na posiłek stawały się tak
irytujące, że schodziła do kuchni dla świętego spokoju. Gdyby nie mężczyzna
pewnie znowu zapomniałaby o jedzeniu.
Kilka
dni później siedząc i przeglądając kolejną księgę, która jak wszystkie
pozostałe okazała się bezużyteczna, usłyszała pukanie do drzwi. Zrezygnowana
odłożyła grube tomiszcze na kominek i poszła otworzyć. Na progu stał Dorian. W
ręku trzymał swój płaszcz i dziwne urządzenie, którego przeznaczenia nie znała.
–
Co jest? – spytała, chcąc jak najszybciej go spławić i wrócić do lektury.
–
Nie chce ci się poćwiczyć?
Chwilę
zajęło jej zrozumienie, o czym mówił. Już tak dawno nie trenowała z nim magii
bezróżdżkowej, że niemal o tym całkowicie zapomniała. Teraz jednak nie miała
czas wznowić ćwiczeń. Miała ważniejsze rzeczy na głowie.
–
Przepraszam, nie dziś – powiedziała, próbując zamknąć drzwi, ale jej na to nie
pozwolił.
Wszedł
do jej pokoju, ignorując ją i podszedł do fotela, na którym leżała porzucona
książka. Napisana była starożytnymi runami, przez co nie potrafił przeczytać
nawet tytułu. Trochę żałował, że tego nie umie. Mógłby w końcu dowiedzieć się,
co Sabrine tak pieczołowicie studiuje po nocach.
–
Kiedy zamierzasz oderwać się od tych przeklętych ksiąg i zacząć znowu żyć? –
zapytał, obracając się w jej stronę.
Stał
przed nią jak posąg wykuty z marmuru. Emanujący ukrywaną złością, ze świecącymi
z gniewu oczami. Nie miała pojęcia, co tak bardzo go rozgniewało. To nie jego
sprawa, jak spędza czas.
–
Nie rozumiem, o co ci chodzi, Dorian – syknęła.
Mężczyzna
rozłożył ręce i rozejrzał się w koło.
–
O to! – krzyknął. – Od tygodni nie opuszczasz tego pokoju. Nie dostrzegasz, co
się w ogół ciebie dzieje.
Sabrine
wzruszyła ramionami. Trudno było się z nim nie zgodzisz. Poszukując potrzebnych
jej informacji, często zatracała się w tej czynności, zapominając o
rzeczywistości. Robiła to jednak po to, by pomścić przyjaciół. Nie mógł jej
winić za to, że chciała się zemścić na ich oprawcy. Wręcz przeciwnie. Powinien
ją wspierać. W końcu to byli także i jego przyjaciele.
–
Wiesz, dlaczego to robię – powiedziała, chcąc za wszelką cenę zachować spokój.
Gniew
wzmagał się w niej z każdą chwilą. Jej dłoń zacisnęła się na różdżce, która nie
wiadomo kiedy znalazła się w ręku dziewczyny. Mimowolnie obracała ją między
palcami, które bardzo chciały jej użyć. Wystarczyło jedno małe zaklęcie, by
pozbyć się natręta, a wtedy mogłaby powrócić do szukania informacji o
horkruksach. Jednak jej wściekłość nie zaślepiła jej na tyle, by zapomniała, iż
denerwującym ją mężczyzną był Dorian, jej przyjaciel. Jedyny, jaki jej został.
–
To obłęd, Sabrine – powiedział spokojnie, podchodząc do niej powoli. – Obsesja!
Naprawdę chcesz skończyć jak pani Pain?
Przed
oczami Sabrine stanął obraz zmizerniałej kobiety. Był to naprawdę żałosny
widok. Dorianowi mogło wydawać się, że nie dostrzegała niczego, co nie wiązało
się z zemstą, ale mylił się. Widziała tragedię rodziny Painów. Widziała jej
upadek. Kiedyś, wydawało jej się, że bardzo dawno temu, byli jej bliżsi niż jej
własna matka i ojciec. Zastąpili jej ich, a Crucio i Imperio stali się nie tylko
jej przyjaciółmi, ale również rodzeństwem. Kochała ich. I właśnie dlatego
musiała ich pomścić. By w ten sposób zyskać spokój i dla siebie i dla Painów.
Nie było innej drogi.
–
Co według ciebie powinnam zrobić? Pozwolić mordercy pozostać bezkarnym? – spytała,
patrząc mężczyźnie głęboko w oczy.
–
Dać sobie spokój i zacząć żyć. Oni by tego chcieli! Nie wrócisz im życia,
mszcząc się na Dumbledorze!
Nagle
poczuła się, jakby ktoś rzucił na nią Cruciatusa. Uczucie zdrady wdarło się do
jej serca, sprawiając, ze miała ochotę krzyczeć z wściekłości. Bez
zastanowienia podniosła różdżkę i cisnęła w Doriana pierwszą klątwą, jaka
przyszła jej wówczas do głowy. Gdzieś na skraju świadomości wiedziała, że
zachowuje się irracjonalnie, ale nic ją to nie obchodziło. Pragnęła ukarać
przyjaciela za jego słowa. Chciała, by poczuł choć odrobinę bólu, jaki czuła
ona. Bólu, który towarzyszył jej od miesięcy, odkąd zobaczyła śmierć swoich
przyjaciół.
Ciskała
w niego kolejnymi zaklęciami, cudem przez niego parowanymi. Rozpacz i wściekłość
zapanowała nad nią, zupełnie pozbawiając ją kontroli i oślepiając. Przez to nie
dostrzegła na twarzy Doriana przerażenia. Właściwie nawet nie widziała go
dokładnie. Był jedynie bezkształtnym cieniem na tle krwawej czerwieni. Na oślep
rzucała w niego klątwami, nie zważając na to, czy uda mu się je odbić czy nie.
Nie obchodziło ją to. Pragnęła tylko, by cierpiał. By zwijał się u jej stóp.
Mężczyzna
natomiast z coraz większym trudem omijała lecące w jego stronę pociski.
Wiedział, ze dziewczyna zupełnie straciła nad sobą jakąkolwiek kontrolę, a
wtedy stawała się nieobliczalna. Już nie starał się jej pomóc. Miał świadomość,
ze mogłoby się to dla niego zakończyć tragicznie. Wtedy liczyły się dla niego
jedynie drewniane drzwi, znajdujące się zbyt daleko, by ich dopaść i odgrodzić
się nimi od oszalałej dziewczyny. Musiał jednak spróbować.
Powoli
zaczął przesuwać się w ich stronę, nie spuszczając wzroku z nadal atakującej go
kobiety. Jego różdżka pracowała nieustannie, by zapewnić mu bezpieczeństwo.
Dawno już jednak nie musiał tak nią wymachiwać w swojej obronie. Ostatnio nie
miał okazji się pojedynkować i jego ruchy przez to nie były już tak szybkie i
pewne. Poza tym Sabrine w pełni świadoma swoich czynów była nie lada
przeciwnikiem, a co dopiero Avada ogarnięta wściekłością i rozpaczą.
Do
drzwi zostało mu już tylko kilka kroków, kiedy zaklęcie Sabrine uderzyło go w
pierś i posłało na ścianę. Zaklął pod nosem, upadając na ziemię, dzięki czemu
uchronił się przed kolejnym bolesnym ciosem. Z wielkim trudem poderwał się na
równe nogi i rzucając w Avadę ogłuszaczem, pognał do drzwi. Zignorował kłujący
ból w ramieniu, gdy kolejne zaklęcie dotarło do celu. Błyskawicznie otworzył
drzwi i wyskoczył przez nie, zatrzaskując je za sobą.
Napędzany
przez adrenalinę w swoich żyłach i kierowany przerażeniem, jakie wzbudziła w
nim kobieta, nie czekał, tylko zbieg do kuchni po schodach. Nie czuł się jednak
na tyle bezpiecznie, by zostać pod jednym dachem z Sabrine. Nie wydawało mu
się, że dziewczyna mogłaby iść za nim, jednak mimo wszystko jedyne czego
pragnął, to znaleźć się jak najdalej od niej. Wybiegł więc z domu Painów bez
płaszcza, który znajdował się nadal w sypialni Avady i teleportował się.
Jeżeli
do tej pory miał jakieś wątpliwości co do odporności Sabirne na zmęczenie i brak
jedzenie, teraz całkowicie się ich pozbył. Do tej pory sądził, że dziewczyna
nie była na tyle głupia, by tego próbować, ale mylił się. Tylko jeden specyfik,
spożywany w zbyt dużej ilości, pozwalał na przetrwanie głodu i braku snu,
powodując przy tym napady furii i wywołując szaleństwo. Najwyraźniej chęć
zemsty zaślepiła Sabrine bardziej niż przypuszczał.
***
–
Gdzieś ty był, na brodę Merlina?!
Pijany
mężczyzna, zataczając się, wszedł do domu i zatrzasnął za sobą drzwi. Czując,
że zaraz nogi odmówią mu posłuszeństwa opadł na komodę stojącą w przedpokoju. W
głowie mu szumiało od wypitych procentów, a obraz zamazywał się i kręcił. Zacisnął
więc oczy, czując narastające mdłości i próbując pozbierać się do kupy pod
surowym spojrzeniem żony.
Nagle
wrzasnął przerażony, kiedy niespodziewanie zalała go fala lodowatej wody, otrzeźwiając
go. Zamrugał zdezorientowany i wówczas dojrzał zarys kobiety, celującej do
niego z różdżki. Poczuł, jak zalewa go gniew na tak bezczelne zachowanie. Był
jej mężem i nie miała prawa go tak traktować! Powinna teraz czekać na niego w
łóżku z rozłożonymi nogami, gotowa przyjąć go w siebie, a nie stać tu teraz z
pretensjami i domagać się wyjaśnień.
–
Jak śmiesz, szmato! – wrzasnął, chwytając różdżkę, którą miał wetkniętą za
pasek spodni.
Nie
spodziewała się ataku z jego strony. Sądziła, że był zbyt pijany, by wymówić
poprawnie jakiekolwiek zaklęcie, jednak się pomyliła. Błękitny promień uderzył
w nią, nim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować. Posłał ją prosto na ścianę,
powodując okropny ból. Różdżka wypadła jej z ręki, a po chwili pofrunęła do
mężczyzny, który odrzucił ją w bok i podszedł do kobiety.
Musiała
źle ocenić jego stan. Widocznie nie był aż tak pijany, jak sądziła albo też
lodowata woda i wściekłość otrzeźwiły go. Skuliła się pod ścianą, kiedy
mężczyzna w paru krokach dopadł do niej i złapał ją za szyję. Podciągnął ją w
górę i przyparł do ściany, różdżkę wbijając jej boleśnie w brzuch. Próbowała
oderwać jego wielkie dłonie od swojej szyi, jednak na próżno. Mężczyzna nie
chciał ją puścić.
–
To mój dom i mam prawo wracać do niego, kiedy mi się podoba! – wrzasnął jej
prosto w twarz, zraszając ją kropelkami śliny. – A ty jesteś moją żoną i masz
grzecznie czekać na mój powrót i nie zadawać pytań!
Kobieta
zakwiliła cicho. Jej mąż przerażał ją nawet wtedy, kiedy nie był pijany. Był
brutalny i nieprzewidywalny, a kiedy wypił często tracił nad sobą kontrolę. Wiedziała
o tym już zanim za niego wyszła. Nie chciała go za męża, ale rodzice zmusili
ją, grożąc wydziedziczeniem. Wtedy bardzo się tego bała, jednak w momentach,
kiedy ją bił lub gdy leżała pod jego spoconym ciałem i czuła go w sobie, kiedy
brutalnie penetrował jej wnętrze, szczerze żałowała swojej decyzji. Sto razy
bardziej wolałaby, żeby rodzice wyrzucili ją z domu i znienawidzili, tak jak
ona nienawidziła ich i swojego męża.
–
Chcesz wiedzieć, gdzie byłem? – wrzasnął, a ją zalał odór alkoholu,
wydobywający się z jego ust. – Na spotkaniu z ludźmi, którzy pragną oczyścić
ten świat ze ścierwa!
Bała
zapytać się, co miał na myśli. Od razu jednak domyśliła się, kim byli owi
ludzie. Była to część Zakonu, która była za bardziej radykalnymi działaniami
niż jego założyciel.
–
Jesteś za głupia, żeby zrozumieć wagę tego spotkania. Wiedz jednak, że już
niedługo siostrzyczka twojej przyjaciółki dostanie to, na co zasłużyła –
wyszeptał jej do ucha.
Kobietę
zalała nowa fala przerażenia. Ci szaleńcy chcieli zabić Sabrine! Koniecznie
musiała ostrzec Adele i to jak najszybciej.
Nie
mogła jednak uciec przed brutalnymi rękoma męża, które złapały ją za włosy i
ciągnęły po schodach do sypialni, a następnie zdarły z niej koszulę nocną i rzuciły
na łóżko bez cienia delikatności. Wiedziała, że w takiej sytuacji lepiej
pozwolić mu zrobić swoje i zaczekać, aż zaśnie. Rozłożyła więc posłusznie nogi,
zaciskając przy tym oczy i czekając na rozrywający ból między nimi. Nie musiała
na niego długo czekać. Ciężar mężczyzny przygniótł ją do materaca, nie
pozwalając się ruszyć. Bez ostrzeżenia wtargnął w nią, a wielka łapa zmiażdżyła
jej pierś, ugniatając ją boleśnie.
Nie
wiedziała, ile trwały jej tortury. Przez cały czas zaciskała oczy, z całej siły
ignorując mdłości, ból i upokorzenie. Łzy płynęły po jej policzkach, za co co jakiś
czas zostawała policzkowana. W uchu pobrzmiewały jej wyszeptane doń wyzwiska i
przekleństwa oraz obrzydliwe jęki zadowolenia. Z całych sił pragnęła umrzeć i
nigdy więcej tego nie doświadczyć. Musiała jednak żyć. Musiała wytrzymać, by ostrzec
Adele.
W
końcu zmęczony i zaspokojony mężczyzna przestał się w niej poruszać i zasnął,
leżąc na niej. Z trudem i ostrożnością pozbyła się go z siebie, uważając, by
się nie obudził. Wstała i pospiesznie ubrała pierwszą lepszą szatę, którą
znalazła. Wyszła z sypialni i zeszła po schodach na tyle szybko, na ile było to
możliwe, nie wydając żadnego dźwięku. W przedpokoju z trudem odnalazła różdżkę,
chwyciła ją i pognała do kominka. Jednym jej ruchem rozpaliła w nim ogień.
Chwyciła garść proszku Fiuu i już po chwili nie było po niej śladu.
Witajcie,
kochani! Przepraszam za ponad miesięczną przerwę, ale niestety nie miałam czasu
dokończyć rozdziału wcześniej. Dopiero dzisiaj w końcu do niego przysiadłam.
Chciałabym
Was poinformować, że założyłam nowego bloga. Piszę na nim recenzję książek,
więc jeżeli lubicie czytać to serdecznie Was na niego zapraszam:
Mam
nadzieję, że rozdział przypadł Wam do gustu i nie ma w nim czasu teraźniejszego.
Naprawdę starałam się go wyłapać! Standardowo zachęcam do komentowania i
obserwowania bloga ;)